AKTUALNOŚCI   ZARZĄD    KAPELANI   STATUT   ARCHIWUM   KONTAKT   

 

 
 
 
 
 
 
                                
   Rozważania Ks.Lucjana Bielasa za 2023r

 

 
  ROK 2024  
 

 

 
         

 

Wartość i niebezpieczeństwo jałmużny
(1 Krl 17,10-16; Hbr 9,24-28; Mk 12,38-44)
 
Dzisiaj Pan Jezus dotyka tematu w życiu społeczności religijnych bardzo ważnego, a mianowicie – jałmużny. Jest ona jednym z najbardziej szlachetnych czynów człowieka, lecz domaga się roztropności zarówno tego, którą ją daje, jak i tego, który ją otrzymuje.
W czasach Chrystusa warstwą społeczną, która korzystała z dobroci innych byli między innymi uczeni w Piśmie. Jako nauczyciele Słowa Bożego nie mogli przyjmować pieniędzy za swoją działalność, panowało przekonanie, że wspieranie ich finansowe jest chwalebnym aktem pobożności. Chrystus, który sam pojawił
się jako nauczyciel Słowa Bożego, mocno zaatakował tych uczonych, którzy wykorzystując swoją pozycję społeczną, podsycają swoje ego i nieuczciwie sięgają po jałmużnę. Sformułowanie: Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy, jest tu wiele mówiące. Status finansowy ówczesnej wdowy był zasadniczo bardzo niski. Nie miały prawa do dziedziczenia, a ich los zależał od dzieci i  mężczyzn z nimi spokrewnionych. Paradoksalnie to właśnie te biedne osoby  były wtedy
i są dzisiaj, najbardziej hojne w przeznaczaniu pieniędzy na cele religijne. Uczeni w Piśmie, jak widać, doskonale o tym wiedzieli i po swojemu to wykorzystywali.
Ocena Jezusa, co do takiego postępowania nauczycieli Słowa Bożego, jest bardzo przejrzysta. Nie należy brać z nich wzorów, a na końcu końców to On, Sędzia Sprawiedliwy zrobi z  nimi porządek: tym surowszy dostaną wyrok.
Przedstawiona przez św. Marka scena ma absolutnie ponadczasowy charakter. Kościół Chrystusowy nie jest wolny od takich faryzejskich postaw. Wielu je wprawdzie krytykuje, lecz często w praktyce postępuje podobnie i to w zupełnie bezkrytyczny sposób.
Naturalnym jest więc pytanie: jak uniknąć takiej postawy? Jak dawać jałmużnę i jak ją przyjmować?
Jakby wychodząc naprzeciw w poszukiwaniu właściwej odpowiedzi, Ewangelista prowadzi nas do świątyni na dziedziniec kobiet. Spotykamy tutaj Chrystusa, który zasiadł naprzeciw skarbon. Zważywszy na szczodrobliwość kobiet, to właśnie na ich dziedzińcu ustawiono trzynaście skarbon które, kształtem przypominały trąby,
 a złożone w nich pieniądze miały być przeznaczone zgodnie z wypisanym na każdej z nich celem.
Nigdy nauka nie wymyśli urządzenia, które by skanowało serce tych, którzy składają ofiarę. Tylko Boskie oko Jezusa, znało całą prawdę o rzeczywistej wielkości ofiar i prawdziwej intencji ofiarodawców. I tak wielu wrzucało wiele, a uboga wdowa wrzuciła tylko jeden grosz, co stanowiło całe jej utrzymanie.
Czy takie ryzyko było jej nieroztropnością?
Wdowy miały obietnicę, że Bóg będzie je chronił i będzie miał je w swojej opiece (Ps 68, 6; Ps 72, 4; Jr 49,11).
Siedzący naprzeciw skarbon Jezus Chrystus, oceniając Boskim okiem czyn owej kobiety, wypowiedział do uczniów, a zarazem i  do nas, znamienne słowa: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie.
Możemy być całkowicie przekonani, że ta uboga wdowa, choć wyszła ze świątyni bez pieniędzy, ale wyszedł z nią Jezus. Zyskała nieskończenie więcej, niż dała.
Owa wdowa pokazała nam, jaką wartość ma całkowite zaufanie Bogu tych, którzy składają ofiarę.
A jak jest z tymi, którzy ją przyjmują?
W roku 70 Rzymianie, tłumiąc powstanie żydowskie, zburzyli świątynię w Jerozolimie. Zagarnięte skarby zostały wykorzystane przez cesarza Wespazjana do budowy amfiteatru, który miał być symbolem siły Rzymu i wspaniałości dynastii Flawiuszów, a zwanego – Koloseum. Znamy tę budowlę uświęconą śmiercią wielu chrześcijańskich męczenników. Doświadczyli faktu, że Bóg dał im się cały i oni cali dali się Bogu.
Zburzenie świątyni zakończyło w społeczności Izraela, która odrzuciła Mesjasza czas składania ofiar. Arcykapłan został na wieki tylko jeden – Jezus Chrystus, którego ofiara doskonała jedna jedyna zastąpiła wszystkie ofiary Starego Przymierza. Uobecnia ją w każdej Eucharystii, którą ustanowił, i w której jednoczy tych którzy, z wiarą w niej uczestniczą i z wiarą przyjmują Komunię świętą, czyli obecnego pod postacią chleba i wina Jezusa – całego w swoim Bóstwie i w swoim człowieczeństwie. Bóg daje się cały i oczekuje ofiary całego człowieka. To właśnie jest istotą prawdziwej jałmużny.
Ludzkie przywary i grzechy są ciągle te same. Zaróno w Starym, jak i w Nowym Przymierzu, jest to skutek wolności, jaką otrzymał człowiek, a która odpowiedzialnych uzdalnia do miłości, nieodpowiedzialnych zaś do grzechu.  Pośród nich takie jak: obłuda, chciwość, karierowiczostwo, czyli krótko – faryzeizm,
są szczególnie widoczne i szczególnie bolesne w Kościele Chrystusowym. Dotyczy to zarówno sprawujących Najświętszą Ofiarę, jak i tych, którzy w niej uczestniczą.
Tylko całkowite przylgnięcie wiarą, nadzieją i miłością do Jezusa, zarówno tych, którzy dają i tych, którzy przyjmują, pozwala na wprowadzenie twórczej harmonii
 w tym, co materialne. Skarbem  największym, jaki pozostanie jednym i drugim, jest Jezus.
Mogę już tylko na zakończenie sobie samemu postawić pytania:
Czy wierzę w to, że Bóg daje mi się cały?
Czy ja daję się cały Bogu, również w moich bliźnich, wychodząc naprzeciw ich rzeczywistym potrzebom?
 
                                                                                  Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
 
Jezus, a współczesna ekonomia
(Iz 53, 10-11; Hbr 4, 14-16; Mk 10, 35-45)
Wydaje się wielu matadorom współczesnej ekonomii, że Biblia, której zawdzięczamy wiele również i w tej dziedzinie gospodarki już się wyczerpała. Tzw. pandemia, brutalnie obnażyła prawdę, że coraz więcej zatrudnionych wykonuje pracę, która albo niewiele, albo nawet, nic nie wnosi do gospodarki.  Jeszcze opłaca się ich utrzymywać z obawy przed katastrofą społeczną,  ale dynamika rozwoju technologii może doprowadzić do przełomowego momentu, którego skutki trudno sobie wyobrazić. Już dzisiaj, wielu zatrudnionych dotkliwie odczuwa bezsens tego, co robi, nie widząc przy tym wyjścia z tej sytuacji. Zarabiane pieniądze nie są  w stanie zrekompensować strat osobowościowych. Paradoksalnie wielu przechodząc na emeryturę, stwierdza ze zdumieniem, że mają więcej zajęć, niż mieli w aktywnym życiu zawodowym i to zajęć, które przynoszą satysfakcję.
Problem wydaje się trudny do rozwiązania, a proponowane kroki mogą jedynie trochę opóźnić nadejście kolejnego dramatu ludzkości. Dlatego też uważam, że jest koniecznością, aby przynajmniej ci, którzy zawierzyli Chrystusowi, właśnie Jego zapytali o radę.  Wydaje się, że dzisiejsze spotkanie z Nim jest w poruszonej kwestii fundamentalne.
Dwóch Apostołów Jezusa, synów Zebedeusza, może rzeczywiście nieco zdolniejszych od pozostałych, postanowiło coś podjąć, aby w Królestwie Bożym, głoszonym przez Niego, mogli zrobić ludzką karierę. Wyrazili to Mistrzowi bardzo jasnym tekstem: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie. Słysząc to, Jezus nie zganił ich ambicji, lecz wykorzystał zaistniałą sytuację, aby nie tylko ukierunkować ich myślenie, ale i pouczyć pozostałych uczniów, oburzonych inicjatywą towarzyszy.
Propozycja Jezusa.
Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony? Jeżeli chcesz zostać z Jezusem i u Jego boku robić karierę doczesną, tak aby osiągnąć życie wieczne, to musisz być gotowy na dzielenie Jego losu. Oni wtedy mogli przypuszczać, my już wiemy, co ten kielich zawierał, a ten chrzest oznaczał.
Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. To stwierdzenie Jezusa jest wezwaniem do totalnej rewolucji myślenia, do gruntownej przemiany ludzkich postaw i budowania nowych relacji. To nie chodzi o zagranie w życiu roli sługi czy roli niewolnika. Chodzi o to, aby w swoim sercu, w głębi swojej duszy stać się sługą, a nawet niewolnikiem wszystkich.
Byłoby to głupie, gdyby nie następne zdanie wypowiedziane przez Jezusa i potwierdzone całym Jego życiem: Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu.
To właśnie Jezus, Bóg, który przyjął nasze człowieczeństwo, zszedł do roli najniższego sługi i niewolnika wszystkich. Im niżej ja schodzę, tym bliżej jestem prawdziwego Króla i wszechmocnego Boga. Tym większe są moje możliwości na ziemi i szansa na niebo. Ocena moich działań to nie wynik moich negocjacji z Bogiem, lecz sprawiedliwa ocena wszechwiedzącego i nieskończenie mnie kochającego Ojca.
Tak więc Jezus dzisiaj apeluje do nas, którzy poszliśmy za nim, aby nieustannie w łączności z Nim, przemieniać nasze myślenie.
Co zyskamy?
1.      Poczucie bezpieczeństwa, którego gwarantem jest sam Jezus.
2.      Pozbycie się lęku, kreatywność i odwagę w szukaniu nowych rozwiązań.
3.      Odzyskanie sensu życia
Wiele przeczytałem o przemianach na rynku pracy. Ci, którzy widzą zagrożenia, podają różne drogi wyjścia. Jestem głęboko przekonany, że bez drogi Jezusa niewiele to zmieni. Mam też świadomość tego, że zarówno wtedy w ówczesnej Palestynie i Imperium Rzymskim, jak i dzisiaj, głos Jezusa wydaje się bardzo słabo słyszalny. Historia uczy jednak, że wystarczy niewielka grupka Jego uczniów, a świat może zmienić swoje oblicze.
Patrząc w moje sumienie i serce stawiam sobie nieustanne pytanie: czy ja do tej grupki należę, nie przez deklaracje, ale przez czyny?
 
                                                                                                     Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Zapomniana tablica Dekalogu
(Mdr 7, 7-11; Hbr 4, 12-13; Mk 10, 17-30)
 
Największym dramatem współczesnego człowieka jest fakt, że zapomniał , a może nawet i celowo wykreślił pierwszą tablicę z Dekalogu, a drugą zaś, interpretuje po swojemu. Dzisiaj uczestnicząc w osobliwym spotkaniu Jezusa z pewnym mężczyzną, mamy znakomitą okazję, aby to zjawisko przeanalizować i wyciągnąć wnioski, które może coś odmienią w naszym życiu, póki jeszcze jest czas na zmiany.
Do Jezusa podbiegł pewien człowiek, upadł przed Nim na kolana i postawił Mu dręczące go pytanie: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Choć doskonale wiedział, że jest życie wieczne, pytał o sens swojego życia. Pytał, albowiem chciał tak to swoje doczesne życie ułożyć, aby wiecznego nie stracić.
Tymczasem Jezus na pytanie mężczyzny  odpowiedział pytaniem, jednocześnie sugerując odpowiedź. Tak oto natychmiast ustawił właściwe relacje ze swoim rozmówcą:  Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Jezus nie jest dobry dlatego tylko, że jest wybitnym nauczycielem, znanym cudotwórcą. Jezus jest dobry nie w znaczeniu przenośnym, jest dobry w znaczeniu ścisłym – jestem Bogiem. Tak oto, fakt, że ów mężczyzna upadł przed Jezusem na kolana, nabrał teraz właściwego znaczenia.
Z tej właśnie pozycji, Jezus dalej będzie prowadził rozmowę. Po mistrzowsku otwiera jego duszę. Pyta o przykazania, ale ciekawe, o te z drugiej tablicy Dekalogu:  Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę. Mężczyzna szczerze wyznaje, że od młodości te przykazania zachowywał. Jezus tej wypowiedzi nie kwestionuje, ale idzie dalej – spojrzał  na niego z miłością. Jest to jedyny raz w Ewangelii, kiedy to natchniony autor tak określa spojrzenie Jezusa. To właśnie tym spojrzeniem otwierającym przestrzeń miłości,  Jezus genialnie przenosi rozmowę na pierwszą tablicę Dekalogu. Patrząc
w serce mężczyzny, składa mu konkretnie do niego zaadresowaną ofertę:  Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną. Jezus otwiera przed tym człowiekiem drzwi do grona swoich najbliższych współpracowników, ale warunek jest jeden –
na Moją miłość odpowiedz miłością, Mnie postaw na pierwszym miejscu i we Mnie połóż całą swoją nadzieję, a nie w twojej poprawności życia i w twoim bogactwie. Zostaw te swoje bożyszcze, a we Mnie uznaj Boga.
To otwarcie przez Jezusa pierwszej tablicy Dekalogu zmieniło całą sytuację. Mężczyzna spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. Możemy być pewni, że tego spotkania z Jezusem ów mężczyzna nigdy nie zapomni. Nie zapomni Jego spojrzenia pełnego miłości, najlepszej oferty współpracy, jaką mógł w życiu dostać. Jezus przeniknął jego serce i odkrył chory punkt – przywiązanie do bogactwa i dumę bycia dobrym człowiekiem, odkrył jego bożki.   Nie znamy dalszych losów owego mężczyzny. Może kiedyś jego smutek przemienił jego serce i stał się radością.
Dla Jezusa to spotkanie stało się okazją do pouczenia tych, którzy poszli za Nim, a także i do pouczenia nas.  Jest ono jeszcze jedną szansą na to, aby postawić sobie pytanie: w czym i w kim pokładam moją nadzieję? Jeżeli nie położę jej w Jezusie, to moje życie, choć po ludzku może i piękne, tak naprawdę będzie zawsze smutne
 i pozbawione sensu, albowiem będzie drogą donikąd.  
Dzisiaj Jezus spotyka każdego z nas. Na każdego z nas spogląda z miłością i każdemu z nas składa propozycję: pójdź za Mną. Ta propozycja jest związana
 z konieczną przemianą serca. Jednym każe zmienić stosunek do posiadanych dóbr materialnych, wyjść ze świata bogatych przyjaciół i  zobaczyć prawdziwie ubogich. Innym każe powykreślać w swojej głowie tytuły zawodowe, naukowe, rodowe, honorowe sprzed swojego nazwiska. Każdemu, na pewno znajdzie coś do poprawy, każdemu pewnie coś innego, a naszym radosnym zapewnieniom, że wszystko jest w porządku, na pewno nie da wiary, albowiem wie wszystko – jest  Bogiem.
Tak więc warto nam sobie uświadomić:
1.      Tylko z Jezusem mogę wejść w moje serce i uzdrowić chore miejsca.
2.      Jakie imiona mają moje bożki?
3.      Czy już doświadczyłem faktu, że pójście za Jezusem przynosi pożytek nie tylko w postaci otwartego nieba, ale i ludzkich relacji?
 
                                                                  Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Twarde przesłanie do mężczyzn
(Rdz 2, 18-24; Hbr 2, 9-11; Mk 10, 2-16)
Od grzechu pierworodnego pytanie o małżeństwo było, jest i będzie pytaniem wyzwalającym dyskusje i gwałtowne emocje.  Nie brakowało ich również w czasach Jezusa. Zasadniczo ideał małżeńskiego związku jest określony prostą definicją sformułowaną przez natchnionego autora Księgi rodzaju, został wpisany w pamięć
i sumienie ludzkości: Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. Żydzi wprawdzie przechowali ową definicję, lecz w praktyce życia mocno ją powykrzywiali. Bóg, zważywszy na ich słabość, jawił się z jednej strony tolerancyjny dla ich niedoskonałości, z drugiej zaś, jest uparty w dążeniu do przywrócenia właściwego kształtu małżeńskich relacji.  Jest ta misja przywrócenia małżeństwu jego właściwego znaczenia określonego przez Stwórcę, jest  szczególnie mocno wpisana w przesłanie Jezusa Chrystusa. Za sprawą Ducha Świętego, wolą Ojca Niebieskiego, Syn Boży Jezus Chrystus, przychodzi na świat w małżeńskim zawiązku Józefa i Maryi. Jego obecność przywraca małżeńskiej miłości właściwy kształt. Zarówno w sercu Maryi, jak i Józefa na pierwszym miejscu był Bóg, a potem współmałżonek. Obecność Jezusa przywróciła małżeństwu kształt najbezpieczniejszego trójkąta, który jest nie tylko odbiciem Trójcy Przenajświętszej, ale i przez Jezusa, w Niej zakorzenionym.  I w tym kontekście mówimy o wyniesieniu małżeństwa do godności sakramentu. Dla ludzi wiary powierzchownej, o rozbudzonym pożądaniu i wybujałym egoizmie, jest to tekst kompletnie niezrozumiały, lecz przedziwnie, wyzwalający spore emocje. Dzieje się tak dlatego, albowiem podstawowy model małżeńskiej relacji, mamy niejako w genach. Jest to więc walka nie tyle z tymi, którzy mają odwagę o tym mówić, ile walka z tym, co głęboko mamy zakodowane w naszej ludzkiej świadomości.
Jezus miał odwagę jasno o tym mówić i ma ją dzisiaj. Tak jak wtedy, tak i dzisiaj nieustannie przystępują do Niego faryzeusze i chcąc Go wystawić na próbę, pytają: czy wolno mężowi oddalić żonę. Jezus daje i będzie dawał tę samą odpowiedź: na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. I dodaje: Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela.
Uczniom będących blisko Jezusa, a mających jeszcze w tej kwestii pytania, Boski Mistrz dodaje: Kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia względem niej cudzołóstwo. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo.
Wszyscy wiemy, że najbardziej na rozpadzie rodziny cierpią dzieci. Jezus wskazuje na najważniejszy aspekt ich krzywdy – zgorszenie i to największe z możliwych. Nieprzypadkowo mówi do uczniów: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. I to jest bardzo ważna przestroga dla małżonków, o której niestety często zapominają.
Kiedyś usłyszałem od pewnej mądrej kobiety, o dużym małżeńskim stażu, ciekawe spostrzeżenie.  Pani Ewa określiła małżeństwo, jako związek dwojga niedoskonałych ludzi, żyjących w niedoskonałych czasach i mający niedoskonałe dzieci. I tylko współpraca z obecnym w tym związku Jezusem, przyjętym z dziecięcym zaufaniem pozwala  przemieniać trudne rodzinne relacje w małe niebo, a nie w duże piekło. Zwróciła uwagę na niebagatelną rolę cierpienia, które mądrze przyjęte związek małżeński cementuje, a nie rozbija. Autor listu do Hebrajczyków dzisiaj nam wyraźnie mówi, że jest jeden przewodnik przez cierpienie – Jezus Chrystus.
Z Nim przeżyte cierpienie udoskonala i prowadzi do zbawienia.
Można powiedzieć, że wiele jest w rodzinach nieprzepracowanych cierpień, albowiem w niewielu rodzinach jest dzisiaj Jezus na pierwszym miejscu. Zamiast ratować małżeństwa przeżywające trudne chwile, zarówno małżonkowie, jak i rodzina, przyjaciele i instytucje szukają pretekstu do rozwodu cywilnego i uznania przez Kościół nieważności tego związku. Jest to patologiczny objaw naszego społeczeństwa o samobójczym skutku.
W Polsce w ostatnich latach liczba rozwodów nieustannie rośnie. W 2023 roku do sądów wpłynęło blisko 81 tys. wniosków rozwodowych. Sądy głównie zajmują się tymi sprawami. Można przekornie powiedzieć, że tysiące prawników, pracowników sądów,  ekspertów, terapeutów, psychologów, wychowawców i wielu innych ma zapewnioną pracę. Czy o to jednak  chodzi? Czy taki naród ma szansę na przetrwanie? To tu rozgrywa się prawdziwa walka o Polskę, której w narodowym zaślepieniu boimy się podjąć.
Te problemy dotyczą każdego z nas. Warto więc dzisiaj pomyśleć, co Jezus oczekuje ode mnie, abym zmienił w moim życiu i jak zachował się w moim otoczeniu?
Wydaje mi się, że jest to przede wszystkim pytanie do mężczyzn. Nie bez przyczyny Bóg powiedział: Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją…
 
                                                                  
                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas
 
 
 
Niebo albo piekło
(Lb 11, 25-29;  Jk 5, 1-6;  Mk 9, 38-43. 45. 47-48)
 
