AKTUALNOŚCI   ZARZĄD    KAPELANI   STATUT   ARCHIWUM   KONTAKT   

 

 
 
 
 
 
 
                                
 
 
 
 

 

Łowcy ludzi
(Iz 6, 1-2a. 3-8; 1 Kor 15, 1-11; Łk 5, 1-11)
Nie będzie to opowieść o Dzikim Zachodzie, o szybkich rewolwerowcach, którzy w zamian za nagrody, dostarczali majestatowi prawa, żywych lub martwych przestępców. Będzie to opowieść o ustanowieniu instytucji łowców ludzi, którzy szukają pogubionych i dostarczają ich w ręce miłosiernego Boga. Ową instytucję łowców, ustanowił sam Bóg wcielony – Jezus Chrystus. Raz ustanowiona działa i będzie działała w szybko zmieniającym się świecie, do końca jego istnienia. Domaga się ona prawdziwie twardych facetów, nieustannie powoływanych, szkolonych i weryfikowanych przez samego Szefa.
Dzisiaj chcemy dotknąć tajemnicy ich werbunku. W tym celu wraz ze św. Łukaszem udajemy się nad brzeg  palestyńskiego jeziora o długości 21 kilometrów, a szerokości 13 kilometrów, zwanego – Genezaret. I oto pojawił się pewien wędrowny nauczyciel, Jezus Chrystus, któremu towarzyszyły tłumy ludzi chcących słuchać słowa Bożego. Zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Kiedy zakończył nauczanie, zwrócił się do właściciela łodzi z poleceniem, które było dla doświadczonego rybaka na jeziorze Genezaret, zupełnie absurdalne: Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów! Wymowna jest reakcja Szymona: Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci.  Korzystając z relacji św. Jana Ewangelisty, wiemy, że nie było to ich pierwsze spotkanie. Owi rybacy spotkali Jezusa nad rzeką Jordan, gdzie byli uczniami św. Jana Chrzciciela, z najwyższą uwagą traktując jego wezwanie do nawrócenia. To właśnie Jan przekazał ich Jezusowi, jako Temu, który jest oczekiwanym Mesjaszem (J 1,35-42). Ta wtedy przyjęta wiara, będzie poddawana później kolejnym weryfikacjom.  Teraz wejście Jezusa do łodzi i to na pozór absurdalne polecenie stanowi kolejną próbę zawierzenia.
Szymon przełamał się wbrew swemu zawodowemu doświadczeniu. Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skutek był taki, że obie łodzie napełnili rybami tak, że się prawie zanurzały.  O wielkości połowu może świadczyć wielkość łodzi. Miały one prawie 9 metrów długości i 2,5 metra szerokości. To był niewątpliwie połów ich życia. Znamienna jest reakcja Szymona, który przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiekiem grzesznym.  Jest to scena, która ma swoją głęboką wymowę. Szymon daje jasny wyraz temu, co działo się w jego głowie, kiedy Jezus wydał z pozoru absurdalne polecenie. Wypłynął na głębie bez przekonania. Tymczasem wydarzyło się coś, co powaliło jego osobiste, całożyciowe doświadczenie zawodowe. Bóg wkroczył ze swoją wszechmocą w Jego codzienność. Filozof, Rudolf Otto, zwrócił trafnie uwagę na podobieństwo reakcji Szymona Piotra do Izajasza, który doświadczywszy chwały Boga, powiedział:  Biada mi! Jestem zgubiony! Wszak jestem mężem o nieczystych wargach i mieszkam pośród ludu o nieczystych wargach, a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów! Prorok oczyszczony z grzechu podejmuje decyzję i odpowiada Bogu: Oto ja, poślij mnie! W tym geście trzymania Jezusa za nogi i wyrażenia swej grzeszności mieści się u Szymona decyzja taka, jaką podjął Izajasz. I tak to odczytał Ten, który przenika ludzkie myśli i serce: Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił. Spektakularny sukces firmy rybackiej nie był ważny: wciągnąwszy łodzie na ląd, zostawili wszystko i poszli za Nim.Dotykamy dzisiaj dla nas niepojętej tajemnicy spotkania człowieka z Jezusem. Ma ono swój życiowy kontekst, a dotyka głębi duszy. Generuje ludzkie decyzje, których świat nie rozumie i które świat podziwiając, nienawidzi.Tylko takie spotkania czynią świadków Jezusa Chrystusa. Spotkanie z tymi świadkami i wysłuchanie ich, czyni kolejnych świadków Jezusa. I tak nie urzędnicy instytucji, lecz świadkowie są prawdziwymi łowcami ludzi.  Korzystając z dosłownego tłumaczenia greckiego, można powiedzieć, że Szymon Piotr i inni rybacy będą chwytać żyjących (żywych) ludzi, by prowadzić ich do nowego życia. Pamiętajmy o fakcie, że  powołanie świadków, dotyczy nie tylko biskupów i kapłanów, ale każdego z nas! Czy więc kiedyś poczułem się powołany przez Chrystusa?
 
 
                                                                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Jeśli spotkałeś świadka i wysłuchałeś go, sam stałeś się świadkiem
(Ml 3, 1-4; Hbr 2, 14-18; Łk 2,22-40)
To zdanie wypowiedział uczestnik jednej z dyskusji, które wprowadzały do oficjalnej uroczystość obchodów 80. rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Otwarło ono moją głowę, na niezwykłe spotkania i nadzwyczaj cenne wypowiedzi ocalałych, którzy to dożywszy sędziwego wieku w znakomitej kondycji, dzielili się wspomnieniami wydarzeń ze swojego życia, a szczególnie z obozowej rzeczywistości, którą dane im było przeżyć. Zarówno uczestnicy tej uroczystości fizycznie obecni w niezwykłym namiocie spotkania rozpiętym w bramie wjazdowej do obozu w Brzezince, jak  i telewidzowie w wielu krajach świata, mogli usłyszeć głos świadków, zobaczyć ich osoby i stać się świadkami tamtych wydarzeń. To świadectwo, wpisane w dzieje ludzkości jest bezcenną przestrogą, która nie może umrzeć, a świadkowie nie mogą zamilknąć.
I tak jak kiedyś z różnych stron świata, przywożono więźniów na to miejsce natychmiastowej, bądź powolnej zagłady, tak teraz głos ocalałych z tego miejsca poszedł w różne strony świata. Głos pamięci, przestrogi i głębokiej refleksji nad tym, co było i nad tym, co jest.  Z wyboru niemieckich nazistów, na tym skrawku polskiej ziemi zamordowano ok. 1 miliona Żydów (90% ofiar obozu). Siłą faktu dominowała podczas uroczystości refleksja nad Narodem Wybranym, nad jego wczoraj i dzisiaj. Nade wszystko i we wszystkim przewijało się pytanie o człowieka; Kim jest? Do czego jest zdolny? Jaka jest jego przyszłość?
W tym właśnie czasie i na tym właśnie miejscu szczególnie wybrzmiały słowa modlitw wypowiedziane zarówno przez rabina, jak i przez duchownych innych wyznań.
Dla mnie zaś osobiście mieszkańca miasta Jaworzna, w którym w 1943 r. umieszczono obóz filialny Auschwitz dla  5000 więźniów, funkcjonujący do 1956 roku na usługach następnego  totalitaryzmu sowieckiego, te uroczystości rocznicy wyzwolenia Auschwitz miały wyjątkowe znaczenie. Wyrastałem w bezpośredniej bliskości obozu pośród opowieści świadków o zbrodniach i zbrodniarzach. I tak sam stałem się świadkiem, którego od lat dziecięcych nurtuje gąszcz pytań.
Nie przypadkowo uroczystości, święta i czytania mszalne wpisują się w rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Ci, którzy to dostrzegają, wychwalają wszechmogącego Boga, za te przesłania, które nie tylko pozwalają nam zrozumieć nasze tu  i teraz, ale też są przygotowaniem do współpracy z Nim w budowaniu przyszłości. Nie przypadkowo po 27 stycznia przypada 2 lutego, Święto Ofiarowania Pańskiego. Rozważamy opisane przez św. Łukasza wydarzenie, które zarówno w życiu Świętej Rodziny miało istotne znaczenie, jak i nam dzisiaj daje wiele do myślenia.