Dawniej dzieci z kartki papieru sprytnie pozaginanej, czyniły pewną osobliwą bryłę. Cztery ostrosłupy szczytami złączone ze sobą, przy ich rozchyleniu otwierały dwie przestrzenie wcześniej niewidoczne. Jedna pomalowana na niebiesko druga na czerwono, pierwsza symbolizowała niebo, druga zaś piekło. Spotkanemu koledze ukazując zamkniętą ową papierową konstrukcję, kazało się wtedy wybierać. Zgodnie ze wskazaną przez niego linią dokonywało się otwarcia i było albo czerwono – piekło, albo niebiesko – niebo. Innej możliwości nie było, bo tak naprawdę w ostatecznym rozrachunku, innej możliwości nie ma. Dorastając zaś, coraz bardziej uświadamiamy sobie, że piekło i niebo, to nie losowy wybór, lecz świadoma życiowa decyzja.
Jezus pragnie nas dzisiaj zachęcić zarówno do pogłębienia naszej świadomości o wieczności, jak i dokonania mądrego wyboru. Wpierw upomina apostoła Jana, który był oburzony, że pojawił się ktoś, kto wyrzuca złe duchy w imię Jezusa, a nie chodzi z nami. Akcent położył na „z nami”. Tymczasem najważniejsze jest działanie
  – „w imię Jezusa”. Dotyczy to wewnętrznej relacji człowieka do samego Jezusa. Dojście do wspólnoty Jezusowej jest pewnym procesem i świadomą decyzją człowieka, który ostatecznie staje w swoim życiu po stronie Jezusa, stając się świadomym członkiem Jego Kościoła. To do tej ostatecznej decyzji człowieka, odnoszą się słowa Jezusa zapisane przez św. Mateusza: Kto nie jest ze mną, jest przeciwko Mnie (Mt 12,30). Jest to więc proces zarówno tych wzrastających w Kościele, jak
 i tych, którzy przychodzą z zewnątrz. Jeśli ktoś ma świadomość, że Jezus i Jego Kościół to droga do nieba, to inne religie go nie zbawią. Co innego, jeżeli takiej świadomości nie ma, to żyjąc zgodnie ze swoim sumieniem i tak przez Jezusa, którego nawet nie zna, będzie zbawiony. Innej drogi nie ma, albowiem dzieło odkupienia zostało dokonane przez tylko samego Jezusa, Boga, który dokonał go w ludzkim ciele, jako jeden z nas.
Natomiast Pan Jezus zwraca się do swoich uczniów i do każdego z nas z całą stanowczością wzywając do odpowiedzialności. A kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu lepiej byłoby kamień młyński uwiązać u szyi i wrzucić go w morze. Używając drastycznej metafory, przestrzega każdego, który idzie za Nim, aby nie był dla innych, a przede wszystkim dla szukających dla małych, powodem do grzechu, czyli uczynienia ich gorszymi. Ta metafora, bardziej wskazuje na konsekwencje, które czekają gorszyciela.
Metafora odciętej ręki, która jest powodem grzechu, czy też nogi, czy też wyłupanego oka, ukazuje konieczność radykalnego działania, a nie dyplomatycznych zabiegów. Pokazuje też, że zło posługuje się tym, co dobre, nadając temu złe cele. Radykalizm na ziemi jest motywowany prostymi wiecznymi konsekwencjami – niebo albo piekło.
Dalej Jezus przestrzega każdego z nas, aby nie dyskutować z pokusą, lecz natychmiast ją odrzucać. Aby nie wchodzić w tzw. bliskie okazje do grzechu, czyli w takie sytuacje, w których upadek jest wysoce prawdopodobny. Wejście w taką okazję świadome i dobrowolne jest już akceptacją przewidywanych złych skutków, czyli grzechu. Może się zdarzyć, że człowiek znajdzie się bez udziału własnej woli w bliskiej okazji do grzechu. Powinien wtedy zrobić wszystko, co w jego mocy, aby nie podjąć decyzji grzechu. W tym właśnie momencie weryfikuje się nasza praca nad sobą.  Nasza troska o czyste sumienie, o wyrabianie w sobie silnej woli. Przede wszystkim weryfikuje się nasza osobista więź z Jezusem.  Kluczowe jest w tej ekstremalnej  walce, wezwanie z wiarą imienia Jezusa, dla Niego bowiem nie ma rzeczy niemożliwych i tylko On może nas wyprowadzić z wszelkiego niebezpieczeństwa. Stawka jest duża – niebo  albo piekło – wybór należy do każdego z nas.
Warto postawić sobie pytania:
1.      Czy w moich codziennych decyzjach liczę się z ich konsekwencjami również, a może przede wszystkim,  tymi ostatecznymi?
2.      Czy przez dawanie złego przykładu nie jestem gorszycielem?
3.      Czy mam świadomość tego, że w każdej pokręconej sytuacji życiowej, wraz z Jezusem znajdę rozwiązanie i problem przekuję w szansę?
 
                                                                                    Ks. Lucjan Bielas
 
 
 
 
Dzieci trzeba przytulać!
(Mdr 2, 12. 17-20; Jk 3, 16 – 4, 3; Mk 9, 30-37)
 
To już drugi raz Jezus przekazuje swoim uczniom najgłębszą tajemnicę o swojej misji: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity,
po trzech dniach zmartwychwstanie. Kiedy powiedział o tym pierwszy raz, Piotr Go upomniał, za co został przez Jezusa i to wobec pozostałych uczniów zgromiony ostrymi słowami: Zjedź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku  (Mk 8,33).
Misja Jezusa jest Bożym zamysłem dla ratowania człowieka i trzeba, aby ją zrozumieć, patrzeć z perspektywy kochającego Ojca Niebieskiego, który wydaje w ręce ludzi swojego jednorodzonego Syna. I tak Jezus zarówno wtedy swoich uczniów, jak i nas dzisiaj, próbuje wychować do takiego właśnie patrzenia – z Bożej perspektywy.
Nawet ci, którzy zostali wybrani przez Jezusa, którzy zostawili wszystko to, co po ziemsku dawało im poczucie bezpieczeństwa, którzy byli słuchaczami Jego nauki
 i świadkami Jego cudów, mieli kłopot, aby popatrzeć ze strony nieba na ziemię. Ludzkie schematy myślenia będą nieustannie powracały w ich głowach. Dotyczy
 to zarówno ziemskiego wyobrażenia Mesjasza, Jego czasów, jak i ich miejsca w Jego królestwie.
Tymczasem Jezusowi idzie o coś jeszcze więcej. Za tym spojrzeniem na świat przez Boską logikę oczekuje  przemiany całego postępowania uczniów, właśnie według tej logiki, czyli według Jego logiki. Można więc chodzić po tym świecie za Jezusem, można przyznawać się do Niego, słuchać Go, analizować Jego naukę, pisać traktaty teologiczne, ale na co dzień żyć w ludzkich wyobrażeniach według logiki tego świata. Jezus takiej schizofrenii uczniów nie toleruje.
Kiedy więc Jezus po kolejnym zapowiedzeniu swojej śmierci i zmartwychwstania widząc, że uczniowie dalej nic nie zrozumieli, a strachem zdjęci bali się pytać,
po dotarciu do Kafarnaum postawił im pytanie: O czym to rozprawialiście w drodze? Odpowiedź Jezus znał, lecz właśnie tym pytaniem uświadomił im, jak bardzo rozchodzą się drogi myślenia Boga i człowieka. Zamiast wysilić się, aby Go zrozumieć, spierali się o to: kto z nich jest największy.
Będąc wytrawnym nauczycielem, Jezus zareagował po mistrzowsku. Nie zganił wprost, nie sponiewierał, nie obraził się, lecz nawiązał do tematu, sugerując właściwą odpowiedź: Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich. Jest to w Bożej logice postawa króla, który jest sługą wszystkich, ale sługą odpowiedzialnym, decyzyjnym i kreatywnym.
Przyznam, że to, co uczynił Jezus po tych słowach, jest dla mnie do dzisiaj dużym wyzwaniem i nieustanną inspiracją do głębszego zrozumienia logiki Boga.
Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: "Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał".
Po pierwsze to ja muszę zobaczyć dziecko Boże w sobie samym i go przytulić, przyjąć, zaakceptować, wziąć odpowiedzialność.  Jest to odpowiedzialność za swój własny rozwój, ale tak jak tego chce Jezus. I wtedy i On i Ojciec Niebieski są ze mną.
Po drugie, mam wiele córek i wielu synów. Są to wszyscy ci, którzy podobnie tak jak tamto ewangeliczne dziecko z Kafarnaum, stanęli na drodze mojego życia.
 To nie są przypadkowe dzieci, to są Boże dzieci. To dla nich zmieniam swoje plany, daję im swój czas, przejmuję się ich losem i biorę za nich odpowiedzialność.
 Po wielu już latach kapłaństwa stwierdzam i to ze 100-procentową pewnością, że  właśnie w tej relacji ja spotykam się z Chrystusem i Ojcem Niebieskim, to ja dając niewiele, zyskuję najwięcej. Ufam, że doświadczenie drugiej strony jest podobne.
I tak jest z każdym uczniem Chrystusa.  Trzeba zobaczyć dziecko Boże w sobie i przytulić w imię Jezusa każde te, które On stawia na drodze naszego życia.
Owo przytulenie jest  Bożą  logiką życia, niezależnie  od tego, czy się to temu światu podoba, czy nie.
 
                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas
 
 
Aby nie dolewać paliwa do ognia,
a inteligentnym dać do myślenia
(Iz 50, 5-9a; Jk 2, 14-18; Mk 8, 27-35)
Cała scena dzisiejszej Ewangelii miała miejsce w okolicach Cezarei Filipowej, czyli w środowisku prawie całkowicie pogańskim. To właśnie tutaj wybrzmiały absolutnie ponadczasowe pytania, jakie postawił i jakie nieustanie stawia Jezus swoim wybranym uczniom, którzy odważyli się pójść za Nim. Jezus pyta: Za kogo uważają Mnie ludzie? A wy za kogo Mnie uważacie?
I tak jak ponadczasowe są pytania postawione przez Jezusa, tak i ponadczasowe są odpowiedzi uczniów. Niewielu na tym świecie daje odpowiedź poprawną, widząc w Jezusie Mesjasza, Boga, który z miłości do człowieka przyjął ludzką naturę, aby w niej dokonać na krzyżu dzieła odkupienia człowieka. To ci, którzy tak jak św. Piotr, na bazie otrzymanej łaski wiary, odważają się wiarę tą wyznać wbrew opinii otaczającego świata. Przykład Piotra jest też wyraźną przestrogą dla tych, którzy zdali pierwszą część egzaminu. Szatan nie odstępuje nigdy i tak na tym egzaminie jest również obecny. To w jego interesie jest to, aby w ludzkich głowach oddzielić krzyż od zmartwychwstania. Ci więc, którzy ulegają jego pokusie, muszą się liczyć z faktem gwałtownej reakcji ze strony Jezusa.
·         Jakiej trzeba pokory, aby pogubiony uczeń, słysząc od Mistrza prowadzącego zajęcia twarde słowa: Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz po Bożemu, lecz
po ludzku – nie odszedł, lecz pozostał dalej wierny i jeszcze bardziej otwarty na Boskiego Nauczyciela.
Kluczowe i ponadczasowe jest stwierdzenie Pana Jezusa, którym podsumował lekcję z uczniami: Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je.
Ci, którzy wtedy usłyszeli te słowa, doskonale wiedzieli, na czym polegało dźwiganie krzyża i jak wyglądała przerażająca na nim śmierć skazańca, było to bowiem elementem ówczesnej codzienności. Jezus wie, że świat będzie Go nieustannie krzyżował, a także tych, którzy od Niego wezmą misję swojego życia i za Nim pójdą. Oni też muszą się liczyć z brutalnym odrzuceniem przez świat. Dlatego Jezus mówi, przemawiając do wyobraźni człowieka o wzięciu „swojego krzyża”, czyli odkrycia sensu swojego życia w Jezusie i przyjęcie wyznaczonego przez Niego celu. Jet to paradoksalnie jest jedyna droga prawdziwej wolności człowieka.
Znakomicie określił to św. Paweł w Liście do Galatów:  „razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”
(Gal 2, 19-20). Uczeń musi się liczyć z faktem, że świat, tak jak ukrzyżował Chrystusa, ukrzyżuje i jego. Być jednak ukrzyżowanym z Jezusem to znaczy, być w życiu
i śmierci zjednoczonym z wiecznym Bogiem. Tak więc to zjednoczenie daje inną perspektywę życia i inną perspektywę śmierci.
A jak to przełożyć na konkretną duchowość człowieka, żyjącego w czasach próby, bałaganu politycznego i kościelnego oraz nieustannie rosnącego śmiertelnego niebezpieczeństwa?
Aby nie dolewać paliwa do ognia, a inteligentnym przekazać pewną wiedzę, posłużę się św. Janem Chryzostomem (+ 407) i fragmentem Jego homilii, którą wygłosił w przededniu swego wygnania ze stolicy biskupiej w Konstantynopolu. Zjednoczony z Jezusem głosząc bezkompromisowo Jego Ewangelię, miał odwagę napominać cesarza Arkadiusza, jego małżonkę, cesarzową Eudoksję, oraz tworzony przez nich dwór. W konsekwencji głównie za sprawą cesarzowej i przy poparciu wiernych pałacowi biskupów został skazany na banicję, gdzie zakończył swoje życie.  Nie uratowało go poparcie ludu i wiernych duchownych. Trzeba w tym miejscu postawić pytanie: czy biskup Jan Chryzostom przegrał? Niech wiec przemówi do nas on sam:
Oto fale gwałtowne i groźne burze uderzają; nie obawiajmy się jednak zagłady; wszak opieramy się o skałę. Niech szaleje morze, nie potrafi skruszyć skały; niech podnoszą się fale, nie zdołają zatopić Jezusowej łodzi. Czegóż mamy się lękać? Śmierci? "Dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć jest mi zyskiem". Powiedz, może wygnania? "Pana jest ziemia i wszystko, co ją napełnia". Może przejęcia mienia? "Nic nie przynieśliśmy na ten świat, nic też nie możemy z niego wynieść". Groźbami tego świata pogardzam, zaszczyty lekceważę. Ubóstwa się nie boję, bogactwa nie pragnę, przed śmiercią się nie wzdrygam, jeśli zaś pragnę życia, to tylko dla waszego pożytku. Z tego właśnie powodu mówię o tym, co się dzieje, i proszę, abyście nie tracili ufności.
Nie odważam się nic więcej dodać.
 
                                                                           Ks. Lucjan Bielas
A jednak coś dodam:
Piękna cesarzowa Eudoksja zmarła w wieku 24 lat, zaraz po wygnaniu biskupa. Cesarz Arkadiusz, również młodo, rok po śmierci Chryzostoma. Ich córka Pulcheria, jest świętą Kościoła Katolickiego i Prawosławnego – była znakomita.
 
 
"Effatha", to znaczy: Otwórz się.
(Iz 35, 4-7a;  Jk 2, 1-5;  Mk 7, 31-37)
 
Skończyły się wakacje. Dzieci i młodzież wracają do szkoły, ale do innej już szkoły, przynajmniej u nas w Polsce. Narzucone zmiany budzą wiele kontrowersji
 i uzasadnionych protestów. Można je też potraktować jako kubeł zimnej wody albo bicz Boży, który zdopinguje nas do jeszcze bardziej odpowiedzialnego poznawania świata i jego Stwórcy. Może jeszcze bardziej otworzą się umysły i serca, a z katechezy otworzą się drzwi do kościołów.
Kończy się czas urlopów, wyjazdów i rekreacji, a nieuchronnie nadciągająca jesień nasila niedomagania zdrowotne. Powoli wydłużają się kolejki w aptekach
 i terminy lekarskich badań.
To właśnie na ten czas, Jezus, najlepszy nauczyciel i lekarz zaprasza nas na ciekawe spotkanie, jakie miało miejsce na terenach pogańskiego  Dekapolu. Przyjęty został tutaj wyjątkowo serdecznie. Pierwsza Jego wizyta zakończyła się prośbą tubylców, aby od nich odszedł (Mk 5,23). Teraz było zupełnie inaczej.  Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. Na tę prośbę mieszkańców Jezus zareagował szybko, lecz niezmiernie osobliwie. Miał na uwadze zarówno indywidualność przyprowadzonego człowieka, jak i znaczenie tego, co za chwilę się wydarzy. Możemy się domyślać, że coś musiało być w osobowości tego, który nie słyszał i nie mówił, musiała być w nim pewna mądrość, którą ludzie chcieli usłyszeć z jego ust i zapewne były pewne słowa, które chcieli, aby on od nich usłyszał.
Jezus: wziął go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: "Effatha",
to znaczy: Otwórz się. Jezus, który wiele znaków dokonał publicznie, w tym wypadku jednak zabiera głuchoniemego z dala od tłumu. Papież Benedykt XVI zwrócił uwagę na fakt, że przez taką decyzję Jezus doprowadził do sytuacji, w której On jest sam z głuchoniemym. Są sobie bliscy, dzięki szczególnej więzi. „Jednym ruchem Pan dotyka uszu i języka chorego, czyli konkretnych niesprawnych narządów. Natężenie uwagi Jezusa przejawia się także w niezwykłości tego uzdrowienia: posługuje się On swoimi palcami, a nawet śliną. Wyjątkowy charakter tej sceny podkreśla fakt, że Ewangelista przytacza w oryginale wypowiedziane przez Pana słowo, czyli "Effatha", Otwórz się!
Zasadnicze znaczenie ma w tym epizodzie jednakże fakt, że Jezus, dokonując uzdrowienia, odwołuje się bezpośrednio do swojej więzi z Ojcem. Opowiadanie mówi bowiem, że spojrzawszy w niebo, westchnął” (Audiencja Generalna 14 XII 2011). Papież stwierdza dalej, że zainteresowanie chorym pobudza Jezusa do modlitwy. Jezus czyni to, co w jego ludzkiej naturze było do zrobienia. Dotyka chore narządy człowieka i odwołuje się do Ojca Niebieskiego, a zjednoczony z Nim w Boskiej naturze, jako jednorodzony współistotny Syn, wydaje skuteczne polecenie – "Effatha", Otwórz się!
Jakże wymowne jest stwierdzenie Ewangelisty, że głuchoniememu otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. Owo – prawidłowo, ma tu swoją ponadczasową wagę.
Są różne interpretacje nakazu Jezusa, aby to uzdrowienie pozostało w ciszy. Osobiście skłaniam się do tego, że Jezus choć wiedział, że tego, co się stało, nie da się utrzymać w tajemnicy, ale przynajmniej ten pierwszy moment po uzdrowieniu, domagał się ciszy, a nie rozgadania. Podziękowania w sercu Bogu, a nie natychmiastowego publicznego przekazu.
Choroba i cierpienie są wpisane w życie nas grzesznych ludzi. Medycyna zawsze była i będzie nauką cenną, trudną i wszystkim nam potrzebną. Lekarz,  traktujący swój zawód bardziej, jako powołanie, niż sposób na dostatnie życie, ma szczególne miejsce w ludzkiej społeczności. Jezus Chrystus, który podzielił nasz ludzki los, nadał przez swoje dzieło odkupienia, właściwy sens naszemu byciu człowiekiem.  A w tym również właściwy sens bycia lekarzem i bycia pacjentem. To On staje pośrodku, między jednym a drugim. To on wznosi oczy do nieba, do Ojca, to On uprasza Ducha Świętego, to On uzdrawia. Jakże ważne jest ludzkie dotknięcie lekarza, postawa pacjenta i modlitwa tłumu.
Dzisiaj patrząc na nekrologi, jakże często ludzi młodych, warto nam wszystkim otworzyć oczy, zamknąć usta i z dala od zgiełku, chwilę się zastanowić. – Skuteczny  lekarz, dobry pacjent i odpowiedzialny tłum.  – Tak jest w naszym życiu, że te role szybko się zmieniają. Stały jest tylko Jezus!
        
                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas
 
Śmiertelnie niebezpieczne oszustwo
(Pwt 4, 1-2. 6-8;  Jk 1, 17-18. 21b-22. 27;  Mk 7, 1-8a. 14-15. 21-23)
Przez minione tygodnie rozważaliśmy miejsce Eucharystii w naszym życiu. Jezus zachęcił nas do całkowitej rewolucji myślenia. Patrzysz na ten chleb, który
On przez kapłana bierze w swoje ręce i wypowiada nad nim słowo. Spożywasz ten chleb i wierząc Jego słowu, pod postacią chleba przyjmujesz Jezusa  w Jego bóstwie i Jego człowieczeństwie. Podobnie rzecz ma się z winem. 
Przyjmowanie Jezusa w Eucharystii domaga się przemiany całego człowieka.
Bóg, który nas stworzył i który nas będzie rozliczał, objawia nam swoją wolę, swoje słowo i ma prawo oczekiwać, że będzie ono przez nas wysłuchane i przyjęte. Pokusy tego świata, przez Niego dopuszczone, są narzędziem weryfikacji prawdziwości naszych postaw.
Bóg, w tych trudnych chwilach próby, nie zostawia nas samych. Syn Boży, przyjąwszy postać człowieka, zamieszkał pośród nas, aby nie tylko dokonać dzieła odkupienia i pokonać Zło, ale aby swoim przykładem pokazać nam styl życia.
Znakomicie wyszło to, w czytanych dzisiaj fragmentach Ewangelii św. Marka. Jezus zarzucił faryzeuszom i uczonym w Piśmie, ówczesnym liderom odnowy religijnej, że są „obłudnikami” – dosłownie: „aktorami scenicznymi”. Ich odnowa, jak to niestety często bywa, polegała na zewnętrznym zachowywaniu ludzkich przepisów mających religijny wymiar. Rygoryzm, jaki temu towarzyszył, nie miał nic wspólnego z wewnętrzną przemianą wynikającą z przyjęciem tego, co Bóg w sercu człowieka mówi. Gdy serce człowieka nie słucha Boga i nie odpowiada miłością na Jego miłość, człowiek staje się obłudnikiem, kiepskim aktorem na scenie życia, który nie ma nic wspólnego z tym którego gra.
Obłuda może iść i niestety idzie jeszcze głębiej. Ona może przeniknąć całe wnętrze człowieka. Dlatego też szczególnie mocno wybrzmiewa dzisiaj przestroga kierowana do nas od samego Boga, który posłużył się słowami św. Jakuba: Przyjmijcie w duchu łagodności zaszczepione w was słowo, które ma moc zbawić dusze wasze. Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie.
Usłyszane słowo Boga powinno być tak przyjęte w sercu, aby przerodziło się w czyn. Serce jest postrzegane w Biblii, jako sumienie człowieka, w którym głos Boskiego Prawodawcy spotyka się z wolną wolą człowieka. To tu, w swoim sercu, człowiek podejmuje wykonawcze decyzje. Czyny więc, co mocno podkreślił Jezus, są wyrazem czystości serca, bądź obrazem jego nędzy.
Decyzja człowieka, który słowo Boga usłyszał, uznał za prawdziwe, lecz zamknął je w swoim sercu i nie wprowadził w czyn, prowadzi,  zdaniem św. Jakuba do „oszukiwania samego siebie”.  Takie oszustwo można określić jako świadome wprowadzanie siebie w błąd, najczęściej dla zyskania pewnych korzyści. I tak znamy przykazania Boże, ale dla pewnych doczesnych korzyści zaczynamy interpretować je po swojemu, sami siebie oszukując, a innych zwodząc.
Patrząc na postawę samego Jezusa i wsłuchując się w Jego słowa, można powiedzieć, że spośród wszystkich oszustw, oszukiwanie samego siebie jest śmiertelnie niebezpieczne i może kosztować człowieka całą wieczność. Wystarczy wspomnieć Jego słowa: Nie każdy, kto mówi Mi: „Panie, Panie!”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: „Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia
i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?” Wtedy oświadczę im: nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości (Mt 7,21- 23).
Dalecy od oceny innych, popatrzmy na siebie. Wszystkim nam to grozi! Można więc być cenionym biskupem, kapłanem, kaznodzieją, egzorcystą, charyzmatykiem, cudotwórcą itp., a wewnątrz – oszustem oszukującym samego siebie. Tak więc nie nadzwyczajne znaki, ale prawość wnętrza weryfikuje człowieka przez prawość zwyczajnych uczynków.
To, co może nas uchronić to szczerość. Szczera modlitwa, szczere rachunki sumienia, szczera spowiedź, szczera Eucharystia, szczere rozmowy, szczerzy przyjaciele.
Jeszcze raz postawmy sobie pytanie: czy nie jesteśmy oszustami sami dla siebie?
 