Gdy upłynęły dni oczyszczenia Maryi według Prawa Mojżeszowego, rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Postąpili zgodnie z przepisem prawa, albowiem kobieta w połogu była uważana za rytualnie nieczystą, czyli nie mogła wejść do świątyni przez 30 dni po obrzezaniu syna (Kpł 12,4). Rodzice Jezusa, będąc ubogimi, mogli złożyć  jako ofiarę oczyszczenia kobiety, parę synogarlic albo dwa młode gołębie (ludzie bogatsi składali jednorocznego baranka i młodego gołębia lub synogarlicę).
Św. Łukasz w swej opowieści kładzie nacisk na fakt, że Jezus był synem pierworodnym. Według prawa należał więc do Pana i obowiązkiem Rodziców było przedstawienie Go w świątyni, aby dokonać przepisanego przez prawo wykupu (zob. Wj 13,2-12; Lb 18,15). Dotyczyło to głównie tych rodzin, które mieszkały w pobliżu Jerozolimy. Tymczasem Rodzice Jezusa przynieśli Go do świątyni, lecz o wykupie Ewangelista nic nie wspomina, co wydaje się zupełnie logiczne. Najświętsza Maryja Panna i św. Józef mieli bowiem świadomość, że Jezus jest synem Ojca Przedwiecznego i takim już zostanie. Jego wykup byłby po prostu bezsensem.
Ta właśnie świadomość Maryi i Józefa została wzmocniona przez Ducha Świętego, który właśnie w tym momencie posłał do świątyni, starego człowieka imieniem Symeon, który wrósł w jej mury, który doświadczył jej świętości i zgnilizny, który zachował pobożność i prawość i który oczekiwał Mesjasza. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż nie zobaczy Mesjasza Pańskiego. Słowa wypowiedziane przez Symeona w chwili, gdy wziął małego Jezusa w objęcia, streszczają całą Jego misję: Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela. Błogosławiąc Świętą Rodzinę, powiedział do Maryi: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu.
Tekst Symeona mocno wpisuje się w dzisiejsze uroczystości wyswobodzenia obozu Auschwitz-Birkenau. Symeon jest świadomy wyboru Izraela i jego misji. Jest świadomy faktu, że dzieło Mesjasza obejmuje całą ludzkość i nadaje wszystkiemu właściwy sens. Tylko zmartwychwstały Mesjasz, nada cierpieniu i śmierci sens i znaczenie. Tylko zmartwychwstały Mesjasz, Sędzia sprawiedliwy naprawi wszelkie zło i dopełni sprawiedliwości. Tylko On dokona tego, co po ludzku jest niemożliwe.
Bez Jezusa Chrystusa KL Auschwitz-Birkenau będzie tylko pamięcią, przestrogą, ale nie będzie przebaczeniem, miłością i nadzieją. Tu widzę bardzo ważne zadanie Kościoła Katolickiego, który ucząc się od prorokini Anny winien wiedzieć komu i jak przekazać prawdę o Jezusie. Czy tak czyni? Czy my, którzy stanowimy Kościół Chrystusowy, nie chowamy głowy w piasek?
Wysłuchaliśmy głosu świadków i sami staliśmy się świadkami. Przede wszystkim zaś jesteśmy świadkami Chrystusa Zmartwychwstałego. Bycie świadkiem zobowiązuje.
 
                                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas
 
Teofil
(Ne 8, 2-4a. 5-6. 8-10; 1 Kor 12, 12-30; Łk 1, 1-4; 4, 14-21)
Jest to piękne imię pochodzenia greckiego, którego popularność w naszych czasach, niestety maleje. Oznacza „kochający Boga” lub „kochany przez Boga”. Przez Ewangelię wg św. Łukasza imię Teofil nabrało szczególnego znaczenia.
W okresie Bożego Narodzenia bardzo często sięgaliśmy do informacji zebranych i zapisanych przez  lekarza pochodzącego z Antiochii Syryjskiej, imieniem Łukasz, który był uczniem św. Pawła Apostoła i jednym z jego najwierniejszych towarzyszy. Tradycja Kościoła przypisuje mu autorstwo zarówno Ewangelii, jak i Dziejów Apostolskich.
W czytanym dzisiaj fragmencie Ewangelii św. Łukasz odsłania nam nie tylko motywy, dla których podjął się napisania tego dzieła, a także ujawnił metodę, którą posłużył się w  pracy nad nim. Spotkał on bowiem w swoim życiu wielu naocznych świadków Ewangelii Chrystusa, którzy zarówno Jego słowa, jak i doświadczenie wydarzeń z Nim związanych nieśli w swoich sercach i umysłach. Oni to zgodnie z Jego wolą nie tylko opowiadali o tym, lecz czynili to z gorliwością charakteryzującą naocznych świadków. I tak to właśnie w Łukaszu zrodziła się potrzeba, którą ujął  ciekawym stwierdzeniem: Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś się mógł przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono.  I tak oto lekarz, o sposobie myślenia historyka, postanawia po pierwsze, zbadać dokładnie wszystko; po drugie, od pierwszych chwil; po trzecie, opisać po kolei; i wreszcie określa adresata swojego dzieła – dla ciebie dostojny Teofilu.
Intrygujący jest adresat – dostojny Teofil. Możliwe, że był to cieszący się szacunkiem nawrócony poganin, możliwe, że była to symboliczna postać, za którą kryją się wszyscy czytelnicy tejże Ewangelii, a może i jedno i drugie. Nie bez znaczenia jest tu samo imię – Teofil, co znakomitym komentarzem opatrzył św. Ambroży: „Jeśli Boga kochasz, dla ciebie jest napisana; jeśli dla ciebie jest napisana, przyjmij dar ewangelisty i podarunek przyjaciela zachowaj pilnie w głębi serca” (Wykład Ewangelii według św. Łukasza).
Imię Teofil wskazuje też na fakt, że głównymi adresatami Ewangelii, są nawróceni poganie. Łukasz przedstawia im Chrystusa, jako centrum dziejów całej ludzkiej społeczności.
W Dziejach Apostolskich przedstawia życie pierwotnego Kościoła, skupiając się przede wszystkim na działalności św. Piotra i św. Pawła. Kościół Chrystusowy w jego oczach jest przeniknięty nadprzyrodzoną opieką Ducha Świętego. To właśnie ten Duch jest najwyższą gwarancją Kościoła, a świadomość tego daje Łukaszowi  nadzwyczajne poczucie bezpieczeństwa w redakcji tekstu. Autor nie boi się prawdy i wie, jak ją przedstawić. Dzieje Apostolskie  to nie jest dzieło akademika, lecz prawdziwego historyka, który widzi działanie Pana Wszechświata na tej ziemi, odkrywa Jego logikę i nie boi się jasno i bez skrępowania o tym pisać, nie trwożąc się, że ktoś zarzuci mu nienaukowe podejście.
Można spokojnie zaryzykować stwierdzenie, że ten, kto nie przepracuje tekstu Dziejów Apostolskich,  będzie miał gigantyczne problemy ze zrozumieniem Kościoła Chrystusowego i to zarówno w jego historii, jak i dzisiaj.
W pisaniu zaś Ewangelii zamysłem redakcyjnym  Łukasza jest ukazanie dziejów Chrystusa  zmierzającego z Nazaretu do świętego Jeruzalem,  w którym ma dopełnić się Jego dzieło odkupienia ludzkości. I tak dzisiaj Ewangelista zaprasza nas do Nazaretu, na początek Jezusowej drogi, do synagogi, w której to On obecny swoim zwyczajem na szabatowym nabożeństwie ogłasza uroczyście, że jest zapowiadanym przez proroka Izajasza, Mesjaszem. Przeczytane wtedy przez Niego słowa proroka właśnie w Roku Jubileuszowym, warto przemyśleć: Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność,
a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski Pana.
Św. Łukasz bez zahamowani opisał gwałtowną reakcję ziomków Jezusa na to Jego stwierdzenie. Wyprowadzili Go za miasto, aby strącić z urwiska. On jednak przeszedłszy pośród nich, oddalił się (Łk 4,30). I tak Jezus, dopełniwszy dzieła odkupienia, przechodzi w swoim Kościele przez wieki, pomimo faktu, że ciągle chcą Go zabić.
Jeśli chcesz spotkać Jezusa, zrozumieć Go i pójść z Nim, to musisz być Teofilem – musisz pozwolić się pokochać przez Boga i odpowiedzieć Mu miłością. Sam rozum to zbyt mało. Najważniejsza jest droga serca, a innej drogi nie ma!
 