 
                                                                                         Ks. Lucjan Bielas

 

 
Czyż i wy chcecie odejść?
(Joz 24, 1-2a. 15-17. 18b) (Ef 5, 21-32) (J 6, 55. 60-69)
Po naszych ostatnich rozważaniach dotyczących Eucharystii dzisiaj Jezus stawia nam, którzy poszliśmy za Nim, takie samo pytanie, jakie postawił niegdyś, swoim szemrzącym uczniom. Czyż i wy chcecie odejść?
Jezus pyta, albowiem widzi, jak bardzo zmagamy się z uwierzeniem w to, że to On, Jego ciało i Jego krew są nam dane jako pokarm i napój na życie wieczne.
Pyta, choć zna odpowiedź. Pyta, aby pobudzić wtedy uczniów, a nas dzisiaj, jeszcze raz do przemyślenia sprawy i podjęcia jasnej decyzji.
Jezus wie, że szemranie, ma swój powód w braku wiary i daje temu wyraz, mówiąc: pośród was są tacy, którzy nie wierzą.  Wie, kto go wyda, ale też przypomina,
 że nikt nie może przyjść do Niego:  jeżeli nie zostało mu to dane przez Ojca, czyli wina za odejście nie podlega ocenie człowieka. Zna ją jedynie On – Bóg  i ten,
który odchodzi.
Jezus jeszcze raz przypomina, że to, co mówi, mówi jako Bóg: ujrzycie Syna Człowieczego wstępującego tam, gdzie był przedtem, a więc do nieba, do domu Ojca. Eucharystia jest możliwa tylko dzięki Boskiej mocy, albowiem sama jest Boską Mocą. To przecież sam Chrystus jest Eucharystią. Jest to ten sam Chrystus, który jest w niebie i ten sam, który jest pod postacią chleba i wina, który jest naszym pokarmem. Przyjęcie Go z wiarą to całkowite przedefiniowanie naszej ziemskiej egzystencji.
Dzisiejsza liturgia czytań sprowadza nas z eucharystyczną refleksją niejako na ziemię, w przestrzeń, która najbardziej weryfikuje wiarę, a mianowicie sakrament małżeństwa. Znakomicie ujął to święty Paweł, pisząc list do Efezjan. Mając doświadczenie pierwotnego Kościoła i tworzących się w nim relacji, wyraźnie stwierdza, że Chrystus jest w małżeństwie uczniów, tą trzecią osobą, która przyjęta przez nich z wiarą nadaje temu związkowi właściwą rangę. Oboje małżonkowie, idąc
za wzorem Chrystusa – Sługi, powinni być sobie nawzajem poddani. Mąż, który kocha żonę tak jak Chrystus swój Kościół, czyli jest gotów oddać dla niej swoje życie
 i nigdy jej nie  opuścić, jest wyzwaniem dla niej, aby podobnie odpowiedziała.  Poddając się takiemu mężowi, kobieta ma największą gwarancję bezpieczeństwa
i wolności. Ową gwarancją jest przede wszystkim sam Chrystus, a nie dom rodzinny, który ze swej natury powinien być opuszczony.
Tak powstała nowa jakość związku małżeńskiego, który jest powrotem do pierwotnego założenia w rajskiej rzeczywistości. Za wzorem Trójcy Przenajświętszej małżeństwo jest trójkątem, którego zwornikiem jest Bóg. Dopóki ten trójkąt miłości istnieje, to ten związek ma ponadludzkie możliwości przetrwania.
Piszę ten tekst, będąc na rekolekcjach ruchu Spotkań Małżeńskich, czyli wspólnoty tych, którzy postanowili trwać z Chrystusem i ze sobą.  Dla mnie te dni, to kolejne intensywne spotkania z małżonkami i doświadczenie wielkiego bogactwa problemów, które przy dobrej woli, odpowiedzialności za słowa przysięgi, ale przede wszystkim, dzięki obecności Tego Trzeciego – Chrystusa w sakramencie małżeństwa i sakramencie ołtarza, stały się cudowną szansą na ich nowe życie.
Szczęśliwe dzieci, które mają takich rodziców!
 
                                                                                       Ks. Lucjan Bielas

 

 

Dlaczego Szatan tak nas spoliczkował?
(Wj 16, 2-4. 12-15; Ef 4, 17. 20-24; J 6, 24-35)
 Kiedy pisałem ostatnie rozważanie, w którym próbowałem jeszcze raz zastanowić się nad cudem rozmnożenia chleba, jako nad ucztą człowieka z Bogiem kolejny raz poczułem, jak bardzo Bóg pragnie wpisać się w nasze ludzkie życie, wtedy to, jak nigdy dotąd uświadomiłem sobie, że tam na pustkowiu świadkiem tego wydarzenia był również Diabeł. Nie tylko, że tam był, ale z właściwą sobie inteligencją zaznaczył swoją obecność, czyniąc bałagan w głowach uczestników owej nadzwyczajnej uczty.  Tak, jak to powiedzieliśmy w poprzednim rozważaniu, pod wpływem Szatana – ludzie zaczęli traktować obecność Jezusa na swoich warunkach.
W tym czasie moich rozważań, w Paryżu miała miejsce inauguracja igrzysk olimpijskich. Na oczach wielu milionów widzów, Diabeł sprofanował nie tylko ideę igrzysk, ale przede wszystkim Ostatnią Wieczerzę Chrystusa z Apostołami oraz ustanowienie Eucharystii, a także sakramentu kapłaństwa. Ten krzyk piekła na cały świat ogłosił, że najbardziej boli Szatana, księcia ciemności, obecność Jezusa Chrystusa pod postacią chleba i wina. Oburzeniem zareagowały inne wyznania, natomiast Kościół Katolicki dotknięty pandemią, głupotą nowoczesnych teologów i bezradnością wielu biskupów, zawisł na przydechu. To Diabeł, za przyzwoleniem Boskim, nam księżom katolickim i wszystkim ochrzczonym  postawił twarde pytania:
1.      Czy wierzysz, że podczas Eucharystii czas przestaje istnieć i Jezus, Syn Boży dokonuje całego dzieła odkupienia?
2.      Czy wierzysz, że w tym Boskim – TERAZ, stoisz pod krzyżem Jezusa, przy Jego pustym grobie i stajesz się ŚWIADKIEM?
3.      Czy wierzysz, że pod postacią chleba i wina, mocą słów Tego, który stworzył świat, Tego, który zmartwychwstał, Tego, który cię najbardziej pokochał, jest On sam?
4.      Czy wierzysz, przyjmując Komunię św. w to, co Jezus powiedział: Ja jestem chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie i czy bierzesz te słowa w swoim życiu z najwyższą powagą?
Te pytania, to tylko początek koniecznej refleksji. Ona dotyczy przede wszystkim biskupów i księży. Zachowujemy się bowiem często podobnie, jak Apostołowie, którzy podczas cudu rozmnożenia chleba będąc zaaferowani pełnieniem powierzonej przez Jezusa funkcji rozdawnictwa chleba, nie do końca byli świadomi faktu jego rozmnożenia. Trzeba było szczególnej interwencji Jezusa, aby im to uzmysłowić (por. Mat 16,5-12).
Mało w nas wiary, dużo zaś lęku.  Aktywność zabija pobożność. Korzyści wyciszają miłość. Więcej wykazujemy troski o doczesność niż o wieczność. Instytucja zabija sakramenty, natomiast przepisy administracyjne wyciszają zdrowy rozsądek. Poświęcenie  jest obecne w płomiennych wypowiedziach, ale nie w życiu. Tam, gdzie powinniśmy mówić – milczymy, a tam, gdzie trzeba milczeć – zabieramy głos.
Litania jest długa i może nie ma potrzeby całej jej wyliczać.  Dlaczego o niej mówimy? Albowiem w mankamentach postaw kapłanów, jak w zwierciadle widać mankamenty naszych chrześcijańskich rodzin, z których przecież pochodzimy. Krótko mówiąc – straciliśmy wszyscy zdrową relację z Jezusem Chrystusem.
Czy trzeba czekać na kolejny policzek Szatana?
Paryż czasu olimpiady dostarczył światu jeszcze jeden obraz, obraz egipskich ciemności. W nocy z soboty na niedzielę (27/28 lipca) w mediach społecznościowych pojawiło się wiele zdjęć i nagrań ze stolicy Francji. Widać na nich, że na ulicach kilkumilionowej metropolii jest kompletnie ciemno. Jedynym oświetlonym punktem była Bazylika Sacré-Cœur, czyli Najświętszego Serca Jezusowego, która została wybudowana na szczycie wzgórza Montmartre, czyli wzgórza męczenników (łac. Mons Martyrium), na którym śmierć poniósł św. Dionizy i jego towarzysze (258 r.). Św. Dionizy był pierwszym biskupem Paryża. Bazylika została wybudowana przez przemysłowców francuskich, jako wotum za uratowanie Paryża podczas wojny francusko-pruskiej (1870 r.).
To wszystko zachęca mnie do tego, abym jeszcze bardziej pogłębił swoją wiarę i relację z Jezusem w Najświętszym Sakramencie Ołtarza i jeszcze bardziej
Go pokochał. Analiza cudów eucharystycznych wskazuje na żywe komórki serca obecne w zachowanych relikwiach.
Tak więc ten szatański policzek ma swój sens, a ja mam swój cel!
 
                                                                                               Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

 
 
Spotkanie na pustkowiu
(Jr 23, 1-6; Ef 2, 13-18; Mk 6, 30-34)
 Ze szczególną uwagą winniśmy dzisiaj wsłuchać się w to, co Bóg powiedział przez proroka Jeremiasza. Słowa te zostały wypowiedziane 2600 lat temu, jednakowoż ich przesłanie nie straciło nic ze swej aktualności. Świat kolejny raz otępiał w aprobacie życia pełnego grzechu, a ci, którzy mają misję upominania błądzących, często sami błądzą.
Wsłuchani jesteśmy dzisiaj w twarde słowa proroka, w których Bóg niezmiernie surowo ocenił ówczesnych pasterzy swojego ludu: Wy rozproszyliście moje owce, rozpędziliście i nie zajęliście się nimi. Bóg zapowiada dwa wydarzenia. Ich waga została podkreślona przez osobiste zaangażowanie się Boga, który widząc nieudolność swoich wysłanników, sam wkracza do akcji. Po pierwsze zwracając się do pasterzy, stwierdza: Oto Ja się zajmę nieprawością waszych uczynków. Po drugie, postanawia: Ja sam zbiorę Resztę mych owiec ze wszystkich krajów, do których je wypędziłem. Sprowadzę je na ich pastwisko, aby były płodne i liczne. Ustanowię
zaś nad nimi pasterzy, by je paśli.
Wypełnieniem obietnicy Boga, danej ludowi przez Jeremiasza jest Jezus Chrystus, Syn Boga żywego. Tak więc Bóg, przyjąwszy ludzką naturę, przejął rolę Dobrego Pasterza, i to nie tylko dla Izraela, ale dla całego rodzaju ludzkiego. To zupełnie nowa sytuacja na pastwisku i zupełnie nowy garnitur owiec zebranych ze wszystkich krajów.  Choć nastąpiło nowe rozdanie pasterzy, nie znaczy to, że dawne problemy z brakiem odpowiedzialności pasterzy przestały istnieć.
Dzisiaj więc wielu, z pozoru pobożnych, korzysta z proroctwa Jeremiasza, aby współczesnych pasterzy poddać ostrej krytyce.  Jest ona w wielu przypadkach uzasadniona, choć wydaje się, iż stała się ona bardziej modą, niż rzeczywistą troską o Chrystusową owczarnię. Byłoby niedorzecznością wchodzić w polemikę z owymi krytykantami  pasterzy Kościoła. Natomiast wydaje się słusznym zapytać głównego pasterza, Jezusa Chrystusa, jak wychować dobrych pasterzy i jaką postawę powinni przyjąć ci, którzy zostali już powołani do współpracy z Nim?
Odpowiadając na postawione pytania, Jezus posługuje się dzisiaj fragmentem Ewangelii wg św. Marka, stawia pasterzom trzy podstawowe wymagania.
Wymaganie pierwsze: szacunek dla drugiego człowieka.
Kiedy to rozesłani przez Niego Apostołowie powrócili z powierzonej im misji, zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. I tak Jezus, okazując im szacunek, uczy ich szacunku dla drugiego człowieka. Szacunek przejawił się w umiejętności wysłuchania wszystkiego, a przecież to On wszystko wiedział.
Wymaganie drugie: w podejmowaniu decyzji pasterz kieruje się logiką Boga, a nie logiką człowieka.
Ludzka logika nakazywała odpoczynek po wyczerpującej pracy. Tymczasem kiedy przypłynęli na miejsce planowanego spoczynku, tłum ludzi spragnionych słowa Bożego już na nich czekał. I tak Jezus, kierując się Boską logiką, zmienił swoje ludzkie zdanie: Zlitował się nad nimi. Litość, czyli współczucie, jest jednym 
z najbardziej charakterystycznych atrybutów Boga.
Wymaganie trzecie: dać powierzonym owcom poczucie bezpieczeństwa.
Zgromadzony tłum ludzi Jezus zaczął nauczać, byli bowiem jak owce niemające pasterza. Ludzie potrzebują silnego przywództwa duchowego, które jest oparte
na miłości i zrozumieniu. Tylko takie przywództwo jest fundamentem życia społecznego, w którym zapewniona jest wolność.
Jednakże takie przywództwo jest skutkiem pewnego rodzaju dialogu między pasterzem a owcami: zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich wyprzedzili. Ludzie nie zachowali się biernie, nie poprzestali na oczekiwaniach, nie byli pełni krytyki, pretensji i niezadowolenia. Zachowali się proaktywnie i na pustkowiu spotkali Jezusa.
Tak naprawdę, to każdy z nas czuje się dzisiaj na pustkowiu. Może warto ten czas dobrze rozegrać?
 
                                                                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas
 
 
W rodzinnym miasteczku
(Ez 2, 2-5; 2 Kor 12, 7-10; Mk 6, 1-6)
Jest szabat. Jezus swoim zwyczajem udaje się do synagogi. Tym razem jest to synagoga w jego rodzinnej miejscowości w Nazarecie.
Jezus nie jest sam, są z nim również Jego uczniowie – grupa twardych mężczyzn, którzy widząc w Nim niezwykłego nauczyciela, zostawili „swoje światy” i poszli
za Nim. W tym to właśnie gronie, tworzonym przez Mistrza i Jego uczniów nieustannie pogłębiało się przekonanie, że to właśnie On jest oczekiwanym przez naród Mesjaszem.
Przybycie Jezusa do synagogi w Nazarecie wyprzedziła krążąca opowieść o Nim, o Jego nauczaniu i nadzwyczajnych znakach, które On dokonuje. Dla wielu Jego rodaków te przekazywane między ludźmi opinie nie tylko rozbudzały ciekawość, ale też przywoływały pewne wspomnienia. To wszystko spotęgowało się z chwilą pojawienia się Jezusa i Jego uczniów w synagodze, z którą od swojej młodości był ściśle związany.
Jezus podczas nabożeństwa zaczął nauczać. Dzisiaj wsłuchujemy się w relację św. Marka, która ma swoje źródło w naocznym świadku wydarzenia, a mianowicie
w św. Piotrze.  Ewangelista pisze: wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: Skąd to u Niego? I co to za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją
się przez Jego ręce! Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” Warto temu opisowi poświęcić więcej uwagi.
Ówczesny Nazaret był społecznością liczącą kilkuset mieszkańców. Można zaryzykować stwierdzenie, że wszyscy dobrze się znali. Takie malutkie miasteczko wszystko widzi, wszystko słyszy i wszystko pamięta. Mieszkańcy w sytuacjach dramatycznych zwykli sobie pomagać przechodząc ponad tym, co ich dzieli. Powiązani są w życiu codziennym rodzinnie, zawodowo i wszelkimi innymi ludzkimi więzami. Tworzą taką małą ojczyznę – „swoich”.  Ta osobliwa chmurka z bazą danych, ciągle uzupełniana wisi w powietrzu i czasem pęka.
W umysłach ziomków Jezusa doszło do pewnej konfrontacji. Mieli oni obraz Jezusa jako normalnego mieszkańca Nazaretu, który miał swój zawód – był cieślą
i to pewnie dobrym fachowcem, skoro Mu to przede wszystkim pamiętano nawet z pewnym wyrzutem. Ma Matkę, ojciec już pewnie nie żył. Ma swoich krewnych, których imiona są wszystkim znane. Jest więc naszym człowiekiem.  Tymczasem nie pasuje to do tego, że On przychodzi i naucza, to zaś co mówi, przekracza poziom cieśli. Do tego ta cała opowieść o Nim i ci uczniowie, którzy patrzą na Niego, jakby nie był stąd. To wszystko było dla mieszkańców Nazaretu naturalnym wyzwaniem.
Jak sobie z tym poradzili?
Ewangelista zapisał:  I powątpiewali o Nim.
Wydawałoby się, że Jezus powinien był to zrozumieć. Tymczasem On czyni swoim rodakom twarde wyrzuty, poparte znakomitą analizą historyczną: Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony.
Kluczowe jest stwierdzenie św. Marka: Dziwił się też ich niedowiarstwu.
Czego w takim razie, oczekiwał Jezus od swoich ziomków?
Oczekiwał uczciwego pytania o prawdę, a nie powątpiewania. Pytanie o prawdę otwiera myślenie, ułatwia poznanie, a w konsekwencji prowadzi do łaski wiary. Powątpiewanie prowadzi donikąd. To najgorsza postawa, jaką można przyjąć w życiu, albowiem wiąże ręce wszechmocnemu Bogu. Wyraził to św. Marek, stwierdzając fakt, że Jezus:  I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich.
Byłoby błędem sprowadzenie tego fragmentu Ewangelii  do jedynie historycznego opisu, dotyczącego tamtej miejscowości i jej ówczesnych mieszkańców, pośród których Jezus wyrastał. Za tym wydarzeniem, kryje się coś zdecydowani większego i ponadczasowego. Ujmijmy to pytaniem, które warto sobie postawić:
Czy mnie dzisiaj, człowiekowi, który od dziecka wzrastał z Jezusem, nie grozi powątpiewanie o Nim?
 
 
                                                                                                                                                    Ks. Lucjan Bielas
 
 
 
Wiara i życie
(Mdr 1, 13-15; 2, 23-24; 2 Kor 8, 7. 9. 13-15; Mk 5, 21-43)
Wielu, a może coraz więcej, jest takich, którzy nie widzą żadnej relacji między wiarą i życiem. Bardzo wielu jest takich, którzy wprawdzie wiele mówią na temat powiązań między wiarą a życiem, ale w praktyce są to dla nich byty równoległe.
Dzisiaj św. Marek przedstawia  nam historię dwóch życiowych wydarzeń, które rozgrywają się niejako niezależnie od siebie, ale mają ze sobą wiele wspólnego
i na dodatek wpisują się w życie każdego śmiertelnika. Tym, który połączył te wydarzenia i stanął w ich centrum, jest Jezus Chrystus.
Pierwsze z  nich jest związane z przełożonym synagogi Jairem. Był to człowiek zaufania społecznego, niezwykle wpływowy, który odpowiadał za finanse i działalność synagogi w Kafarnaum. To właśnie w niej wrogowie Jezusa zawiązali co dopiero, spisek przeciwko Niemu. Jair był zapewne świadkiem cudów, których Jezus dokonał, lecz śmiertelna choroba dwunastoletniej córki, każe mu przejść ponad wszelkimi obawami i z wiarą taką, jaką wtedy miał, udać się do Jezusa. I tak doszło
do niezwykle wymownego spotkania: Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: «Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła». Jezus, słysząc to, bez wahania wyrusza wraz z nim.
To nie był przypadek, że właśnie w drodze doszło do kolejnego spotkania. Od dwunastu lat cierpiąca na krwotok kobieta, postanowiła złamać bariery powstałe  jej przez chorobę. Uważana była za nieczystą. Wszystko i wszyscy przez jej dotknięcie stawali się nieczyści (Kpł 15, 25-27). Najgorsze w tym było niewątpliwie to, że nie miała prawa wstępu do świątyni i wspólnej modlitwy z innymi (Kpł 15, 31-33). Dopiero świadomość sytuacji, w jakiej się znalazła spotęgowanej bezradnością lekarzy i stratą majątku pozwala nam zrozumieć jaka wiara w niej się zrodziła pod wpływem spotkania z Jezusem i jaka nadzieja w nią wstąpiła. Przedarła się przez tłum z myślą: Żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa. Jej ukryta prośba została przez Jezusa wysłuchana i kobieta zastała uzdrowiona. Jezus nie chciał, aby
 to wydarzenie pozostało w ukryciu i sprowokował jej ujawnienie się: Wtedy kobieta podeszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, padła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź wolna od swej dolegliwości”. Pamiętajmy, że obok Jezusa stoi ojciec śmiertelnie chorej córki. Kluczowe jest tutaj zaakcentowanie przez Jezusa wiary, która uzdrawia w połączeniu z relacją, jaka się wytworzyła między uzdrowioną kobieta a uzdrawiającym Jezusem – Bogiem. Ta relacja została określona jednym słowem: Córko.
To wydarzenie było dla Jaira znakomitym przygotowaniem, na najbardziej tragiczną wieść, która może dotrzeć do uszu ojca: Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela? Jezus wspiera Jaira w jego akcie wiary i nie opuszcza go.
Sądząc zaś po sformułowaniu tej tragicznej informacji,  można przypuszczać, że Jair udając się do Jezusa, nie miał u swoich domowników wielkiego wsparcia. Potwierdza to nasze przypuszczenie klimat przyjęcia Jezusa w domu Jaira oraz reakcja domowników na słowa Jezusa: Czemu podnosicie wrzawę i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi. Termin „spać” jest charakterystycznym dla Jezusa określeniem śmierci, ale już w kontekście Jego zmartwychwstania. Stąd ta gra słów, której wtedy jeszcze nie rozumiano.
Jezus nie zamierzał działać na oczach tych, którzy jeszcze nie byli wiarą na to przygotowani. Sam dobrał świadków: On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca
 i matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: "Talitha kum", to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań!" Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt
o tym się nie dowiedział, i polecił, aby jej dano jeść.
Tak oto wiara przenika się z życiem doczesnym i wiecznym. Jej nieustanne pogłębianie jest wyzwaniem dla tych, którzy ją mają. Dla tych zaś, którzy jej nie mają, wartością, dla której warto poświęcić wszystko. Ci natomiast, którzy się z niej wyśmiewają, mogą na własne życzenie, pozostać poza drzwiami życia.
 