 
                                                                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas
 
Czy Kościół Chrystusowy jest już trupem w szafie historii świata?
(Iz 40, 1-5. 9-11; Tt 2, 11-14; 3, 4-7; Łk 3, 15-16.21-22)
 
Świat zmienia się dynamicznie. Wielu uważa, że jesteśmy u schyłku czwartej rewolucji przemysłowej, zwanej cyfrową, a u progu piątej, w której będzie dominowała sztuczna inteligencja zintegrowana z ludzką codziennością. Nawet najbardziej genialne jednostki chylą czoła wobec maszyn, którym ludzkość stopniowo oddaje kontrolę nad tym światem. Czyni to dla poprawy dobrobytu, polepszenia stanu zdrowia, kontroli urodzin, usprawnienia komunikacji itp. Po raz pierwszy w dziejach świata człowiek zaproszony przez Stwórcę do rozmnażania się i czynienia sobie ziemi poddaną, przekazuje to zadanie na stworzone przez siebie maszyny.
Nikt nie jest w stanie określić ostatecznych skutków tego procesu. Wielu ma uzasadnione wątpliwości, czy sama ludzkość sobie nie zaszkodzi. Przemiany wydają się nieodwracalne. Dążenie  jednostek najbogatszych do wszechpotężnej kontroli, wygodnictwo wielu, bezkrytycznie poddających się przemianom oraz bezradność ogromnej rzeszy biednych i niepotrzebnych, sprawia wrażenie, że świat nieuchronnie, z gigantyczną prędkością zmierza w jednym kierunku. Są też i tacy, którzy w obawie przed tym, co nowe próbują stworzyć wokół siebie złudnie bezpieczny skansen. Najwięcej jednak jest chyba takich mieszkańców naszego globu, którzy żyjąc chwilą obecną, niewiele się nad tym zastanawiają.
U wielu chrześcijan, szczególnie młodych, pojawia się pewnego rodzaju zwątpienie. Czy Jezus Chrystus i Jego Kościół, ma w tej rzeczywistości jeszcze coś do powiedzenia? A może jest już tylko uparcie odkurzanym eksponatem w muzeum historii tego świata?
Z tymi naszymi refleksjami zaproszeni jesteśmy nad brzeg rzeki Jordan na spotkanie z dwoma mężczyznami, którzy wpisali się i dalej wpisują się w dzieje tego świata. Jednym z nich jest Jan, zwany Chrzcicielem, albowiem nawoływał ludzi do zmiany myślenia, do odejścia od grzechu, od zła do rozeznania misji swojego życia i czynienia dobra. Udzielał im chrztu nawrócenia, udzielał mądrych rad i zapowiadał przyjście Tego, który dokona oczyszczenia grzechów, zapowiadał Mesjasza.