                                                                                                                                       Ks. Lucjan Bielas
 
 
Na tej łodzi był ktoś jeszcze
(Hi 38, 1. 8-11; 2 Kor 5, 14-17; Mk 4, 35-41)
Kolejny raz w moim życiu przymierzam się do przeanalizowania fragmentu Ewangelii o burzy na jeziorze, czyli jednego z najbardziej znanych obrazów ewangelicznych. I tak jak to często bywa w takich analizach, piknęło mnie coś, czego wcześniej nie widziałem.
Św. Marek, oszczędny w słowach, zostawił najdłuższy opis wydarzenia, kiedy to Jezus wraz z uczniami wsiadł do łodzi, aby przeprawić się na drugą stronę Jeziora. Umęczony całodziennym nauczaniem tłumów usnął na wezgłowiu. Tymczasem rozpętana burza, przeraża uczniów, w końcu zawodowych rybaków, którzy budzą Jezusa. W zagrożeniu śmiercią, z pretensją w głosie, zapewne energicznie go szarpiąc, pytają: Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy? Po ludzku wyczerpany powstał i Boską mocą na jeziorze „zrobił porządek”. I jak przystało na nauczyciela, wystawił uczniom ocenę: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże brak wam wiary!  Ta ocena była jednocześnie analizą ich stanu ducha. Dotyczy ona bojaźni wynikającej z braku wiary w Jego Bóstwo. Po tym, co wcześniej od Niego usłyszeli i przy Nim doświadczyli, mogli wykazać się większym zaufaniem i po prostu Go nie budzić.
Ta ewangeliczna scena jest często interpretowana przez Ojców Kościoła i nie tylko, jako  obraz Kościoła Chrystusowego, który jak łódź Piotrowa płynie przez wzburzone fale tego świata. Porównanie jest rzeczywiście bardzo trafne i dla nas wszystkich płynących tą łodzią stawiające wiele pytań i pobudzające do wielu przemyśleń. Dotyczą ona zarówno tamtego wydarzenia, jak i Kościoła wczoraj i dzisiaj.
Pewnego razu, ks. kard. Franciszek Macharski powiedział do nas, wtedy młodych kapłanów: „Chłopcy, Kościół to jak łódź na wzburzonych falach tego świata. Zasada podstawowa – nie huśtać!” Zdanie proste, oczywiste i jakże głębokie.
Dzisiaj uświadomiłem sobie jeszcze jedną prawdę o tej łodzi, której do tej pory nigdy nie dostrzegałem. A chodzi o listę pasażerów. Chodzi o tego, który tam był i na swój sposób działał i co gorsza, działa. On był jedynym, który nie stawiał sobie pytania: Kim On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne? On doskonale widział, że Jezus jest zmęczonym człowiekiem i wszechmogącym Bogiem. Tym pasażerem na Łodzi Piotrowej, był i jest diabeł.  On się nie bał i działał po swojemu. Jezus doskonale o tym wiedział i dał temu wyraz, albowiem kiedy uciszał wzburzone jezioro, nie zwracał się do Ojca, tylko sam to uczynił. Użył sformowania, jakim wyrzucał złe duchy Milcz, ucisz się. W dosłownym tłumaczeniu – „Stul pysk!” Tak więc diabeł stał za wzburzeniem jeziora. A czy nie był już w sercu jednego z uczniów – Judasza? To on będzie kombinował jak na tej łodzi jeszcze zarobić.  To jest przecież diabelska metoda – zawładnąć serca tych, których Jezus zaprosił do łodzi. To dalsza część kuszenia Jezusa na pustyni –  Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je dać, komu zechcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje (Łk 4, 6-8).
Trudno o tym nie myśleć patrząc w historię Piotrowej Łodzi, trudno o tym nie myśleć, czytając to, co dzisiaj piszą niektórzy tzw. zatroskani o Kościół. Trudno o tym nie myśleć, kiedy to podczas sztormu, pozbawieni wyobraźni albo  też ogarnięci złym duchem pasażerowie, kombinują jakby tu wyrwać deskę z łodzi i dobrze ją sprzedać.
Jak więc zachować się dzisiaj w Piotrowej Łodzi? Odpowiedź wydaje się prosta, choć aby ją zastosować, trzeba nieustannie pracować nas sobą. Trzeba zawierzyć całkowicie Jezusowi, prawdziwemu Człowiekowi i prawdziwemu Bogu. Tylko On uciszy diabelskie nawałnice. Na Łodzi Piotrowej trzeba robić to, co do nas należy
i  ani nie wpadać w zwątpienie, ani też nie „huśtać”.
Ci zaś na łodzi, którzy zaprzedali się diabłu tak, jak Judasz, sami zrobią ze sobą porządek. To już Bóg ich oceni. Nam trzeba uważać, aby nie wejść z nimi
 w relację.
 
                                                                                                         Ks. Lucjan Bielas

 

 

To Ziarno zawsze wyda plon!
(Ez 17, 22-24; 2 Kor 5, 6-10; Mk 4, 26-34)
Był to koniec żniw w Bawarii w roku 2015. Przed drzwiami zakrystii kościoła parafialnego w Grafentraubach, zaprzyjaźniony rolnik, właściciel eksperymentalnego gospodarstwa, Pan Emil, wręczył mi oryginalny prezent. Była to zamknięta w przeźroczystym opakowaniu, garść ziaren jęczmienia. Wyjął jedno z nich i trzymając je w palcach, powiedział słowa, które z jego ust i na tym miejscu miały dla mnie szczególne znaczenie.  – Proszę  księdza,  w tym małym ziarenku jest ukryty przez Stwórcę ogromny potencjał mocy. Żadne laboratorium w świecie nie jest w stanie stworzyć jednego takiego ziarenka.
Od tamtego czasu, kiedy tylko czytam słowa Chrystusa zawarte w Ewangelii o ziarnie wrzuconym w ziemię, mam przed oczyma twarz pana Emila i słyszę jego słowa wypowiedziane z wiarą i życiowym doświadczeniem.
Jakże bliski był obraz ziarna wrzuconego w ziemię samemu Jezusowi skoro użył go do przybliżenia nam prawdy o Jego dziele, o Królestwie Bożym. Sam Jezus jest tym ziarnem, które zostało wrzucone w glebę tego świata. Wydaje się, że było to tak niewielkie wydarzenie w historii świata – śmierć  jednego człowieka. Tymczasem ta śmierć,  nierozerwalnie złączona z Jego zmartwychwstaniem, nabrała nowego znaczenia o ponadczasowym wymiarze. Tak oto malutkie ziarenko, takie, jak
to ewangeliczne ziarenko gorczycy, a wyrósł z niego wspaniały krzew – Kościół  Chrystusowy. Dzisiaj z perspektywy tylu wieków, tylko najbardziej prymitywni ludzie tego faktu nie dostrzegają.
Ten fenomen ziarna, jakim jest Jezus, działa nie tylko w skali makro, ale też i w skali mikro. Jezus – Ziarno, przez sakrament Chrztu świętego jest wrzucony
w ludzkie serca i umysły. Wolny człowiek, kiedy tylko zaakceptuje to Ziarno i pozwala Mu wzrastać, na własnym polu obserwuje cudowne i niewytłumaczalne ludzkim umysłem procesy rozwoju i wydawania plonów. I tak jak to czyni świadomy rolnik, może z wdzięcznością podziwiać i wychwalać Boga Stwórcę i Odkupiciela.
Sam Jezus zachęca nas do czujności, albowiem Zły Duch, robi wszystko i będzie robił wszystko, aby Boże plony zniszczyć.
W tych dniach przeżywamy w Polsce beatyfikację Sługi Bożego ks. Michała Rapacza. Był on administratorem parafii katolickiej w Płokach. Został zamordowany
12 maja 1946 roku przez członków komunistycznej bojówki. Wydawało się owym mordercom, że przyszły nowe czasy, w których już nie ma miejsca dla Chrystusa
 i dla Jego gorliwych kapłanów. Tymczasem fakt beatyfikacji ks. Michała jest krzykiem Chrystusa Zmartwychwstałego, Ziarna wrzuconego w glebę tego świata, którego wyrwać już nie można i które zawsze wyda plon – wcześniej czy później. 
Niech ten krzyk Chrystusa – Ziarna, będzie dla wrogów przestrogą, dla słabych napomnieniem, zaś dla dobrych zaś rolników swej duszy, umocnieniem.                                                                                                                                                                            
 
                                                                                                                                      Ks. Lucjan Bielas
 
 
Jeśli chcesz się dzisiaj przyznać do Jezusa, musisz to wiedzieć!
(Rdz 3, 9-15; 2 Kor 4, 13 – 5, 1; Mk 3, 20-35)
Idąc przez życie drogą Ewangelii, trzeba liczyć się z bardzo brutalną rzeczywistością. Po pierwsze trzeba liczyć się z faktem, że nie będzie się do końca zrozumianym pośród najbliższych, nawet we własnej rodzinie. Po drugie, trzeba być gotowym na to, że środowisko, zarażone innymi wartościami, będzie traktowało takiego „inaczej myślącego”, jak szkodnika i wroga. Sam Jezus, na kartach Ewangelii św. Marka, wprowadza nas dzisiaj w wydarzenie, które
On przeżył, również i po to, aby swoich uczniów przygotować na zmierzenie się z niezrozumieniem przez jednych i odrzuceniem przez innych. Przygotowuje nas
na to, jak zmierzyć się z najbardziej bolesnymi zarzutami.
Jezus przebywał w Kafarnaum, w domu Piotra, który stał się niemal Jego domem. Gromadziły się wokół Niego tłumy ludzi. Któż nie miał sprawy do Niego?  Bo
jak nie głowa „popsuta”, to ciało chore. Kto nie chce kogoś mądrego posłuchać, poczuć się przy nim kochanym i wrócić do domu po takim spotkaniu uzdrowionym
 i szczęśliwym.  Dla wielu jednak było to, co Jezus czynił i mówił tak inne i niezrozumiałe, że twierdzili, iż: Odszedł od zmysłów. Ta opinia dociera do krewnych
w Nazarecie. Oni to w poczuciu więzi rodzinnych z jednoczesnym brakiem zrozumienia Jezusa, udają się do Kafarnaum (ponad 30 km), żeby Go powstrzymać.
O wiele mocniejszy zarzut został skierowany przeciwko Jezusowi przez ówczesną elitę intelektualną, a mianowicie przez uczonych w piśmie, którzy przybyli
aż z Jerozolimy: Ma Belzebuba i mocą władcy złych duchów wyrzuca złe duchy. Możemy sobie wyobrazić, jak, po ludzku rzecz biorąc, Jezusa musiał taki zarzut zaboleć. Było to, wydawać by się mogło,  precyzyjne uderzenie w istotę Jego misji.
Lekcja pierwsza: Jezus zachował całkowity spokój.
Korzystając z przypowieści, przeciwnikom spokojnie odpowiedział, wykazując brak logiki ich ataku: Jak może Szatan wyrzucać Szatana? Jednocześnie Jezus, swoim przeciwnikom, udzielił upomnienia, które zawiera w sobie największy ciężar gatunkowy. Opowiadanie kłamstwa o Nim, że  Ma ducha nieczystego, wprost prowadzi człowieka do zamknięcia się na miłosierdzie Boże i świadome go odrzucenie. Dlatego też padają tutaj słowa, które każdemu myślącemu szeroko otwierają oczy: Wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego.
Lekcja druga: Jezus i Matka.
Dzisiejsza liturgia przywołuje scenę z biblijnego raju, kiedy to wszechwiedzący Bóg pytaniem zmusił człowieka, który zgrzeszył, do określenia swojej życiowej lokalizacji: Adamie gdzie jesteś?  Kiedy już rzeczy zostały jasno nazwane, człowiek wraz z karą otrzymuje nadzieję, a jest nią – niewiasta i jej potomstwo. To oni zmierzą się z Szatanem i pokonają go. Jest to pierwsza biblijna zapowiedź Bogarodzicy Maryi i jej Syna, Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka.
Maryja, na weselu w Kanie Galilejskiej, dała wyraz głębokiej wiary w Bóstwo Chrystusa. Po ponad 30 latach wspólnego mieszkania z Jezusem wiedziała kim On Jest. Teraz nie dystansuje się od pogubionej rodziny, która chce Jezusa powstrzymać. Towarzyszy im w drodze do Kafarnaum, w drodze do Jezusa.
Kiedy stanęli przed otoczonym tłumem domem w Kafarnaum i doniesiono o tym Jezusowi, On wypowiedział słowa, które są cudowną pochwałą Maryi, zawsze pełniącej wolę Ojca Niebieskiego, a dla nas drogą do największego zaszczytu, przynależności do Jego rodziny: Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?
 I spoglądając na siedzących dokoła Niego, rzekł: „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką”.
Ujmując rzecz krótko: w swojej rodzinie trzeba żyć, ale z Jezusem trzeba być.
Kiedy wizualnie Kościół Chrystusowy się wyludnia, kiedy ataków na mających odwagę przyznawania się do Niego jest coraz więcej, warto ze spokojem te dwie dzisiejsze lekcje przepracować i podziękować jeszcze raz Jezusowi za dar Najświętszej Maryi Panny.
 
                                                                                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas

 

 
Pan szabatu i niedzieli
(Pwt 5, 12-15;  2 Kor 4, 6-11;  Mk 2, 23 – 3, 6)
Stwórca człowieka wpisał w jego duszą potrzebę świętowania. Święta i świątynie obecne w historii ludzkości informują nawet najbardziej sceptycznych o tym bezdyskusyjnym fakcie. Jest coś takiego jak pojęcie świętego czasu i świętego miejsca. Dla normalności człowieka i jego relacji zarówno ze Stwórcą, jak i z bliźnimi jest potrzeba regularnego przebywania w świętym czasie na świętym miejscu.
Kiedy to Bóg dla dobra pogubionego człowieka sam stał się człowiekiem i zamieszkał pośród nas, podjął trud uzdrowienia człowieka i jego relacji. Wtedy to z natury rzeczy uzdrowił również ludzkie świętowanie. Zostawił człowiekowi wolność, lecz zdecydowanie zażądał odpowiedzialności.
Słyszeliśmy dzisiaj, jak Jezus Chrystus stanął w obronie swoich uczniów, którzy zostali zaatakowani przez przewrotnych faryzeuszów, że naruszają świętowanie szabatu, albowiem oni przechodząc pośród zbóż, zrywali kłosy. Po pierwsze, głodnemu człowiekowi prawo na coś takiego zezwalało (nie można było użyć sierpa – Pwt 23,26), po drugie, na co Jezus wskazał, była wyższa konieczność naruszenia spoczynku szabatowego – głód. Słowa, jakie wtedy zostały przez niego wypowiedziane, są absolutnie kluczowe i wpisują się w całą ludzką historię: To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest Panem także szabatu. Panem więc dnia świętego jest Bóg, a nie człowiek. Ten dzień jest darem Boga dla człowieka. Wielu przewrotnie myśląc, uważa, że to człowiek jest panem szabatu, popełnia gigantyczne błędy w zarządzaniu czasem.
Tymczasem Jezus prowadzi nas do synagogi na kolejną lekcję świętowania. Zanim uzdrowił uschłą rękę jednego z uczestników szabatowej modlitwy, wyciągnął go z tłumu i postawił zebranym zasadnicze pytanie: Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego, czy coś złego? Życie uratować czy zabić? Odpowiedź była oczywista, a uzdrawiając chorego człowieka, zdjął im przysłowiowy wiatr z żagla, choć w ich sercach dalej została przewrotność. Pokazuje to, jak trudno upartemu człowiekowi wytłumaczyć sens świętowania.
Swoje bycie Panem ludzkiego świętowania, Jezus wypełnia, ustanawiając Najświętszą Ofiarę. Zmartwychwstał w noc między żydowskim szabatem i rzymskim Dniem Słońca. To właśnie wtedy Jego uczniowie na Jego polecenie sprawują pamiątkę Jego Ostatniej Wieczerzy – Eucharystię. W tym świętym czasie, na świętym miejscu, uobecnia się dzieło zbawcze Chrystusa i On sam jest obecny pod postaciami chleba i wina, stając się boskim pokarmem śmiertelnego człowieka.
Trzeba nie mieć wiary, by w tym wydarzeniu nie uczestniczyć!
Prawie pół wieku temu, na krakowskich plantach, jako młody student teologii, spotkałem ciekawego młodego człowieka z Baku z Azerbejdżanu wówczas ZSRR. W entuzjazmie młodego teologa zapytałem go, czy ludzie w Baku uczęszczają do cerkwi. W odpowiedzi usłyszałem, że on lubi chodzić do cerkwi, bo tam przeżywa doświadczenie spotkania ze Świętością, ale on nie uważa siebie za człowieka wierzącego. I  dodał, takich jak on jest wielu, wierzących zaś niewielu. Kto więc, według Pana, pytam dalej, jest człowiekiem wierzącym? To taki, odparł, który zna swój czas i swoje miejsce. Jak to rozumieć? – pytam dalej. W odpowiedzi usłyszałem – wierzący,  to taki człowiek, który jak jest dzień święty, idzie do cerkwi niezależnie od pogody i własnych nastrojów. W tym świętym czasie jest to jego święte miejsce. Niestety, dodał, takim wierzącym człowiekiem nie jestem. To była jedna z rozmów, które zostają w sercu na całe życie.
Kilka tygodni temu, w zakrystii pewnego kościoła, pewien inteligentny lektor, znakomity informatyk pochwalił się, że leci w najbliższą środę do Japonii na kilka dni. Zapytałem natychmiast – a gdzie będziesz w niedzielę na Mszy św.? Szymon błyskawicznie wymienił nazwę pobliskiej miejscowości, w której jest kościół katolicki i możliwość uczestniczenia w niedzielnej Eucharystii. Mogłem tylko powiedzieć – jesteś odpowiedzialny – leć do Japonii
 
                                                                                                                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas
 
 
Dwa wyjścia
(Wj 24, 3-8; Hbr 9, 11-15; Mk 14, 12-16. 22-26)
Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa – w tradycyjnej nazwie Bożego Ciała (przed Soborem Watykańskim II, Uroczystość Najświętszej Krwi Chrystusa była obchodzona – 1 lipca), to uroczystość, której Diabeł bardzo nie lubi. Jest on bowiem zainteresowany władzą nad światem, umiłowaniem kłamstwa i materii, zniewoleniem skłóconych ludzi i zamknięciem swoich największych wrogów w kościelnej kruchcie. Tymczasem w Uroczystość Bożego Ciała, świątynie się otwierają i wrogowie Szatana wraz ze swoim przywódcą Chrystusem wychodzą na ulice.
W Polsce Ludowej, władze państwowe  reprezentujące dość prymitywną lewicę, utrudniały zezwolenia na procesje, natomiast ich uczestników na różne sposoby szykanowały. Organizowano w świąteczne przedpołudnie różnego rodzaju atrakcje skierowane głównie do dzieci i młodzieży. Dzisiaj władza daje „kolorowe” światełka na jeszcze bardziej wyrafinowane ataki przeciw Kościołowi Chrystusowemu. Tego diabelskiego szamba nie można lekceważyć, ale też nie można dać się
w nim zatopić. Wyciągnąwszy z niego, jak z nawozu, właściwe wnioski trzeba robić dalej to, co nasz wszechmogący Zbawiciel od nas oczekuje.
A oczekuje od nas głębokiej wiary w Jego obecność pod postaciami chleba i wina. Oczekuje od nas takiego zjednoczenia z Nim, które zaowocuje przemianą naszego życia i naszych międzyludzkich relacji. Daje się to sprowadzić do naszych dwóch wyjść na ulice. Pierwsze to wyjście liturgiczne w tradycyjnej procesji Bożego Ciała. Drugie zaś wyjście, można powiedzieć, że jeszcze ważniejsze, to nasze wyście po przyjęciu Komunii świętej ze świątyni w naszą codzienność. Celem tego wyjścia jest jej uświęcanie, czyli, i nie bójmy się tego powiedzieć, jej unormalnianie.
Znakomity polski malarz XIX stulecia Hipolit Lipiński (1846-1884), polski malarz, członek „szkoły monachijskiej”, a przede wszystkim znakomity obserwator codzienności ludzkiej egzystencji, namalował obraz pt. Procesja Bożego Ciała 1881. Temu, niestety zapomnianemu artyście udało się dokonać syntezy tych „dwóch wyjść”. Użył dostępnego mu języka i zrobił to po mistrzowsku. Otóż przedstawił on formującą się procesję Bożego Ciała, która wyruszała z kościoła św. Barbary
w Krakowie. W niezmiernie realistyczny sposób ukazał międzyludzkie relacje ówczesnych Krakowian, odświętnie ubranych, stanów i wieku różnego. Choć nie widać monstrancji z Najświętszym Sakramentem, to jednak widać Jezusa obecnego w ludzkich sercach, ludzkich gestach i ludzkich kontaktach. Patrząc na ten obraz, chciałoby się przejść przez to płótno, przejść przez barierę czasu i do nich się dołączyć. Przyznam się, że jako kapłan związany z krakowską rzeczywistością, bardzo często wpatruję się w ten obraz, na nowo odkrywając, ukryte w nim perełki. (https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Hipolit_Lipi%C5%84ski_-_Procesja_Bo%C5%BCego_Cia%C5%82a_1881.jpg)
Jestem głęboko przekonany, że ten sam Chrystus, przemienia również serca  nas obecnych na dzisiejszej liturgii i formujących uroczystą procesję Bożego Ciała. Jestem również głęboko przekonany, że tan sam Chrystus pozwoli nam wyjść w następne dni na drugą procesję, jeszcze ważniejszą, w procesję Bożego Ciała w naszej codzienności rodzinnej, sąsiedzkiej i zawodowej.
Jestem głęboko przekonany, że razem z Chrystusem pokonamy Szatana Amen!
                                                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas

 

 
„Trzy interwencje Boga w każde ludzkie życie”
(Pwt 4, 32-34. 39-40; Rz 8, 14-17; Mt 28, 16-20) 
Te interwencje opisane są jednym znakiem krzyża świętego, który czynimy od wczesnego dzieciństwa do późnej starości. W tym znaku zostaliśmy ochrzczeni
i tym znakiem chcemy zamknąć nasze życie, nawet jeśli się ono mocno pokiereszowało. Tym znakiem zaczynamy i kończymy nasze dni, nasze modlitwy
i pracę.  Ten wyjątkowy znak, jak żaden inny, w największym skrócie, acz z największą głębią tłumaczy nam świat i człowieka.
Znakomicie opisał znak krzyża świętego w jednym ze swoich kazań, sługa Boży bp Jan Pietraszko, jako znak – „trzech interwencji Boga w każde ludzkie życie”. Niejako po jego kierunkiem w dzisiejszą Uroczystość Trójcy Przenajświętszej, warto nam chwilę nad tym znakiem się zatrzymać, aby czynić go bardziej świadomie
i godnie, aby z nawyku stał się świadomą modlitwą.
Pierwsza interwencja Boga – Ojca wszystkich rzeczy, Boga Stworzyciela – tłumaczy mi w sposób najbardziej podstawowy moje ludzkie jestem, moje ludzkie żyję, moje jestem pełne głodu, napięcia, ciekawości, aspiracji, ambicji – i równocześnie pełne lęku i pełne niepokoju. To moje jestem, które zdolne jest wspiąć się na najbardziej zawrotne wyżyny entuzjazmu i optymizmu, i gotowe jest w każdej chwili spaść na dno zniechęcenia i rozpaczy”. Już samo słowo „Ojciec” kryje w sobie nieogarniony potencjał bezinteresownej miłości.
Temu mojemu jestem, istnieję i żyję, Ojciec posyła swojego Jednorodzonego Syna, aby On, będąc Bogiem i będąc jednym z nas, otworzył nam oczy, oczyścił sumienia, uporządkował myślenie, uczynił wolnymi dziećmi Boga i dziedzicami wieczności. Jest to – druga interwencja Boga: „Ta miłość, to Chrystusowe jestem,  nieustannie mnie uzupełnia, pracuje nad moim wnętrzem, nieustannie mnie leczy i nadaje sens mojemu nie zawsze udanemu życiu”. To Jezusowe jestem, ma szczególne znaczenie dla tych, którzy swoje jestem, łączą z Nim w Komunii świętej, przyjmując Jego Ciało i Krew i Jego Bóstwo w swoje człowieczeństwo i w swoje ludzkie życie.
To Jezusowe jestem, budzi nadzieję tam, gdzie w ludzkim jestem, po ludzku jej już nie ma – „bo sprawa, przy której stanął Chrystus i mówi swoje jestem, nie musi
 być stracona”.
Trzecią interwencją Boga, to pocieszenie i obrona, jakie otrzymujemy od trzeciej osoby Boskiej – Ducha Świętego. „Ten, który jest wichrem, rozwiewa tę naszą mączącą doczesną dzisiejszość, zwalnia naszą świadomość, czyni ją pojemną na to wszystko, czego nas Chrystus nauczył, a co nam Duch Jego przypomina i chce, żeby to w nas na nowo ożyło i ciągle odżywiało”.
I tak oto czyniąc świadomie znak krzyża świętego, wchodzimy w życie Boga Trójjedynego, gdzie Każdy Każdemu daje 100% i Każdy od Każdego otrzymuje
100%. Pozwalamy, aby ten Boski wir miłości, z którego wyszliśmy i do którego zmierzamy, coraz bardziej nas ogarniał. Żyjąc tą boską miłością, będziemy stawali
 się wiarygodnymi świadkami Trójcy Przenajświętszej. Inaczej o Bogu na tym świecie mówić się nie da.
 
                                                                                                                                                             Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

 
 
Wierzę w Ducha Świętego
(Dz 2, 1-11; Ga 5, 16-25; J 15, 26-27; 16, 12-15)
Wierzę i dzisiaj kolejny raz stawiam sobie pytania, jak tę moją wiarę pogłębić i jak o niej mówić tym, do których jestem posłany?
Najchętniej to, zgodnie z moim historycznym sposobem myślenia, idąc za św. Łukaszem, udałbym się do Jerozolimy w dniu Pięćdziesiątnicy roku 30 i usiadłbym sobie przy wejściu do Wieczernika, w którym byli zgromadzeni uczniowie zmartwychwstałego Jezusa i poczekał na to, co będzie się za chwilę działo.
A podziało się rzeczywiście wiele. Szum jakby wichru, a wichru nie było. Tłumy pobożnych Żydów z wielu narodów przybyłych na święta, teraz gromadzą się właśnie
 w tym miejscu, a nie w świątyni, zaciekawieni nietypowym zjawiskiem. 
Prowadzony przez św. Łukasza zerknąłbym też do wnętrza Wieczernika. Trudno by się było nie oprzeć zdumieniu, kiedy to nad głowami zebranych jawią
się rozdzielające się języki ognia. Pali się on i świeci, ale nie spala, podobnie, jak krzak gorejący na pustyni, z którego Bóg przemawiał do Mojżesza, powołując go
do wypełnienia misji wyzwolenia Narodu z egipskiej niewoli.
W nie mniejsze zdumienie wprowadziłby mnie fakt, że ci przerażeni uczniowie, z mizernym wykształceniem, wychodzą do zgromadzonego tłumu odważnie i mówią obcymi językami.  To nie był bełkot modlitewnego transu, czy też ponad werbalna komunikacja – do był autentyczny dar języków. Ogień i ten dar języków,
to wyznaczenie im kierunku nowej misji wyzwolenia człowieka we wszystkich częściach świata.
To był ich chrzest!
Słyszeli od Jana Chrzciciela, którym byli zafascynowani: Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka
u sandałów. On was będzie chrzcił Duchem Świętym i ogniem (Łk 3, 16). Teraz oto ten zapowiedziany chrzest stał się faktem.
I tak oto w tym fascynującym dialogu Boga ze swoim stworzeniem, rozpoczyna się era Ducha Świętego, era, trzeciej osoby Trójjedynego Boga. Ma  Duch Święty swój udział we wszystkim, począwszy od stworzenia świata i człowieka.  Przemawiał przez proroków. Za Jego sprawą w łonie Najświętszej Maryi Panny, Słowo stało się ciałem. Towarzyszył zbawczej misji Jezusa Chrystusa. Zmartwychwstały Mesjasz  przekazuje Ducha Świętego Apostołom, aby w zjednoczeniu z Nim rozumieli Pisma i w Jego asystencji odpowiedzialnie pełnili posługę głoszenia Ewangelii i odpuszczania grzechów. 
Jestem świadomy mojego uczestniczenia w misji Kościoła napełnionego Duchem Świętym. Chcę o Nim mówić, ale nie umiem. Brakuje mi słów na oddanie tej niepojętej rzeczywistości samego Boga. Skromną pociechą jest fakt, że inni też się z tym męczą.  Rozwiązanie jest jedno – o Duchu Świętym można mówić tylko swoim życiem. Zachowanie przykazań, przyjęcie Jezusa i całkowite zawierzenie się Ojcu Niebieskiemu przez Niego, jest otwarciem się na działanie Ducha Świętego, Ducha prawdy, miłości, piękna  i mocy. Najmądrzejsza postawa człowieka w tym dialogu z Bogiem to postawa Najświętszej Maryi Panny: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego (Łk 1, 38). Maryja całą sobą ukazała nam owoce takiej postawy, a św. Paweł precyzyjnie określił jej owoce:
Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim cnotom nie ma Prawa.
A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami. Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy.
Nic ująć i nic dodać!
 
                                                                                                                                                        Ks. Lucjan Bielas

 

 
W niewysłowiony sposób stał się nam bardziej bliski jako Bóg, kiedy oddalił się od nas jako człowiek
(Dz 1,1-11; Ef 4, 1-13; Mk 16, 15-20)
 
Tak oto ujął jeden z aspektów wniebowstąpienia Chrystusa św. Leon Wielki (+461). Niewątpliwie ta myśl, dla nas śmiertelnych i krótkoterminowych, jest otwierającą inne ważne prawdy. Ich uświadomienie może pomóc nam,  starającym się myśleć krytycznie, w takim uporządkowaniu naszych ludzkich spraw, aby kiedy to Jezus powróci, a powróci na pewno, zastał nas w radosnym oczekiwaniu, a nie strachem zdjętych.
Świat będzie miał swój audyt – Sąd Ostateczny. Ocenie będą podlegać wszyscy ludzie wszystkich czasów. Oceniającym będzie Jezus Chrystus, który w swej ludzkiej postaci umarł za wszystkich, a jako prawdziwy Bóg ma wiedzę o wszystkich, można powiedzieć – Boską bazę danych. W konfrontacji z Boską prawdą każdy sam odkryje swoje miejsce w wieczności, mozolnie przygotowywane przez niego za życia.
Wniebowstąpienie miało miejsce po 40 dniach ukazywania się Jezusa swoim uczniom w uwielbionym ludzkim ciele, które po Jego zmartwychwstaniu, choć jeszcze na tym świecie, to  podległo prawom nie z tego świata. Fizyczne doświadczenie, niefizycznej rzeczywistości utrwaliło w głowach uczniów informację, że Jezus faktycznie zmartwychwstał. Jego zmartwychwstanie otwarło bramę śmierci i przedefiniowało tym którzy uwierzyli,  doczesne wartości. Przez wniebowstąpienie zaś, stwierdza Leon Wielki, Chrystus wyniósł naszą słabą naturę ludzką na tron Ojca, ponad wszystkie wojska niebieskie, ponad chóry anielskie i wszystkie moce niebios. Uświadomienie sobie tej prawdy jest wyjątkowo mobilizujące dla każdego rozumnego człowieka.  
Ponieważ wchodzimy w przestrzeń myślenia przekraczającą możliwości najbardziej genialnych przedstawicieli rodzaju ludzkiego, Chrystus zsyła nam szczególną pomoc – Ducha Świętego. Trzymając się myśli św. Leona, tak możemy określić Jego działanie: ale teraz Jednorodzonego Syna Bożego, równego Ojcu, dosięga się nie cielesną ręką, lecz duchowym zrozumieniem wiary. Pod jej wpływem następuje niepojęta przemiana człowieka. Wspominany Ojciec Kościoła tak o niej pisze, patrząc na sobie współczesnych: Tej wiary, spotęgowanej wniebowstąpieniem Pana i umocnionej darem Ducha Świętego, nie zdołały przerazić kajdany, więzienia, wygnania, głód, ogień, wydanie na pożarcie dzikim zwierzętom, ani też żadne inne wymyślne katusze zadawane przez okrutnych prześladowców. Bronili jej po całym świecie, aż do rozlewu krwi, nie tylko mężczyźni, lecz i kobiety, młodzieńcy i delikatne dziewice. Ta wiara wypędzała złe duchy, wyzwalała z chorób, wskrzeszała umarłych. 
Czytając rozważania św. Leona, papieża z V wieku, stawiam sobie pytanie, jak ta wiara jest widoczna dzisiaj? Stawiam sobie pytanie, jak ona przemienia moje życie? Przeżywając Eucharystię z wiarą, jestem uczestnikiem całego dzieła zbawczego Chrystusa. Jestem świadkiem również Jego wniebowstąpienia. Adoruję Jego obecność w niebie, a jednocześnie  otwieram siebie na Jego obecność, przez Komunię Świętą, we mnie tu na ziemi. Jezus jest więc w niebie i jest we mnie, na ziemi. Jest i chce działać!
Tę prawdę św. Marek oddał w swoim właściwym stylu, a więc krótko: Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdzał naukę znakami, które jej towarzyszyły. Jest w tym sformułowaniu ujęta istota – jeśli chcesz przekonać się o przedziwnej obecności i nadzwyczajnej skuteczności Tego, który zmartwychwstał i wstąpił do nieba, to musisz iść i głosić Ewangelię i to na dodatek – wszędzie. Tak może czynić tylko ten, który jest całkowicie przeniknięty obecnością Boga. Czy takim uczniem Jezusa ja jestem?
Warto sobie to pytanie często stawiać. A wszelkie znaki Jego obecności i działania dostrzegać i Boga za nie codziennie wychwalać.
 
                                                                                                              Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Szlachetny pasterz
(Dz 4,8-12; 1 J 3,1-2; J 10,11-18)

Tak dosłownie należałoby przetłumaczyć słowa Jezusa, którymi nazwał swoją misję pośród nas. Słowa te są zwykle tłumaczone jako – „dobry pasterz”. 
 Owo dosłowne tłumaczenie, bardziej uwypukla fakt, że  Jezus tak określając siebie, objawia heroiczny i chwalebny wymiar swojej misji. Jeszcze bardziej wzmacnia
to stwierdzeniem, że daje życie swoje za owce. Szokujące jest w tym wyznaniu to, że życie owiec nie jest przecież tyle warte, co życie pasterza. Te słowa Jezusa wyrażają prawdę o Jego miłości do człowieka, o miłości Boga do człowieka. Jezus z jednej strony podkreśla swą jedność z Ojcem Niebieskim, a z drugiej
zaś, wskazuje na fakt, że ranga owiec przewyższa rangę zwierząt.
Czuję się zaszczycony i odpowiedzialny, że Jezus jest moim pasterzem. Pastwiskiem, jakie On przygotował jest, Eucharystia.  Tutaj słyszę Jego głos i On sam daje
mi Siebie za pokarm. Obym jeszcze bardziej się wsłuchiwał w to co On do mnie mówi i jeszcze bardziej tym żył. Obym jeszcze głębiej wierzył, że przyjmując Komunię Świętą, przyjmuję pod postaciami chleba i wina całego Jezusa w Jego Bóstwie i Jego Człowieczeństwie. Tylko to zjednoczenie z Nim, domagające się codziennej mojej decyzji i troski, pozwoli mi przetrwać pośród innych owiec, a niebezpieczeństw jest dużo.
Nie brakuje wilków w owczej skórze. Na jednym z placów w Regensburgu, w pobliżu pałacu biskupiego, znajduje się  posąg duszpasterza, o słodziutkim, uduchowionym wyrazie pulchniutkiej twarzy, przysłoniętej rondem szykownego kapelusza. Karmi on gąski, które garną się do niego. Kiedy dociekliwy przechodzień obejdzie posąg wkoło, ujrzy, że z pleców owego jowialnego duszpasterza wysuwa się głowa lisa, który zwabione pozorną dobrocią gąski zagryza. Ten posąg z Regensburga utkwił mi mocno w głowie i jest przede wszystkim dla mnie przestrogą, co może stać się duszpasterzem, kiedy nie ma w nim Chrystusa.
Jednym z wielkich niebezpieczeństw grążących owcom jest tzw. owczy pęd. Zjawisko to występuje nie tylko na giełdzie, ale jest powszechne w życiu społecznym,
a definiowane jako, bezmyślne naśladowanie innych osób. Historia pokazuje, że wystarczy niewiele wilków w owczej skórze, aby wielu niemających własnego zdania poprowadzić do zguby. Krzyczą o tym systemy totalitarne, krzyczy o tym współczesna polityka na wszystkich jej poziomach.
Śmiem twierdzić, że tylko bycie zakorzenionym w Chrystusie, pozwala człowiekowi, być sobą, a wystawionemu na wichry tego świata, nie stać się pomiatanym śmieciem. I tylko wtedy będzie można być współpracownikiem Jezusa w przyprowadzaniu do Jego owczarni zagubionych owiec.
 
                                                                                                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
 
Sala sądowa nr 600
(Dz 3, 13-15. 17-19; 1 J 2, 1-5; Łk 24, 35-48)
Jedna z najważniejszych sal sądowych w historii świata, to „sala nr 600”, w której odbywały się rozprawy tzw. procesów norymberskich.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej naturalną koniecznością było rozliczenie odpowiedzialnych za zbrodnie. Na miejsce tego doniosłego przedsięwzięcia sądowego wybrano Norymbergę. Proces rozpoczął się 20 listopada 1945 roku. Przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym stanęło 21  oskarżonych, głównych przedstawicieli narodowosocjalistycznego reżimu. W latach 1946 – 1949 przeprowadzono 12 kolejnych procesów, ale już przed amerykańskimi sędziami. Oskarżenie sformułowano jako zbrodnie przeciwko pokojowi oraz zbrodnie przeciwko ludzkości. Sędziowie stanęli przed bardzo odpowiedzialnym wyzwaniem, dotyczącym nie tylko oceny dramatycznej przeszłości, ale i stworzenia podstaw pod budowę przyszłości. „Zasady norymberskie” sformułowane w Karcie Międzynarodowego Trybunału Wojskowego stanowią dziś podstawę Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. 
Będąc w Norymberdze po odwiedzeniu muzeum – Memorium Procesów Norymberskich, udałem się do słynnej „sali sądowej nr 600”. Uderzyło mnie,
że w centralnym miejscu został zawieszony duży Krzyż Jezusa Chrystusa, a przecież podczas procesów, tego krzyża tam nie było. Nie słyszałem jednak, aby ktoś dzisiaj kwestionował jego miejsce w tej właśnie sali. Jezus Chrystus jako prawdziwy człowiek i prawdziwy Bóg, swoją ofiarą zadośćuczynił za wszystkie ludzkie grzechy. W Jego Krzyż jest wpisana nie tylko śmierć, ale również Jego zmartwychwstanie i powtórne przyjście, ale już  jako sędziego, który nie tylko dopełni sprawiedliwości, ale dokona naprawy wszelkiego zła. Tylko On może tego dokonać.
Tak jak wspomniałem, podczas procesów krzyża na „sali sądowej nr 600” nie było. Jednakże przesłanie trzech marmurowych portali, których przesłonić się nie dało, było i jest mocne, ale zostało ono przemilczane. Portale przedstawiają grzech Adama i Ewy, wagę, symbol sprawiedliwości i tablice Dekalogu. Procesy norymberskie o grzechu, o naruszeniu prawa Bożego nic nie mówiły. Było to zapewne pokłosiem przemian, którym patronowały między innymi, rewolucja burżuazyjna, rewolucja techniczna, totalitaryzmy, z którymi niby to walczono.  Człowiek, a nie Bóg stał się punktem odniesienia. I tak zaczęto budować powojenny świat i tak buduje się go do dzisiaj. Wielu politykom, wielu ludziom i niestety wielu przedstawicielom Kościoła Chrystusowego wydaje się, że mają prawo decydować o tym, co jest dobre, a co złe. Stają tak jak Adam i Ewa pod rajskim drzewem poznania dobra i zła, a kuszeni przez Szatana popełniają tę samą głupotę. Zapomnieli, że prawodawcą jest Bóg, a konsekwencje straszne.
Krzyż w „sali sądowej nr 600” jest nadzieją, ale i przestrogą. Kiedyś wybrano w Niemczech narodowy socjalizm i niestety w dużej mierze przyczyniły się do tego kobiety. Konsekwencje tego wyboru były straszne. I ten Krzyż wiszący na „Sali sądowej nr 600”, przypomina, że Sąd Ostateczny będzie i to według prawa Bożego,
a nie ludzkich pomysłów. I co ważne – staniemy na nim wszyscy! Warto o tym pamiętać, kiedy kształtując współczesny świat, ojczyznę i nasze miasto oddajemy nasze głosy. Choć są anonimowe, na końcu końców, każdy za swój odpowie.
Dzisiaj tych, którzy chcą się spotkać z Jezusem i razem z Nim przejść przez życie, zaprasza On do sali, gdzie zgromadzili się Jego uczniowie. Zmartwychwstały Jezus pokazuje nam swoje śmiertelne rany w ciele, które podlega już innym kategoriom bytu. Chce oświecić nasze umysły, abyśmy rozumieli Pisma. Tym, którzy uwierzą, poleca, aby byli świadkami tego. Można dodać – odważnymi i odpowiedzialnymi świadkami.
 
                                                                                                                                                          Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Pokój wam
(Dz 4, 32-35; 1 J 5, 1-6; J 20,19-31)
 Tam, gdzie przebywali uczniowie w dniu zmartwychwstania, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami. Wykorzystajmy fakt, że te drzwi dla nas zostały otwarte
 i że żaden ze zgromadzonych  tam uczniów Jezusa nas się boi. Uradujmy się wraz z obecnymi pojawieniem się zmartwychwstałego Pana. Razem z nimi otwórzmy nasze umysły i serca na wypowiedziane przez Niego słowa powitania: Pokój wam. Ważne jest to, że słowa te wypowiada zmartwychwstały Jezus, jedyny, który może każdemu, bezgranicznie Mu ufającemu, dać prawdziwe bezpieczeństwo, a nie tylko zaoferować jego poczucie.
Można postawić pytanie, w otaczającej nas rzeczywistości szczególnie ważne: na czym polega owo bezpieczeństwo, które oferuje Jezus?
Wpierw jednak domaga się odpowiedzi pytanie: czego się tak naprawdę najbardziej boimy? Poddając analizie różne ludzkie opinie na ten temat, jestem głęboko przekonany, jako już nieco doświadczony kapłan, że najbardziej boimy się grzechu i ciemnej wieczności. Ciemnej, to znaczy – bez miłości. Wszystkie ludzkie opowieści na ten temat, tak naprawdę do tego się sprowadzają.
Na czym więc polega ów Pokój Jezusa?
O ile wiara w istnienie życia pozagrobowego jest obecna w powszechnej świadomości ludzkości, to Jezus swoim zmartwychwstaniemy, czyni ją elementem życia,
a nie biernego oczekiwania. Znakiem rozpoznawczym zmartwychwstałego Jezusa są śmiertelne rany w Jego ciele. Chociaż są one fizycznie doświadczalne, to jednak podlegają zupełnie innym prawom. Ciało zmartwychwstałego  Jezusa jest  kategorią bytu, całkowicie przekraczająca naukowe możliwości i wyobrażenia człowieka. Bóg przygotował ową kategorię bytu dla każdego, który otworzy się na dzieło zbawcze Jego Syna. Tylko Bóg, znający głębię sumienia każdego człowieka, może
go sprawiedliwie ocenić. Ta Boża ocena, zawiera w sobie jednocześnie sprawiedliwość i miłosierdzie, co po ludzku wydaje się trudne do pogodzenia.
To nie przypadek, że Jezus, zaraz po swoim zmartwychwstaniu, pierwszego dnia, wyciąga rękę do wszystkich, którzy uczciwie patrząc w swoje sumienie,
są zasmuceniu z powodu faktu grzechu. Wybranym uczniom przekazuje misję Jego miłosierdzia i sprawiedliwości: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane. Jezus ustanowił Sakrament Pokuty i tylko On miał prawo to uczynić. Umierając na krzyżu jako prawdziwy człowiek o nieskończonej godności, prawdziwego Boga, dokonał dzieła o nieskończonej wartości, którym „zbilansował” ludzki grzech. Jezus swoje nieskończone miłosierdzie okaże tym, którzy się do Niego zwrócą. On jednak ustanawia warunki. Posługuje się drugim człowiekiem, który tak jak wszyscy jest grzesznikiem, lecz daje mu Ducha Świętego i władzę odpuszczania grzechów. To Jezus w tym akcie wyznania grzechów, żalu i postanowienia poprawy, dokonanym przed spowiednikiem, przebacza i czyni człowieka prawdziwie wolnym. Nikt sam sobie grzechów nie odpuści, nikt sam siebie nie rozgrzeszy. Papież też musi iść
do spowiedzi.
Jestem jednak całkowicie świadomy tego, że cały powyższy wywód o logice zbawienia, będzie niezrozumiały, jeżeli nie będzie wpisany w cudowny dialog miłości między Bogiem a człowiekiem.
 
Pamiętam jak wiele lat temu podczas Sakramentu Pokuty spowiednik, kapucyn, powiedział do mnie proste zdanie: „Jezus jest miłosierny”. Powiedział to z takim wewnętrznym przekonaniem, że ta prawda, którą przecież znałem i głosiłem, przeorała na nowo moją głowę. Zapamiętałem sobie to zdanie na zawsze.
Uświadomiłem sobie również, że Jezus, z którym rozmawiała św. Siostra Faustyna, to był ten sam Jezus, z którym spotykała się w Sakramencie Pokuty. To jest
ten sam Jezus, który i mnie w tym Sakramencie odpuszcza grzechy. Który obdarza mnie miłością, wolnością i prawdziwym pokojem.
Jestem głęboko przekonany, że dzisiejsze zaproszenie na spotkanie ze zmartwychwstałym Chrystusem, ustanawiającym Sakrament Pokuty jest przede wszystkim skierowane do następców apostołów księży biskupów i do nas kapłanów, którzy w ich władzy odpuszczania grzechów, uczestniczymy. Mamy wszyscy w tej służbie prawdziwemu pokojowi wiele do poprawy. Już sam fakt tak długiego oczekiwania na biskupa w diecezji sosnowieckiej jest tego stanu rzeczy bolesnym przykładem.
 
                                     Jezu ufam Tobie!
 
                                                                                                                                                               Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
Zmartwychwstanie,
Jezus tylko był, czy też również jest (Benedykt XVI)
(Dz 10,34a-37-43; Kol 3,1-4; J 20,1-9)
Pewnego razu, pewien zakonnik w zakrystii pewnego sanktuarium postawił mi pytanie: dlaczego św. Jan dopiero po wejściu do grobu Jezusa, „ujrzał
i uwierzył”ytanie to sprowokowało krótką, ale ciekawą rozmowę na temat procesu pogłębiania wiary, albo też jej zatracania. Przyznam się, że pytanie owego zakonnika ciągle wraca do mnie, a szczególnie w niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, kiedy to Kościół zaprasza nas, aby wraz z uczniami Chrystusa, Piotrem
i Janem jeszcze raz wejść do Jego grobu.
Relacje Ewangelistów, a nade wszystko szczery przekaz samego Jana, pozwalają nam prześledzić jego rozwój w wierze. On już u boku  św. Jana Chrzciciela spotkał Jezusa. Wraz z towarzyszącym mu wtedy Andrzejem niejako wprosili się do Niego, chcąc zobaczyć gdzie mieszka. Skutek tej wizyty objawił św. Andrzej, który spotkawszy swojego brata Szymona, oznajmił mu krótko: Znaleźliśmy Mesjasza – to znaczy Chrystusa (J 1,41).
To Jan dla Jezusa zostawił firmę rybacką i poszedł za Nim. Wszystko widział, wszystko słyszał i niewątpliwie należał do grona najbardziej rozgarniętych i ambitnych Jego uczniów. Był świadkiem, niezwykłego przemienia Jezusa na Górze Tabor, wskrzeszenia Łazarza, a wreszcie Jego pojmania i śmierci. Jan był zapewne  najmłodszym uczniem Jezusa i bardzo uczuciowo przylgnął do Niego. Owa czystość i piękno relacji odegra we właściwym czasie niebagatelną rolę.
Niewątpliwie wszystkie przeżywane wydarzenia u boku Jezusa w głowie Jana nieustannie kształtowały i pogłębiały odpowiedź na pytanie: kim jest Jezus? Wprawdzie wierzył, że Jezus jest Mesjaszem, to jednak obraz mesjańskiej godności był jeszcze w jego głowie bardzo ludzki. Pomimo faktu, iż doświadczał nadprzyrodzonej mocy Jezusa, to jednak po Jego śmierci, której był jednym z najbliższych świadków, wraz z innymi złożył Jego ciało w grobie. Nikt, poza Matką Jezusa,  nie myślał
o zapowiadanym przez Niego zmartwychwstaniu. Pamiętajmy o tym, że wielu ówczesnych Żydów wierzyło w zmartwychwstanie, ale na końcu czasów. Chrystus przygotowywał ich drogą ewolucji na rewolucję myślenia o zmartwychwstaniu. Doświadczenie śmierci Jezusa i złożenie Jego ciała do grobu z ogromną ilością wonności, z kamieniem, strażą i pieczęciami, to były w pewnym sensie działania dawnego myślenia o rzeczach ostatecznych.
Tymczasem: Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pojawiła się tutaj wbrew ludzkiej logice wiedziona  miłością. Doświadczeniem otwartego grobu pragnęła się natychmiast podzielić z tymi, którzy podobnie jak ona myśleli sercem. Pobiegła więc do Szymona Piotra i do Jana. Dynamika miłości przekłada się na ruchy ciała i tak oni pobiegli do grobu Jezusa. Kluczowe jest to,
co ujrzeli w grobie: leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Niedawno w Betanii doświadczyli wskrzeszenia Łazarza. Na polecenie Jezusa wyszedł on z grobu po trzech dniach od pogrzebu. Wyszedł pomimo faktu, że był cały powiązany. Teraz
w grobie Jezusa zobaczyli same płótna, ale bez ciała, które je owijały.  Wniosek dla nich był jeden – Jezus zmartwychwstał. Jego Bóstwo wskrzesiło Jego Człowieczeństwo. Bóg jest Panem ładu i porządku, dlatego chusta nie była bezładnie rzucona, lecz – oddzielnie zwinięta na jednym miejscu.
To doświadczenie było dla św. Jana kolejnym pogłębieniem aktu wiary. Określił to w prostych słowach: Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi,
że On ma powstać z martwych.
I tak dokonała się rewolucja w myśleniu o zmartwychwstaniu. Jezus zmartwychwstał przed końcem czasów i tym faktem zmienił ludzkie życie.  Znakomicie ujął
 to św. Paweł: Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał, jako pierwociny tych, co pomarli (1Kor 15,20). Ta zmiana ludzkiego życia polega na uporządkowaniu świata wartości i celu:  Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadając po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi (Kol 3,1-2)
Fakt, że Jezus zmartwychwstał, a więc  nie tylko był, ale również jest, przemienia życie tych, którzy wierzą. Przykład św. Piotra, św. Jana, św. Pawła i innych,
 to ogromna zachęta do pracy nad aktem wiary. Mamy też w Ewangelii, przykład braku tej pracy i dramatu człowieka, a mianowicie – Judasza. Pozostawiamy
go Miłosierdziu Bożemu, a jego błędy pozostaną zawsze bolesną przestrogą.
Życzę więc sobie i wszystkim Braciom i Siostrom w wierze dynamiki w pracy nad jej rozwojem.
 
                                                                                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas

 

 

 

 
Po co  Niedziela Palmowa?
(Mk 11, 1-10; Iz 50,4-7; Flp 2,6-11; Mk 14, 1 – 15, 47)
Kolejny raz w naszym życiu przeżywamy liturgię Niedzieli Palmowej, która rozpoczyna dla nas święty czas Wielkiego Tygodnia. Ta sama liturgia, choć już nie
w tym samym świecie i  nie w tym samym punkcie naszego życia. Wystarczy wspomnieć minione, a niezbyt odległe lata, rzucić okiem na aktualne doniesienia
 ze świata, spojrzeć do szeroko rozumianego lustra i kolejny raz dostrzec prawdę, że o ten świat i o naszą wolność i o nasze dusze walczy wróg, któremu na imię Szatan.
Kolejny raz Jezus Chrystus, który ma moc przeprowadzić nas przez wszelkie niebezpieczeństwa na drodze naszego życia, wzywa nas do tego, abyśmy Mu całkowicie zaufali. Jest pewne, że nie zdołamy przeniknąć tego wszystkiego, co na nas czyha i tych, którzy weszli w relację z Szatanem. Tylko wtedy, kiedy odważymy się pójść
za Jezusem, przejdziemy  przez pole minowe tego świata, ratując życie, zdobywając doświadczenie, a przede wszystkim pogłębiając zaufanie do Boskiego Przewodnika.
Przez liturgię Niedzieli Palmowej Jezus chce ukazać tym, którzy decydują się na pójście razem z Nim, cały plan życiowej wędrówki.  I tak na początku uroczystej liturgii poświęcenia palm, jest odczytywana Ewangelia przypominająca uroczysty wjazd Jezusa do Jerozolimy w roku 30. Miało to miejsce po  prawie trzech latach Jego nauczania, którego mądrość przewyższa wszelką ludzką wiedzę. Jego uzdrowień, którym nie sprosta medycyna, a przede wszystkim ukazanie Jego człowieczeństwa, przez które widać Jego Bóstwo. Jakże ci, którzy doświadczyli bogactwa Jezusa, nie mieli się cieszyć z Jego wjazdu do Jerozolimy na pożyczonym oślęciu. Witali Go jako króla, potomka Dawida, jako zwycięzcę, podobnie jak Szymona Machabeusza. Witali Go po swojemu, nie do końca jeszcze rozumiejąc
Jego misję, co niedługo później będzie twardo zweryfikowane.
Liturgia Słowa Niedzieli Palmowej wyróżnia się tym, że podobnie jak w liturgii Wielkiego Piątku zagłębiamy się w opis całej męki Jezusa Chrystusa. Jest to bardzo ważne, aby przynajmniej dwa razy w roku zgromadzenie wiernych usłyszało całość, a nie tylko wybrane fragmenty. Wybrzmiewa wtedy ponadczasowa konfrontacja Chrystusa Króla Prawdy i uzurpatora Szatana, króla kłamstwa. Ponadczasowa konfrontacja Miłości i nienawiści, cywilizacji Życia i śmierci. Kolejny raz w naszym życiu stawiamy sobie pytanie: po której jestem stronie w tej mojej aktualnej sytuacji życiowej?
I wreszcie trzeci, najważniejszy punkt liturgii Eucharystii, a mianowicie uobecnienie tych wspominanych wydarzeń. Przez wiarę, za sprawą Boga, dla Którego nie ma rzeczy niemożliwych i dla Którego czas jest wiecznym TERAZ, stajemy się faktycznymi uczestnikami i świadkami tamtych wydarzeń. I tylko takie uczestnictwo jest przeoraniem naszego myślenia, pokochaniem Jezusa i pójściem jego drogą, drogą odpowiedzialnej służby Bogu i szeroko pojętym bliźnim. Jest to wzięcie udziału w Jego panowaniu nad światem, pogłębionym zjednoczeniem z Nim przez Komunię świętą. Ten, Który JEST, i dla Którego nie ma nic niemożliwego, jednoczy się
 z nami pod postacią chleba i wina. Choć ród Dawida wymarł, to we mnie płynie przez Jezusa jego królewska krew. 
To ode mnie zależy czy ze świątyni wyjdę dzisiaj  tylko z poświęconą palmą, a może wyjdę kimś innym.
 
                                                                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Te spotkania nadają sens mojemu życiu
(Jr 31,31-34; Hbr 5,7-9; J 12,20-33)
To było już po uroczystym wjeździe Pana Jezusa do Jerozolimy, a tuż przed świętami Paschy. Wśród pielgrzymów przybyłych z różnych krajów, pojawili się również poganie, których serca skłaniały się do zawierzenia Bogu Jedynemu. Określeni przez Ewangelistę mianem „Greków” szukali kontaktu z Jezusem, o Którym 
to wcześniej zapewne wiele słyszeli. Szukając osoby, która mogła im spotkanie z Nim umożliwić, wykazali się dobrą intuicją i zagadnęli Filipa, który pochodząc
z Betsaidy, był człowiekiem pogranicza świata Żydów i pogan. Św. Jan, przy tej okazji, ukazał kulisy wewnętrznej komunikacji w grupie Apostołów. Filip zwrócił się do Andrzeja, a następnie razem z nim udali się do Jezusa.  Warto nam zatrzymać się nad  reakcją Chrystusa na ową wizytę Greków.
Boski Zbawiciel doskonale wie, czego owi pielgrzymi będą świadkami, i to w przeciągu niemal najbliższych godzin. Jezus, wykorzystując tę osobliwą wizytę pogan, postanowił w niezmiernie precyzyjny sposób, zarówno owych Greków, jak i wszystkich i po wszystkie czasy, przygotować na przeżycie zbliżającej się Paschy, jedynej
i niepowtarzalnej, absolutnie wyjątkowej w dziejach świata. Podaje bezcenne i ponadczasowe wskazówki  dla wszystkich, którzy jej doświadczą, aby uczestniczenie w niej, nadało każdemu sens życia i klucz do wieczności.
Mimo zbliżających się świat Jezus nie koncentruje uwagi greckich pielgrzymów na tym, co będzie się  działo  w świątyni. Koncentruje ich uwagę na Sobie i na tym,
co dotyczyć będzie Jego osoby. To oni, tak  Nim zainteresowani i pełni podziwu dla Niego teraz, będą pełni szoku później. Przyjdzie im  przeżyć  Jego odrzucenie przez Żydów, skazanie Go przez Rzymian, okrutną, na Nim wykonaną egzekucję. Zważywszy jednak na ich zainteresowanie, można domniemywać, że kiedyś dotrze i do nich informacja o Jego zmartwychwstaniu.
I tak Jezus wszystkie wydarzenia, które nastąpią, określa: „uwielbieniem Syna Człowieczego”. Już w samym tym nazwaniu się „Synem Człowieczym”, daje klucz
do zrozumienia sensu ofiary, którą w te święta złoży, ofiary prawdziwego Boga, w prawdziwie ludzkiej naturze. W dalszym wywodzie Jezus użył porównania, które
w świcie starożytnym, wszędzie tam, gdzie uprawiano zboża, było niezmiernie czytelne, również w kontekście rozumienia sensu ludzkiego losu: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity.  Wpisują się w owo prawo natury, swą logiką przekraczające śmierć, tylko ci, którzy w swej dalekowzroczności, powodowani miłością, ofiarują swoje życie, czyniąc dobro. Egoista zostaje sam
 z niespełnioną misją i zmarnowanym potencjałem. W ową ponadczasową prawdę o miłości wpisuje się teraz sam Jezus, Syn Boga Żywego ze swoją ofiarą, którą podejmuje nie tylko za Żydów, ale za wszystkich ludzi, aby jako prawdziwy człowiek uwielbić Imię Ojca Niebieskiego. To właśnie Jego ofiara owo ogólnoludzkie przekonanie uwiarygodni. W chwili, w której padają słowa Jezusa, jakże wymownym znakiem jest głos Ojca Niebieskiego, który to  niektórzy skomentowali tak,
 jak potrafili: – Zagrzmiało! 
Jezus przybyłym Grekom, zgromadzonym tłumom, ale przecież i nam daje konkretną wskazówkę dotyczącą postawy, jaką należy przyjąć, aby Jego ofiary,
Jego obumarcia i swojego życia nie zmarnować: A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy,
uczci go mój Ojciec. To pójście za Chrystusem nadaje całemu naszemu życiu, które jest nieustannym obumieraniem właściwy sens.
W minioną niedzielę, głosiłem kazania o tym, jak to pewnej nocy, dostojnik żydowski, Nikodem, rozmawiał z Chrystusem. Po piątym kazaniu, które wygłosiłem, uświadomiłem sobie, jak wiele jest w naszym głoszeniu Słowa Bożego, górnolotnej teologii, a jak mało praktycznych wskazówek. I tak, aby pójść za Jezusem trzeba być z Nim w nieustannym kontakcie i po prostu słuchać co On do nas mówi. Nie potrzeba nam w normalnym trybie, nadzwyczajnych prywatnych objawień.  Wystarcza nam mądra codzienność. W takim nieco praktycznym duchu chciałem się podzielić dziesięcioma radami, z których sam korzystam. Może przydadzą się
 i Wam, abyśmy Paschy Jezusowej nie zmarnowali.
1.      Otwarcie się na dary Ducha Świętego – jest to Duch Miłości, klucz wszelkiego zrozumienia.
2.      Trzeba, jak mawiał ks. Józef Tischner  – „porzucić siebie”, czyli swoje wyobrażenia, koncepcje, uprzedzenia, oczekiwania, pretensje…
3.      Na co dzień obcować z Jezusem, przez modlitwę i czytanie Ewangelii. Wtedy Jezus, jak ktoś bliski, staje się dla mnie – przewidywalny. Znam Go i przewiduję, jak
 by się On zachował, i co by powiedział.
4.      Cisza – umiłowanie ciszy!
5.      Spotkanie z drugim człowiekiem i usłyszenie wszystkiego, co ma mi do powiedzenia. Każdego dnia spotkać się z dobrym człowiekiem.
6.      Codziennym zwyczajnym czynnością, przez miłość nadawać niecodzienny wymiar.
7.      Zachować Boży dystans do aktualności. Patrzeć na świat z góry, a działać z dołu – Boży sługa.
8.      Codzienna modlitwa – poranna i wieczorna. Otwarcie projektu pt. „mój dzień” i zamknięcie go. Wtedy przez rachunek sumienia czytam wolę Boga wpisaną w moje życie.
9.      Regularna spowiedź – Jezus bierze mój grzech i pomaga w sprecyzowaniu mojej misji. Czyni mnie wolnym od i wolnym do.
10.  Umiejętne świętowanie – Eucharystia. Czyli uczestniczenie w ponadczasowych świętach Paschy z Chrystusem.
Kiedy będziemy w tym regularni, to choć świat nieustannie Chrystusa sądzi, zabija i grzebie, nam nikt Go nie zabierze. Wszystko inne jest nieważne!
 