Jan doskonale wiedział, o Kim mówi. I kiedy przyszedł nad Jordan jego krewny, ów drugi mężczyzna,  Jezus Chrystus i poprosił go o chrzest, ten wzbraniał się, wiedząc, że to On jest Mesjaszem, jedynym człowiekiem, który sam nie mając grzechu, nawrócenia nie potrzebuje. Tymczasem Jezus wymógł na Janie chrzest. Był to z Jego strony gest akceptacji misji Jana i akt solidarności z tymi, którzy mieli odwagę przyznać się do swego grzechu,  nazwać go i podjąć próbę przemiany życia. To właśnie dla nich Bóg stał się człowiekiem i pośród nich zamieszkał, aby oni, byty z natury krótkoterminowe, mogli zamieszkać w Bogu.
W tym to momencie stało się coś nadzwyczajnego. Jak zaznaczył św. Jan Ewangelista, tylko Jezus i Jan mieli tego świadomość: A gdy (Jezus) się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił nad Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: "Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie". Głos Ojca Niebieskiego, pełen miłości i całkowitej akceptacji Syna, zstąpienie Ducha Świętego, w postaci cielesnej niby gołębica, którego język ludzki nie jest w stanie opisać (Benedykt XVI). To doświadczenie Boga Trójjedynego, jakże  bardzo było potrzebne Janowi w jego misji. Z jakim przekonaniem i z jaką stanowczością dawał o Jezusie świadectwo swoim uczniom: On jest Synem Bożym (J 1,34); Oto Baranek Boży (J 1,36). Jaki musiał być wtedy wyraz jego twarzy, ton jego głosu. Jaki był wyraz twarzy Najświętszej Maryi Panny i św. Józefa, pochylonych nad Dzieciątkiem Jezus, kiedy przybyli pasterze, kiedy przyjmowali Mędrców. Jaki był ton ich opowieści o tym Dzieciątku i o Bogu, dla którego nic nie jest niemożliwego.
Dziękuję Bogu dzisiaj za to niebo otwarte, za te twarze świadków, za ich wiarygodne opowieści. Dziękuję za doświadczenie  Stwórcy, za doświadczenie Ducha Świętego, którego opisać się nie da, za Jezusa Chrystusa, który bierze moje grzechy i idzie z nimi na swój krzyż. Dziękują za mój krzyż, za moją misję, która wpisuje się w to wielkie dzieło Boga. Dziękuję za to Źródło prawdziwej i nieskończonej inteligencji, w Którym mogę spokojnie położyć nadzieję i nie tylko nie bać się przemian, lecz nimi zarządzać, tak jak Bóg tego ode mnie oczekuje.
Zaraz po opisie chrztu Chrystusa w rzece Jordan, ewangelista Łukasz, umieścił Jego rodowód sięgający Adama. Zdaniem Benedykta XVI, Łukasz zaznaczył, że Jezus na stałe wpisał się w dzieje tego świata. Tylko współpraca z Nim, wszechmogącym Bogiem Stwórcą i Odkupicielem jest gwarantem prawdziwego rozwoju świata po wsze czasy.
Świadomy tego stawiam sobie pytanie: jaki jest wyraz mojej twarzy i ton mojego głosu, kiedy mówię o Chrystusie, kiedy dotykam Jego obecności?
 