                                                                                                  Ks. Lucjan Bielas
Warto mieć w sobie coś z Nikodema
(2 Krn 36,14-16.19-23; Ef 2,4-10; J 3,14-21)
Słowa dzisiejszej Ewangelii, są fragmentem wypowiedzi Pana Jezusa, która miała miejsce podczas nocnej wizyty u Niego dostojnika żydowskiego, Nikodema
To spotkanie, którego swoistego rodzaju protokół zostawił nam św. Jan Ewangelista, miało istotne znaczenie zarówno dla samego Nikodema, jak i dla każdego człowieka, który słysząc o Jezusie i Jego działalności, nie do końca wszystko rozumiejąc, chciałby szczerze z Nim porozmawiać.
Znamienne są słowa powitania, jakie Nikodem skierował do Jezusa: Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim. Można przypuszczać, że Nikodem jest reprezentantem liczniejszej grupy faryzeuszy, którzy podobnie jak on postrzegali Chrystusa i chcieli uczciwie rozwiązać zagadkę, kim On tak naprawdę jest.
Zastanawiająca jest reakcja Pana Jezusa  na powitanie Nikodema:  Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego.
To stwierdzenie Chrystusa nie było dla Nikodema łatwe do zrozumienia i do przyjęcia. Dał temu wyraz, stawiając pytanie: Jakże może się człowiek narodzić, będąc starcem? Widać z tego fragmentu dialogu, że Jezus i Nikodem są na dwóch różnych poziomych myślenia. Świadomy tego Jezus, widząc dobrą wolę Nikodema, uruchamia w nim proces przemiany myślenia, a zatem idący proces przemiany jego życia.  
Zdaniem biblistów, kluczem do zrozumienia nauki Chrystusa jest słowo greckie anōthen, które oznacza zarówno „z góry”, jak  i „powtórnie”. Jezus dalej tłumaczy,
 że w tym jednoczesnym „ z góry” i „powtórnie”,  idzie o narodzenie się – z wody i z Ducha.  Wodą chrzcił św. Jan Chrzciciel tych, którzy postanowili odejść
od grzechu. Nikodem o tym doskonale wiedział. Duchem  będzie chrzcił Jezus tych, którzy Jemu uwierzą.  Boski Nauczyciel zachęcał Nikodema, aby znaki, których jest świadkiem, odczytywał nie tylko z perspektywy ludzkiej, ale przede wszystkim z Boskiej. Taką właśnie perspektywę daje wiara. I to do niej zachęca Jezus, Nikodema. Przypomina mu biblijne wydarzenie, kiedy to wiara była ratunkiem na pustyni dla tych, którzy ukąszeni przez węże, spojrzeli na miedzianego węża umieszczonego przez Mojżesza na palu. Ratując życie doczesne, budowali jednocześnie relację z Wszechmogącym Bogiem. Jezus przygotowuje Nikodema, aby z wiarą spojrzał na Jego wywyższenie na krzyżu, aby odczytał zbawczą miłość Ojca Niebieskiego, który daje swego Syna Jednorodzonego: aby każdy, kto w Niego wierzy,
nie zginął, ale miał życie wieczne.
Powtórne narodzenie jest odpowiedzią człowieka, który doświadcza miłości Boga w zbawczym dziele Chrystusa i wiarą odpowiada Bogu, zmieniając swoje życie.
Tak więc Nikodemowi, który przyszedł nocą, Jezus objawia siebie jako światło, w którym jest cała prawda o człowieku. W tym świetle można stanąć tylko całym swoim życiem, a nie radosnymi deklaracjami. Słowa Jezusa nie zostawiają co do tego cienia wątpliwości: Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki
są dokonane w Bogu.
Spotkanie z Jezusem w umyśle i sercu Nikodema pracowało dalej. Św. Jan wspomina o dyskusji w gronie faryzeuszów, źle usposobionych do Jezusa i o tym,
jak właśnie wtedy Nikodem stanął po Jego stronie, co zostało natychmiast skomentowane (J 7,45-53). Podczas przygotowania ciała Pan Jezusa do złożenia w grobie, św. Jan zaznaczył obecność Nikodema, który – przyniósł  około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu (J 19,39). Choć trudno powiedzieć, że był to wyraz wiary
 w zmartwychwstanie Jezusa, ale na pewno był to konkretny wyraz miłości do Niego. Po ludzku Nikodem takim gestem miał więcej do stracenia niż inni.
Dzisiaj Jezus Chrystus zaprasza nas, abyśmy podobnie jak Nikodem przystali do Niego i jak to znakomicie ujął św. Bernard z Clairvaux, zaczęli – myśleć   razem
 z Bogiem.
 
                                                                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas                                            

 

 

 
 
Synu, nie walcz z nikim, walcz ze sobą
(Wj 20,1-17; 1 Kor 1,22-25; J 2,13-25)
Często słyszałem te słowa od mojego Taty. Powtarzał je nieraz, widząc moje wojownicze zapędy.  Przeżył dwie wojny światowe, socrealizm, zimną wojnę, stan wojenny i radość wolnej Ojczyzny. Kiedy cicho umierał w jaworznickim szpitalu, miał oczy szeroko otwarte utkwione w krzyżu, który wisiał naprzeciw jego łóżka. Dewizę swojego życia: „nie walcz z nikim, walcz ze sobą”, głosił  przede wszystkim swoją życiową postawą. Cechowała go szeroko pojęta praca u podstaw. Miał mocny kręgosłup moralny, przekładający się na wierność Bogu w życiu rodzinnym i zawodowym. W trudnościach szukający sposobu, a nie wykrętu, znakomity fachowiec, wynalazca, dający innym swoistego rodzaju poczucie bezpieczeństwa.
Dlaczego właśnie dzisiaj wspominam Tatę i jego zachętę do walczenia ze sobą?
W pierwszym czytaniu Kościół przypomina nam tekst Dekalogu. Przykazania Stwórcy wpisane są w ludzką naturę, o czym bezdyskusyjnie świadczy tzw. Księga Umarłych,  jeden z najstarszych tekstów religijnych w dziejach świata, pochodzący z Egiptu, a sięgający swą ustną tradycją przynajmniej 3000 lat p.n.e. Młodszy o ok. 1700 lat tekst biblijnego Dekalogu, choć wymienia te same przykazania, to jednak nie w formie zaklęć, jak to było w Egipcie, lecz w formie programu rozwoju człowieka. Imperatywna forma podanych zasad płynie z miłości Stwórcy do człowieka i przez to jest drogą do jego prawdziwej wewnętrznej wolności.  Kluczowe są słowa preambuły,  których  w rozważaniu Bożego prawa, nie można pomijać: Ja jestem Pan, twój Bóg, którym cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli. To absolutne novum Dekalogu  jest wynikiem przymierza, jakie wtedy Izraelici wyprowadzeni z Egiptu na pustynię zawarli z Bogiem. Kamienne tablice przechowywane w Arce Przymierza, dla której budowano namiot spotkania, a potem  w Jerozolimie świątynię, to znak zewnętrzny obecności Boga pośród ludu i zachęta dla każdego Izraelity do zachowania wewnętrznego porządku moralnego. Ofiara baranka paschalnego jest nie tylko znakiem wolności, ale i zapowiedzią ofiary Mesjasza. Przyjdzie On nie po to, aby zmienić przykazania,  lecz aby je wypełnić i nauczyć wypełniać wszystkie narody. Przez swoją śmierć i zmartwychwstanie, Mesjasz oczyści z grzechu tych, którzy uczciwie tego pragną.
Tymczasem dzisiaj jesteśmy świadkami wyjątkowej sceny w życiu Jezusa Chrystusa. Świadom swojej mesjańskiej misji dokonuje czynu, który rozpoczyna oczyszczenie świątyni jerozolimskiej i jest zapowiedzią uporządkowania relacji między Bogiem a człowiekiem. Zbliżały się święta Paschy i tysiące pielgrzymów przybywało do Jerozolimy.  Na świątynnym dziedzińcu pogan, pojawili się bankierzy i kupcy, aby pielgrzymi z różnych stron świata mogli wymienić pieniądze i dokonać zakupu zwierząt ofiarnych. Serca zarówno tych, którzy odpowiadali za świątynię, jak i tych uprawiających biznes, były skierowane na zysk, a nie na chwałę Boga. Jezus, widząc to, przez swoją gwałtowną reakcję nie uderzył w świątynię, którą nazwał „domem Ojca”, uderzył w bałagan serc, który sprawił, że stała się „targowiskiem”.
Jak niegdyś prorok Jeremiasz udał się do świątyni jerozolimskiej, która była w podobnej kondycji i wobec kapłanów rozbił dzban gliniany zapowiadając, że tak stanie się z Jerozolimą z powodu jej grzeszności (Jr 19,10), tak teraz uczynił Jezus. Proroctwo Jeremiasza wypełniło się w 586 roku p.n.e. ( najazd Babilończyków), natomiast proroctwo Jezusa w roku 70 (zburzenie miasta i świątyni przez Rzymian).
Prorocka zapowiedź Jezusa miała jeszcze swą drugą, fundamentalną część: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. Jesteśmy członkami Jego Kościoła, uczestniczymy w Eucharystii i nieustannie doświadczamy prawdziwości Jego słów. Doświadczymy też i tego, że grzechy tych, którzy doprowadzili świątynię do upadku, są również i naszymi grzechami. Dotyczy to zarówno tych, którzy odpowiadają za kult i za instytucję, jak i dotyczy to nas wszystkich wierzących.  Spektakularny znak oczyszczenia świątyni dokonany przez Jezusa Chrystusa ma swoje ponadczasowe znaczenie i to zarówno w wymiarze historycznym, jak i  indywidualnym każdego z nas.
Podobnie jak góra Tabor jest we mnie, tak i świątynia jest we mnie. Dzisiaj Jezus domaga się ode mnie jej oczyszczenia. Tej walki nikt za mnie nie stoczy – „Synu, nie walcz z nikim, walcz ze sobą”.
 
                                                                                                                                               Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
 
Gdzie jest granica między niebem a ziemią?
(Rdz 22,1-2.9-13.15-18; Rz 8, 31b-34; Mk 9,2-10)
Druga Niedziela Wielkiego Postu jest dla nas zaproszeniem na dwie górskie wyprawy, które są jednymi z najbardziej kluczowych w historii.
Inicjatorami obydwu wypraw był sam Bóg.  Obie te wyprawy, choć oddziela je prawie 1800 lat, są ze sobą ściśle związane, a ich przesłanie jest bezcenne i absolutnie ponadczasowe.  Na pierwszą z nich Bóg zaprosił Abrahama, którego wyprowadził z Ur Chaldejskiego. Wyróżniał się on wiarą, która pozwoliła na zawarcie przymierza z Bogiem Jedynym, którego czcił. Na jednym z pagórków krainy Moria miała być wiara Abrahama w drastyczny sposób zweryfikowana. Przy zawarciu przymierza Bóg obiecuje Abrahamowi potomstwo liczne tak, jak gwiazdy na niebie. Teraz w momencie weryfikacji wiary, zażądał od niego, aby złożył w ofierze jedynego syna Izaaka, którego począł, mając  100 lat. Było to wystawieniem wiary Abrahama na ekstremalną próbę, która wydawała się przeczyć przymierzu z Bogiem, ludzkiej logice i miłości rodzicielskiej. Jest to niewyobrażalne co przeżywał starzec, który wychodził na górę, prowadząc syna, aby złożyć go w ofierze i tym nieludzkim aktem wypełnić polecenie Boga. Było to tym trudniejsze, że idący z nim syn Izaak darzył go ogromnym zaufaniem. Pomimo faktu, że Abraham nie miał wątpliwości co do polecenia Boga, to musiał w swojej głowie i w swoim sercu przekroczyć pewną granicę – granicę między niebem a ziemią.
Przedkładając niebo ponad ziemię, głos Stwórcy ponad ludzką logikę, miłość do Boga ponad miłość do syna, Abraham nie tylko uratował przymierze, ale uratował również syna Izaaka, a sam stał się wzorem wiary do końca świata. Dzisiaj możemy odczytywać jeszcze głębszy sens tego wydarzenia. Izaak, niosący drzewo na ofiarę, w której miał być złożony,  jest figurą Chrystusa. Abraham jest wzorem bezgranicznego zawierzania Bogu, a cała ta scena, zapowiada to, co nastąpi najważniejszego historii ludzkości jako takiej i w historii każdego poszczególnego człowieka.
Na drugą górską wyprawę zaprosił Bóg Ojciec wraz ze swoim Synem Jezusem,  rybaków: Piotra, Jakuba I Jana. Dzięki opisom ewangelistów Mateusza, Marka
 i Łukasza, Ojciec Niebieski zaprasza każdego z nas do udziału w tej wyprawie. Ilekroć wybieramy się w góry, stawiamy sobie pytanie o cenę podejmowanego ryzyka
 i czy jest ono zgodne z wolą Boga. W tym wypadku możemy mieć całkowitą pewność, że ta wyprawa, niezależnie od naszego wieku, sił i kondycji jest nam przez Boga zalecana, a On sam jest gwarantem bezpieczeństwa jej uczestników.
Dlaczego Bogu tak bardzo zależy na naszym udziale?
Jest uderzająca zgodność trzech przekazów opisujących przemienienie Pana Jezusa na górze Tabor. Przede wszystkim dotyczy to przygotowania do tej wyprawy.
Św. Marek zapisał polecenia samego Jezusa skierowane do uczestników na kilka dni przed wyprawą: Jeśli ktoś chce mi towarzyszyć, niech się wyprze siebie i niech zabierze swój krzyż i towarzyszy Mi. Kto bowiem chciałby swoje życie uratować, zgubi je; kto zaś zgubi swoje życie ze względu na Mnie i na Dobrą Nowinę, uratuje
 je. Dalej Jezus stwierdza: Cóż bowiem pomoże człowiekowi zyskać cały świat, a stracić na swoim życiu? Co bowiem da człowiek w zamian za swoje życie? Nawiązując do konkretnej postawy życiowej i do tego, jaki ona przyniesie skutek końcowy, o czym tylko On wie, dodaje: Kto bowiem zawstydzi się Mnie i Moich słów w tym pokoleniu, cudzołożnym i grzesznym, Syn Człowieczy zawstydzi się go w chwale swego Ojca, ze świętymi zwiastunami (Mk 8,34-9,1).     
Idąc w góry, nie bierzesz całego swojego majątku, tylko to, co jest najbardziej potrzebne.  I dopiero wtedy ruszasz z dobrym przewodnikiem, któremu możesz całkowicie zaufać i być mu posłusznym. Stawka jest wysoka, a jest nią życie. Dopiero w tym kontekście możemy właściwie odczytać i przeżyć wyprawę z Jezusem na górę Tabor, być świadkami Jego przemienia, Jego rozmowy z Mojżeszem i Eliaszem, usłyszeć rozlegający się z obłoku głos Ojca Niebieskiego: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie.
Zanim jednak pełni szczęścia, wraz z Jezusem i Apostołami, wrócimy do naszej codzienności, przygotowując się na nieubłagany czas próby, to jednak  zatrzymajmy się na chwilkę, nad samym momentem przemienienia. Jezus jest dalej w swej ludzkiej postaci, lecz Jego otwarcie się na Jego Bóstwo, było idealne, tak że Bóstwo mogło przenikać Jego człowieczeństwo. W Jezusie przemienionym stajemy rzeczywiście na granicy między rzeczywistością ludzką a Boską, na granicy czasu i wieczności. Jest w Nim jakby otwarta brama do tego, co Boskie i powiew tego świata cudownej wieczności i zaproszenie do tego świata. To jedyny świat, w którym nie ma śmierci, a jest miłość. Droga jest tylko jedna, a wiedzie przez Niego – przez Jezusa.
Stawiam sobie pytania: gdzie szukać góry Przemienia? A może jest ona we mnie? Może to we mnie ja, ale tylko razem z Jezusem, mogę stanąć na granicy między niebem a ziemią?  I może właśnie to doświadczenie jest mi potrzebne, abym innym wrócił do tego świata i jego spraw?
 
                                                                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Czy pokusy mają sens?
(Rdz 9,8-15; 1 P 3,18-22; Mk 1,12-15)
 To ten Duch, którym Jezus został namaszczony podczas chrztu w Jordanie, teraz prowadzi Chrystusa na pustynię. Biblijna pustynia to bezludna przestrzeń, która jest pełna złych mocy ukrytych pod postaciami drapieżnych bestii. Wypada, aby Jezus przed rozpoczęciem swojej misji dla ratowania człowieka, wyszedł na pustynię i zmierzył się z jego największym wrogiem, z Szatanem. A wszystko to ze względu na fakt, że ten przeciwnik rodzaju ludzkiego, ojciec kłamstwa, u zarania ludzkości zwiódł pierwszych rodziców Adama i Ewę i w konsekwencji tego zostali wygnani z rajskiego ogrodu na pustkowie.
Chrystus z miłości do nas zmierzył się jako prawdziwy człowiek z Szatanem, aby pokazać nam, że wygrana leży w naszych ludzkich możliwościach. Obrazowo oddał to św. Wawrzyniec z Brindisi (+1619) stwierdzając: „Chrystus zatem pokonał Szatana, mając prawą rękę – swe bóstwo – związaną i posługując się tylko lewą ręką – słabym człowieczeństwem”.
Niezmiernie ważne jest dla mnie  stwierdzenie Ewangelisty:  Żył tam wśród zwierząt, aniołowie zaś Mu usługiwali. Paradoksalnie, ale w poskromieniu Szatana i związaną z tym mądrością życia możemy wiele uczyć się od zwierząt. Nie przypadkowo towarzyszyły Świętej Rodzinie w stajence betlejemskiej, nieprzypadkowo towarzyszą Jezusowi na pustyni, kiedy to kusi Go Szatan. Pan Bóg, stwarzając zwierzęta, niejako wdrukował w nie pewnego rodzaju życiową mądrość. Stawiając zwierzęta tak blisko człowieka rozumnego, pozwala na odczytywanie wkodowanej w nie mądrości życia i tworzenia relacji. Nie ma w tym ich zasługi, zostały po prostu tak stworzone dla myślącego człowieka odpowiedzialnego za swą mądrość życiową.
My zaś ludzie przez dar rozumu, wolnej woli i dar ciała zdolnego do przekazu życia i pracy, jesteśmy zaproszeni do współpracy ze Stwórcą. To my mamy dar poznania, oceny dobra i zła, prawdy i kłamstwa. To my ludzie, mając wolną wolę, podejmujemy decyzje i bierzemy za nie odpowiedzialność. Nie jesteśmy więc „produktem” gotowym. Bóg Stwórca zaprasza nas do współpracy z Nim w kreacji nas samych i otaczającego nas świata. To wyraz Jego miłości i zaufania do nas. Obdarzeni wolnością, możemy w tej autokreacji, wespół z Nim nieskończenie przewyższać poziom świata zwierząt, ale gdy odrzucimy Boga, stajemy się nieporównywalnie gorszymi od zwierzęcia. Świadomy tego Szatan nie kusi zwierząt, kusi nas, aby tę współpracę ze Stwórcą zniszczyć.
Bóg, dopuszczając do na Szatana, daje nam konkretnych pomocników. Dzisiaj na pustyni spotykamy ich przy Chrystusie. Jest świat aniołów.  Aniołowie towarzyszą Jezusowi właśnie wtedy, kiedy to On w swej ludzkiej naturze przeżywa ważne chwile. Są przy Jego narodzeniu, są z Nim podczas kuszenia na pustyni, będą z Nim do końca i na zawsze. Aniołowie to bracia naszej duszy i strażnicy naszego ciała. Są to Boży asystenci naszej ludzkiej egzystencji, dar Bożej miłości i opatrzności, których jakże często ignorujemy, a oni i tak nas nie opuszczają. Są przy nas niejako z ręką na naszym ramieniu, ale ich twarze zobaczymy dopiero po śmierci, o ile dokonamy właściwego wyboru w życiu.
Upadły anioł – Szatan, mistrz kłamstwa, czyli fałszywego świadectwa, na pustyni zawalczył o Chrystusa w Jego ludzkiej naturze. Choć wtedy walkę przegrał, nie odstąpił. Walczył z Nim do końca, do krzyża. Walczy z Nim  w Jego Kościele, walczy i z nami. Bóg dopuszcza jego działania, nie zostawiając nas bez szans na zwycięstwo. Walcząc z Szatanem, kreujemy siebie i Kościół Chrystusowy, do którego należymy. Można powiedzieć, że pokusa to szansa, to nowe wyzwanie dla człowieka zakorzenionego w Bogu.
Aby wygrać, nie wystarczy tylko wierzyć. Bóg oczekuje od nas czegoś jeszcze – trzeba  być po ludzku kompetentnym. Czyli  odrobić, tak dzisiaj niepopularne – zadanie domowe. To jeszcze nie wszystko – jak uczy Klemens Aleksandryjski (+212), jeden z Ojców Kościoła, dopiero trzeci etap – miłość, prowadzi nas do pełni człowieczeństwa.
I jeszcze dwa zdania o kompetencjach.  Otóż pojawiła się kiedyś na rynku wydawniczym pewna książka zatytułowana: Nie mów fałszywego świadectwa, której autorem jest Rodney Stark. Wiele mówi podtytuł tego opracowania: odkłamywanie wieków antykatolickiej narracji.  Jeszcze więcej mówi fakt, że Autor jest baptystą, wykładowcą uniwersytetu baptystycznego Baylor University.  Będąc uczciwym i kompetentnym historykiem, podejmuje obronę Kościoła Katolickiego.  W swej odważnej polemice  Autor zmierza się z szatańską zasadą sformułowaną przez Josepha Goebbelsa: „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. Ta zasada szczególnie weryfikuje się w walce Szatana z Kościołem Chrystusowym do dziś. Tak oto, na pozór utrwalone kłamstwo w historii może posłużyć odnalezieniu prawdy.
Tak więc zawierzmy Chrystusowi, odrabiajmy „zadania domowe” i kochajmy nawet naszych wrogów, a obecność Szatana – kłamcy przyczyni się do naszego rozwoju i jeszcze większego zjednoczenia z Bogiem, który jest  Miłością i Prawdą.
                                                                                       
                                                                                Ks. Lucjan Bielas

 

 

Jak rozmawiać z Bogiem w sytuacji po ludzku beznadziejnej?
(Kpł 13, 1-2. 45-46; 1 Kor 10,31-11,1; Mk 1,40-45)
 
Każda epoka ma swoje choroby, które są częste, niebezpieczne, na które nie ma lekarstwa. Ich nazwa wywołuje uczucie lęku, a odkrycie ich objawów jest dla dotkniętej osoby całkowitą przemianą życia, myślenia, świata wartości. Życiowe plany przemieniają się w obliczu śmierci, a dotychczasowe międzyludzkie relacje, nawet z najbliższymi umierają pierwsze. Chory oddala się od zdrowych i w naturalny sposób zaczyna wchodzić w społeczność podobnie jak on dotkniętych nieszczęściem. A w tym wszystkim jest coraz bardziej sam. Słowa pociechy, nawet ze strony lekarzy, niewiele znaczą, wtedy kiedy wyraz ich twarzy informuje zgodnie z prawdą, o bezradności nauki.
Dla wierzących otwierają się drzwi świata nadziei pokładanej w Tym, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, nadziei umocowanej w Bogu. Dzisiaj Chrystus otwiera przed nami właśnie te drzwi. Niezależnie od stanu naszego zdrowia, świadomi naszej przemijalności możemy się zatrzymać i skorzystać z lekcji, którą daje Bóg – człowiekowi.
Dzięki św. Markowi jesteśmy świadkami sceny, kiedy to do Jezusa przyszedł człowiek trędowaty. W tym czasie trąd był właśnie ową śmiertelną, zakaźną i nieuleczalną chorobą, która stawiała dotkniętą osobę poza nawiasem społeczeństwa. Te biedne istoty, niejako gnijące za życia, skupione we własnym kręgu, żyły na skraju świata ludzi zdrowych w tzw. bezpiecznej odległości, licząc na akt miłosierdzia w postaci żywności.
Trędowaci nie mogli też wejść do synagogi, nie mogli wejść do świątyni, nie uczestniczyli w kulcie, albowiem byli rytualnie nieczyści. Prawo nie mogło im pomóc, jedynie strzegło wspólnotę zdrowych przed zakażeniem.
Informacja o Jezusie, który leczy wszystkie choroby, rozchodziła się lotem błyskawicy w społeczności Izraela. Była ważna dla jeszcze zdrowych, dla chorych w domach i tych, którzy się nimi opiekowali, ale również docierała, i to pewnie ze szczególną mocą, do trędowatych.
Nie wiemy skąd trędowaty, który przyszedł do Jezusa, dowiedział się o Nim. Już sam fakt, że przyszedł, świadczy, że miał wolę życia, widział sens wyzdrowienia i był gotów przełamać istniejące bariery kontaktu.
Drugim ważnym i wymownym gestem był fakt, że upadł przed Jezusem na kolana. Jest to wyraz zarówno wyrażenia czci, przekraczającej zwykłe ludzkie uprzejmości, jak i prośby o pomoc (por. Ps 22,30; 95,26).
Słowa, jakimi zwrócił się trędowaty do Jezusa, są znamienne: Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Nie prosi o zdrowie, prosi o oczyszczenie, a więc o uwolnienie od zła, o możliwość powrotu do uwielbienia Boga w kulcie i o jedność z wierzącymi. To nie jest prośba do cudotwórcy, jest to prośba chorego, grzesznego człowieka skierowana do wszechmogącego Boga.
Samo sformułowanie prośby jest znakomite, z jednej strony jest to całkowita zgoda na Bożą wolę, z drugiej zaś wyrażenie ufności w Jego miłosierdzie. Warto tej postawy i tego określenia prośby nauczyć się od trędowatego, jako że okazała się niezwykle skuteczna. Teraz sam Jezus złamał bariery. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: Chcę, bądź oczyszczony. Boski Nauczyciel nie mówi, bądź wyleczony, uzdrowiony – tylko bądź oczyszczony. Znakiem tego oczyszczenia było natychmiastowe uzdrowienie z trądu. Dla świadków tego wydarzenia to musiał być kompletny szok.
Aby umożliwić byłemu trędowatemu udział we wspólnocie i w kulcie, zgodnie z literą prawa, a jednocześnie zachować sekret mesjański, Jezus mu nakazał: Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich. O ile zapewne oczyszczony trędowaty z ofiarą sobie poradził, to nie zapanował nad językiem i opowiadał, rozgłaszał to, co zaszło. I tacy jesteśmy. Z jednej strony zdolni do głębokich aktów zawierzenia, a z drugiej po prostu słabi.
Jezus nie mógł jawnie wejść do miasta i przebywał na miejscach pustynnych. Paradoksalnie – przywrócił trędowatemu miejsce we wspólnocie, a sam zajął jego miejsce na pustyni.
Pytanie: jak wypracować w sobie taką wiarę?
Odpowiedź znajdujemy u św. Pawła: Bracia: Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie.
 