                                                                                  Ks. Lucjan Bielas

 

 

Dwa królewskie domy
(Iz 60,1-6; Ef 3,2-3a.5-6; Mt 2,1-12)
 To były już ostatnie lata panowania króla Heroda. Do Jerozolimy przybyli Mędrcy ze Wschodu. Pochodzili prawdopodobnie z Persji i byli nie tylko znawcami ciał niebieskich, lecz szli w swych dociekaniach głębiej, chcąc poznać Tego, który je stworzył. Bóg, czytając ich szczere umysły i serca  zaprosił ich na spotkanie ze swoim Synem, który to mając Boską naturę, przyjął naturę człowieka, aby uwolniwszy ludzkość z niewoli grzechu, naprawić relację między stworzeniem a Stwórcą.
Wyruszyli prowadzeni przez osobliwą gwiazdę, która miała dwa wymiary. Jeden określony przez naukę, jako koniunkcja Jowisza i Saturna i wyglądała jak jedna jasna gwiazda nazwana – supernową. Miało to miejsce dokładnie w czasie narodzin Chrystusa. Ponieważ dla Boga nie ma nic niemożliwego, to owo gwiezdne zjawisko dla wędrujących Mędrców miało wymiar bardzo indywidualny, można powiedzieć osobistej nawigacji. Gwiazda była więc nie tylko zjawiskiem na niebie, lecz dla nich zjawiskiem  prowadzącym do celu.
Ich pielgrzymka miała podwójne znaczenie. Pierwszy wymiar to dotarcie do miejsca narodzin Mesjasza, którego nazywali „królem żydowskim”. Drugi wymiar to wewnętrzna pielgrzymka, w której każdy z nich wiedzę o Stwórcy i stworzeniu, przekuwał na osobistą relację z Bogiem, który jest miłością.
Ewangelia mówi o wizycie Mędrców w dwóch królewskich domach. Pierwszy z nich to był pałac Heroda Wielkiego w Jerozolimie. Postawili proste pytanie: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski?  Wywołało ono osobliwy skutek: Skoro usłyszał to król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima.
Kim był Herod Wielki?
Nie był Żydem, lecz pochodził z idumejskiej rodziny arystokratycznej, która przyjęła judaizm. Niezwykle inteligentny i bezwzględny polityk, wszelkimi możliwymi sposobami zmierzający do władzy. Postawił na sojusz z Rzymem i wiedział znakomicie, z którym liderem, zmieniającej się nieustannie sceny politycznej Imperium utrzymywać relacje i na jak długo. Z namaszczenia Rzymu był wpierw namiestnikiem Galilei (47-37 p.n.e.), potem królem Żydów (37 – 4 p.n.e.). Herod był znany w Imperium z ambitnych projektów budowlanych, uciążliwych podatków, chorobliwego lęku o władzę, instrumentalnego traktowania wiary i brutalności nawet względem własnej rodziny. Ze strachu przed spiskiem, kazał zabić swą żonę , którą kochał, teściową i trzech synów. Obraz Heroda, który daje św. Mateusz, jest absolutnie spójny z obszernym jego wizerunkiem pozostawionym nam przez Józefa Flawiusza.
Spolegliwość arcykapłanów i uczonych w Piśmie jest zrozumiała, jako że Herod był w trakcie spektakularnej przebudowy świątyni, lecz z fatalnym zamysłem swojej, a nie Bożej chwały. Zmanipulowanie Mędrców, przyszło mu łatwo, jako że miał to we krwi. Trzeba było interwencji samego Boga, aby ich uratować przed popełnieniem dużego błędu. To, co zapewne wynieśli, opuszczając dom króla Heroda, to doświadczenie sprawnego aparatu zarządzania i całkowitego braku miłości.
Po opuszczeniu strasznego dworu władcy Żydów ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Ona  szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię.
Przed Mędrcami otwarły się drzwi pałacu Króla Wszechświata. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. Te drzwi, to doświadczenie miłości w tej Świętej Rodzinie. Musiało ono być dla Mędrców szokiem, spotęgowanym przez wcześniejsze doświadczenie pałacu Heroda. Ta cudowna relacja miłości między Maryją a Józefem spotęgowana przez obecność wcielonego Syna Bożego była dla Mędrców powalająca. Można powiedzieć – że doświadczyli obecności Boskiej miłości przez ludzkie relacje i dali temu osobliwy wyraz uzewnętrznionym  aktem wiary: otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę.
Wewnętrzna pielgrzymka Mędrców zakończyła się sukcesem. Spotkali Mesjasza, uwierzyli i zawierzyli Bogu. On przemówił do nich przez sen, co jest oznaką bliskości, zaakceptowanej przez nich posłuszeństwem Jego woli.
Pielgrzymka Mędrców ze Wschodu i ta zewnętrzna i ta wewnętrzna wpisuje się w Rok Jubileuszowy. Przechodzić musimy przez różne domy, różnych władców. Ważne, by do właściwego trafić, a może taki właśnie zbudować.
 
                                                                                    Ks. Lucjan Bielas

 

 
Czy Jezus może urodzić się we mnie?
(Syr 24,1-2.8-12; Ef 1,3-6.15-18; J 1,1-18)
 
Przed wielu laty w alpejskiej chacie w okolicach Rauris nad wiadrem z ziemniakami siedziało  kilku mężczyzn. Każdy miał w ręce nóż i wszyscy obierali ziemniaki. Tego to dnia bowiem na nich przypadł dyżur kuchenny. Rozmawiali, co może kogoś mocno dziwić, o znaczeniu Ewangelii w codziennym życiu człowieka. Dzisiaj, mogę powiedzieć, miałem to szczęście być jednym z nich. Po latach pamiętam z tych naszych wywodów właściwie tylko jedną wypowiedź. Jej autorem był, niestety już nieżyjący, prof. Stanisław Grygiel. W pewnym momencie Profesor, przerwał swoją pracę i w jednej ręce trzymając ziemniak, a w drugiej zaś nóż, z całym przekonaniem, patrząc na mnie, głosem stanowczym stwierdził: „Ewangelia to światło, które oświeca całe nasze życie”. Tekst wydaje się prostym stwierdzeniem oczywistej prawdy, ale wtedy w ustach tego doświadczonego mężczyzny, wybrzmiał z niesłychaną mocą. Wszyscy czuliśmy, że za tymi słowami stoi cały Stanisław Grygiel, z całym swoim przekonaniem, całym swoim życiem.
Można wiele medytować na temat prologu Ewangelii św. Jana. Można podziwiać głębię spojrzenia na preegzystencję Jezusa w Bogu. Jezusa, który jest Jego Słowem,  Jego światłem i Jego życiem. Jezusa, który jest Bogiem.  Można i trzeba wyrażać wiele słów wdzięczności Bogu za to, że każdemu człowiekowi daje konieczne światło potrzebne do tego, aby przejść przez mroki życia.
Jednakże dzisiaj chcemy z całą świadomością podziękować Bogu Trójjedynemu za to, że jednorodzony Syn Ojca Niebieskiego za sprawą Ducha Świętego przyjął postać człowieka i zamieszkał pośród nas. I tak Bóg w ludzkim ciele stał się  Słowem dla człowieka, które to usłyszane i przyjęte staje się światłem w jego życiu. Nadaje mu bowiem właściwy sens. Nie ma żadnego innego słowa w interpersonalnych relacjach, które by miało taką wartość i taką moc.
Dzisiaj św. Jan Ewangelista zachęca nas do otwarcia się na Jezusa, do przyjęcia Go nie tylko w naszych umysłach, jako mądrość najwyższą, lecz przede wszystkim do przyjęcia Go w naszych sercach. Nie chodzi więc o to, byśmy powiedzieli Jezusowi – zgadzam się z Tobą, ale byśmy powiedzieli – Jezu kocham Cię.  Światło, które Jezus przynosi od Boga, rozbłyska w nas na drodze poznania, ale rozpala się na drodze miłości.
Cały pierwszy list św. Jana Apostoła jest znakomitym komentarzem do jego Ewangelii, a szczególnie do jej Prologu. Jan wskazuje na miłość, jako na najskuteczniejsze narzędzie poznania Boga:
Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością.
W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu.
W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego, jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy.
Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować.
Nikt nigdy Boga nie oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała (1J 4,7-12).
Nasza miłość do Jezusa może nas tak przeniknąć, że  On w nas się rodzi i przez nas przemawia. On jest w naszej codzienności, w naszym zachowaniu, w naszych relacjach. To właśnie odkryli pasterze w betlejemskiej stajni i mędrcy ze Wschodu, kiedy spotkali się z Maryją i Józefem i wcielonym Słowem Boga, które całym sobą przyjęli. To Bóg narodził się w nich, a Oni w Bogu. I o tym świetle mówił prof. Stanisław Grygiel przy obieraniu ziemniaków w alpejskim Rauris.
Postawmy więc sobie fundamentalne pytania:
Czy ja rodzę się w Jezusie?
Czy Jezus rodzi się we mnie i w moich relacjach z bliźnimi?
 
 
                                                                          Ks. Lucjan Bielas