 
                                                                                          Ks. Lucjan Bielas

 

 
Demon wczoraj i dzisiaj
(Pwt 18,15-20; 1Kor7,32-35; Mk 1,21-28)
Synagoga w Kafarnaum
Zaraz po powołaniu pierwszych uczniów, Jezus wraz z nimi udał się do pobliskiego miejscowości Kafarnaum. Według św. Marka, co najmniej dwóch uczniów stąd pochodziło. W dzień szabatu udał się, zgodnie ze swoim zwyczajem, do synagogi. Jako dorosły Żyd wziął udział w refleksji nad odczytanym słowem Bożym. Ewangelista opisał podwójną reakcję na Jego komentarz, który przyjął formę wyjątkowo jasnego i ostatecznego pouczenia. Jedni: Zdumiewali się Jego nauką; uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Tak mógł mówić tylko Ten, którego słowa są zapisane w tej Świętej Księdze – sam Bóg.
Demony
Św. Marek odnotował skrupulatnie i drugą reakcję na słowa Jezusa. W synagodze bowiem był też człowiek, opętany przez ducha nieczystego. I to właśnie ten duch, posługując się owym biedakiem, w którym zamieszkał, zaczął wołać: Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boży. Duch nieczysty, czy to pofatygował się tutaj specjalnie, czy też został zaskoczony obecnością Jezusa, chce Go zdemaskować i objawia tytuł, który Mu rzeczywiście przysługuje – Święty Boży. Wyraża też świadomość władzy Jezusa nad demonami.  Tymczasem On nie chce, aby na tym etapie i tym głosem, była objawiana prawda o Nim. Nie pozwala sobą manipulować. To On ma władzę i też z niej zaraz skorzystał, dokonując pierwszego w swej misji egzorcyzmu. Padają słowa, nieznające sprzeciwu: Milcz i wyjdź z niego. Człowiek został uwolniony, a świadkowie owego wydarzenia wprowadzeni w głębokie zdumienie, które wygenerowało nowe pytania.
Warto pamiętać, że demony są rzeczywistymi istotami duchowymi, stworzonymi przez Boga aniołami, które z własnego wyboru stały się złymi (por. KKK, 391-395). Przedziwne jest to, że mają one możliwość zamieszkania w człowieku. Jest to do pewnego stopnia tajemnicą i otwartym pytaniem, czy takie zamieszkanie jest decyzją człowieka, jego nieostrożnością, czy też dopustem Boga. Tylko wszechmogący i nieskończenie miłosierny Ojciec może być sędzią, jako że tylko On ma o człowieku pełnię danych.
Musiało więc być coś wyjątkowego w sercu owego opętanego z synagogi w Kafarnaum, skoro Syn Boży, stanął przy nim i uwolnił go od demona. Na miłosierdzie mógł liczyć człowiek, demon zaś dysponujący większym od niego poznaniem, sam zamknął sobie drogę do pojednania z Bogiem. Walczy z Nim, ale władzy nad Nim nie ma i nigdy mieć nie będzie.
Dzisiaj Jezus jeszcze raz nas informuje, że tylko On ma władzę nad duchami nieczystymi, i pośrednio nas  przestrzega, byśmy z tym światem nie wchodzili w żadne układy. Ten świat demonów jawi się jako tajemniczy, atrakcyjny i udaje wszechmoc. Jezus również daje w całej swojej Ewangelii jasne pouczenie o tym, że wnętrze człowieka może być mieszkaniem Ducha Świętego. Całe Jego dzieło odkupienia jest oczyszczeniem człowieka i przygotowaniem go na mieszkanie dla Ducha Świętego.
Kiedy w jednym ze swoich wykładów prof. Piotr Tylus opisywał pierwsze w dziejach Europy ludobójstwo, które miało miejsce we francuskiej Wandei (1793 – 1794), stwierdził, że do takiego okrucieństwa nieznanego zwierzęciu, były zdolne „dzieci Oświecenia”, ludzie, którzy przestali być świątynią  Ducha Świętego. W Innym wykładzie stwierdził, że ta epoka się nie skończyła, trwa do dzisiaj. Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić.
Do tych naszych rozważań, św. Paweł dokłada, jak zwykle, swoje istotne trzy grosze. Istotne, albowiem  bardzo praktyczne. Powstały one w wyniku zderzenia Ewangelii z prozą codziennego życia. Trwanie przy Panu jest zadaniem każdego człowieka i to  zarówno stanu wolnego, jak i tego, który żyje w małżeństwie. Cały wywód w liście do Koryntian, poświęcony małżeństwu, wierności powołaniu, i szczególnej roli życia stanu wolnego, oddanego świadomie tylko Bogu, św. Paweł rozpoczyna od znamiennego stwierdzenia: Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie. Za wielką bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele! (1Kor 6,19-20)
Nowe wcielenie demona.
Dr Michael Eugene Jones, znakomity naukowiec, autorytet w sprawach rewolucji kulturowej na Zachodzie,  autor znanej książki „Libido Dominandi. Seks, jako narzędzie kontroli społecznej”, udzielił wywiadu wyemitowanego 12 grudnia 2013 roku, w programie „Bliżej” Jana Pospieszalskiego.  Ten odważny naukowiec stwierdził w nim między innymi, że klasyczni marksiści zajmowali się płacami, pracownikami i robotnikami. Teraz zajmują się orientacjami seksualnymi. Są to jego zdaniem siły potężne, zniewalają bardziej niż czołgi pod pozorem głoszonej wolności. Zniewalają człowieka od wewnątrz. Może im się więc przeciwstawić jedynie broń duchowa. Jest to ogromne wyzwanie dla Kościoła katolickiego w Polsce, wielka odpowiedzialność publicystów, szkoły, organizacji pozarządowych i całego narodu, którego dobra tradycja stanowi poważną broń.  Zniewolenie płynąca z Zachodu może się okazać bardziej niszczące niż wszelkie inne.
Od tej wypowiedzi minęło prawie 11 lat. Dzisiaj wracamy do tych słów przez wydarzenia minionego czasu i przez doświadczenia dzisiejsze. Trzeba być kompletnym głupcem, aby temu Amerykaninowi nie przyznać racji i to w skali Polski, Europy i Kościoła Powszechnego.
Co mogę zrobić?
Zadbać o swoje wnętrze, abym był świątynią Ducha Świętego. On poprowadzi mnie dalej.
 
                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
„Czas się wypełnił
i bliskie jest królestwo  Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.
(Jon 3,1-5.10) (1 Kor 7,29-31) (Mk 1,14-20)
To przesłanie Jezusa, z którym rozpoczął swoją nauczycielską działalność, nigdy nie straci na swej aktualności. Jezus tym krótkim zdaniem zainicjował w Galilei swą dziejową misję. Uczynił to w krainie, która z racji swego historycznego dziedzictwa, była bardziej aniżeli Judea otwarta na świat pogański. Zaznaczył tym niejako, ogólnoludzki charakter swojego posłannictwa. Intrygujące jest stwierdzenie: Czas się wypełnił.  Według biblistów  znaczy to, że Bóg,  Stwórca i Pan czasu, uczynił go dla człowieka z miłością, a teraz, również z miłości, wkracza w czas w swoim Synu, aby przeprowadzić człowieka żyjącego w czasie i w czasie pogubionego, do szczęśliwej wieczności. Tak oto zaczyna się na ziemi, w czasie, niebieskie królestwo Boże. Ci, którzy żyjąc w czasie, w którym to różni władcy tego świata, często pod wpływem Szatana, próbują budować swoje imperia, zdecydują się, aby pójść za Chrystusem, już tu na ziemi, tworzą razem z Nim, nieprzemijającą rzeczywistość królestwa miłości, pokoju i sprawiedliwości. Każdy człowiek w głębi swojego wnętrza pragnie takiego królestwa, ale ulegając szatańskiej pokusie i ludzkim słabościom buduje różnego rodzaju twory, paradoksalnie, sam siebie zniewalając. Ciągle jesteśmy tego świadkami.
Tak więc Ewangelista krótko i bardzo jasno ukazał sens wejścia wszechmogącego Boga w czas przez Niego stworzony, a przez człowieka uwiedzionego Szatanem, zawirowany.  Bez Boga nigdy człowiek z tego zawirowania nie byłby w stanie wyjść. Sposób wyjścia przyniósł sam Syn Boży Jezus Chrystus, który zamieszkał w czasie pomiędzy nami ludźmi. Jako prawdziwy człowiek, stając się jednym z nas, zarówno przez nauczanie, jak i przez przykład życia uczy słuchania woli Ojca Niebieskiego, rozumienia jej, przyjęcia jej jako swoją i wypełnienia jej. Kluczem więc do naszego zbawienia jest poznanie Chrystusa i pójście za Nim.
To pójście za Jezusem ma jednak swoją cenę. Ewangelista Marek znakomicie,  jednym słowem określa to, co spotka człowieka, który na tym świecie staje po stronie Chrystusa. Mówiąc o św. Janie wspomina, że został uwięziony, co w dosłownym tłumaczeniu z języka greckiego (paradidōmi) znaczy –„wydany”. Podobnie wydany zostanie swym wrogom Jezus, podobnie będą swym wrogom wydawani synowie królestwa Bożego zamieszkujący w tym czasie ludzkie królestwa. Mimo to warto pójść za Jezusem.
Św. Marek opisał powołanie pierwszych uczniów. Chrystus wszedł w firmę rybacką, w  codzienność tych, którzy w niej pracowali. Jego obecność całkowicie przedefiniowała ich życie. Choć dalej będą jeszcze łowić ryby, aby przeżyć, to jednak idąc za Jezusem staną się, zgodnie z Jego zapowiedzią – rybakami  ludzi, pozyskując ich dla Jego królestwa.
Św. Marek podkreśla również radykalność podjętej przez nich decyzji. Firma musiała nieźle funkcjonować. Tworzący ją wspólnicy mieli zwornik we wspólnej wierze, co dawało zwiększenie zaufania i bezpieczeństwa. Byli pracowici, zdyscyplinowani i mieli najemników. „Przeformatowanie” czasu, zajęć, zysków i relacji również z najbliższymi, stanowiło rewolucję w każdym z nich i to nie tylko w ich umysłach, ale przede wszystkim w sercach. Jest to wszystko niezrozumiałe bez słowa – Mesjasz.  Cała ich pobożność była oczekiwaniem na Niego, na Bożego wybawiciela. Jakże działał w nich Duch Święty, który nie łamiąc ich wolnej woli, pozwolił im Go rozpoznać.
To wejście Jezusa w naszą ludzką codzienność, w nasze ludzkie domy, w nasze firmy, dokonuje się nieustannie. Za każdym razem ma ono to samo przesłanie: Pójdźcie za Mną i zachęcajcie innych.  Dalej więc trzeba pracować wypełniając swoją rodzinną i zawodową misję wraz ze wszystkimi płynącymi z niej zobowiązaniami. Pójście za Jezusem oznacza „przeformatowanie” głowy. Oznacza to położenie w Nim nadziei i nowego ustawienia hierarchii ważności.
Znakomicie oddał to św. Paweł, jeden z tych, co poszli za Jezusem: czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, co mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, co płaczą, tak jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, tak jakby się nie radowali; ci, co nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, co używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata. Eurypides powie: „Świat jest sceną, która szybko się zmienia”. Paweł, przez spotkanie z Chrystusem Zmartwychwstałym wie, jak na tej scenie się zachować, aby nie stać się niewolnikiem tego, co zmienne i przemijające. Jezusowi oddał swój grzech, od Niego otrzymał misję – swój krzyż i z Nim idzie do zmartwychwstania, ponosząc wszelkie konsekwencje swojej decyzji.
Tak oto zaczyna się droga powołanych uczniów Jezusa, czyli nasza droga,  aż do momentu, kiedy to świat nas znienawidzi i wyda, jak Jana, Jezusa, Pawła i wielu innych. Jednak dzięki swej wytrwałości wraz z Jezusem zwyciężymy świat.
 
 
                                                                                             Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
 
Poznanie Boga, a zmysłowość człowieka
(1 Sm 3,3b-10.19; 1 Kor 6,13c-15a.17-20; J 1,35-42)
Dlaczego właśnie Samuel usłyszał głos Boga?
Można przypuszczać niemal z pewnością, że decyzja jego matki o ofiarowaniu go Bogu i w związku z tym, pozostawienie go w świątyni, zostały, przez
tego dorastającego chłopca zaakceptowane. Jego otwarcie się na Boga przejawiło się w szacunku i posłuszeństwie wobec strażnika przybytku Pańskiego
w Szilo, kapłana Helego. To posłuszeństwo pozwoliło mu rozeznać głosy.
Tymczasem synowie kapłana Helego, Chofni i Pinchas,  nie słyszeli głosu Pana. Rozpusta i chciwość zdominowały ich serca. Sam zaś Heli będzie miał z tym
kłopot. Bóg przez nieznanego nam proroka upomni go pytaniem o ponadczasowym znaczeniu: Dlaczego szanujesz bardziej synów swoich niżli Mnie?
(1 Sm 2, 29) Konsekwencje tego bałaganu będą tragiczne.
W Starym Przymierzu niewątpliwie najbardziej smutnym przykładem braku jedności między duszą szukającą Boga, a ciałem oddanym rozpuście, był król
Salomon. Nie była to jego prywatna sprawa, albowiem jego wewnętrzne pogubienie przełożyło się na polityczne skutki. Tak jest prawie zawsze i niedostrzeganie
tego przez sprawujących władzę jest żałosne.
Dlaczego Andrzej i Jan zareagowali na to, co powiedział ich mistrz, św. Jan o Chrystusie?
Dlaczego udali się z Jezusem, aby zobaczyć, gdzie On mieszka? Dlaczego mógł w nich rozpocząć się proces uwierzenia w to, że Ten spotkany nad Jordanem
cieśla z Nazaretu Jezus, jest Mesjaszem?
Pójście za głosem Boga jest decyzją człowieka, który wezwany przez Stwórcę w tym cudownym dialogu miłości odpowiada całym sobą. W tej odpowiedzi
integruje swoją duszę i ciało. Człowiek nie jest istotą zaprogramowaną jak zwierzę. Zaprowadzając sam w sobie porządek w relacji dusza – ciało ,
człowiek odpowiada oczekiwaniom Stwórcy, który tak bardzo pokochał człowieka, że pozostawiając mu również i w tej przestrzeni wolność, zaprasza
 go do odpowiedzialnego aktu stwórczego. Człowiek, który duchowi podporządkowuje swoje ciało z jego popędami, może siebie dać Bogu i drugiej osobie
w akcie miłości, albowiem panuje nad sobą. Powiedzenie Bogu, czy też drugiej osobie – ja Ciebie kocham, nie jest wtedy pustą retoryką. W tym dialogu Bóg
jest przed wszystkimi, albowiem pierwszy pokochał.
W tym ludzkim zapanowaniu nad sobą relacja z własnym ciałem stanowi szczególne wyzwanie. Jest ona wpisana w sam środek Dekalogu – nie będziesz
cudzołożył (Pwt 5, 18). Znakomicie to miejsce tłumaczy Psalmista, stawiając retoryczne pytanie i zaraz na nie odpowiadając: Jak młodzieniec zachowa ścieżkę
 swą w czystości? Przestrzegając słów Twoich (Ps 119, 9). Czyli przestrzegając całego Dekalogu. Jest to bardzo ważna uwaga, której uwzględnienie
pozwala zachować właściwe proporcje.
Można więc ostrożnie powiedzieć, trochę współczesnym językiem, że Bóg udostępnił człowiekowi sterowniki, ale one działają  tylko wtedy sprawnie, kiedy
to cały system jest pod naszą kontrolą.
Szatan, który znakomicie zna naszą ludzką naturę, wie, że wprowadzenie bałaganu zarządzanie pożądliwością ciała, daje mu władzę nad całym człowiekiem.  
Stąd też jego śmiertelnym wrogiem jest Ten, który wyzwolił człowieka z grzechu – Jezus Chrystus, Syn Boży, który podzielił nasz ludzki los. Sam ukazał nam
w sobie cudowną harmonię duszy i ciała, a przez dzieło odkupienia pomaga każdemu, kto tylko zechce wyjść z bałaganu.
Genialnie sprecyzował to ten, który sam osobiście tego doświadczył – św. Paweł zwracając się dzisiaj do każdego z nas: Bracia: Ciało nie jest dla rozpusty,
ale dla Pana, a Pan dla ciała. Bóg zaś i Pana wskrzesił, i nas również swą mocą wskrzesi z martwych. Czyż nie wiecie, że wasze ciała są członkami Chrystusa?
Ten zaś, kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem. Strzeżcie się rozpusty; wszelki grzech popełniony przez człowieka jest na zewnątrz ciała; kto zaś
 grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy. Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga,
 i że już nie należycie do samych siebie?
Te słowa rozbrzmiewają tym głośniej  w naszych czasach, kiedy to władca tego świata podejmuje kolejny atak w celu odebrania nam wolności. Wykorzystuje
do tego nie tylko współczesną technikę, naukę, szkołę, polityków, a nawet pogubionych ludzi Kościoła Chrystusowego.
To, co ja mogę zrobić, to przez zjednoczenie z Chrystusem dbać o porządek w sobie. Powstawanie z upadków przekształcać na większą miłość. W swoim
 środowisku mieć odwagę bycia przejrzystym, niezależnie od komentarzy i ludzkich konsekwencji.
Jezus, dla Którego nie ma rzeczy niemożliwych, takich uczniów zawsze wspiera! Nieraz w ostatniej chwili, czasem 5 min za późno, ale tak naprawdę,
to zawsze na czas.
 
                                                                                                                                                                         Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
 
Ludzie znad Jordanu
(Iz 55, 1-11; 1 J 5, 1-9; Mk 1, 7-11)
Opis chrztu Jezusa w Jordanie, pozostawiony nam przez Ewangelistę Marka, jest bardzo krótki, ale też i przez to, bardzo wymowny.
Choć liturgiczny czas Bożego Narodzenia formalnie się kończy, to cały czas w naszym akcie wiary, radością tego wydarzenia oddychamy. Syn Boga Żywego, dla Którego nie ma rzeczy niemożliwych, uniżył się do bycia Człowiekiem. I tak Jezus przez wcielenie przyjął ludzkie ciało, lecz nie to ciało Adama z raju, lecz ciało Adama po grzechu. Jezus sam był bez grzechu, lecz z miłości do człowieka przyjął jego ciało z wszystkimi konsekwencjami ludzkiej winy, aby właśnie w tym poranionym ciele dokonać dzieła odkupienia.
Dzisiaj, Jezus, wchodząc w wody Jordanu,  sam, choć bez grzechu, solidarnie stanął między grzesznikami. To nie była zorganizowana grupa przestępcza, jakich to przecież na tym świecie jest pełno. Przez postać Jana Chrzciciela i przez jego naukę, w naturalny sposób dokonała się selekcja grzeszników.  Paradoksalnie, pośród nich wielkość grzechu nie ma tutaj istotnego znaczenia, lecz kluczowe jest spojrzenie na grzech i na Boskiego Prawodawcę. Z wiarą, że Bóg może i chce ich pojednania z Nim, przychodzą nad Jordan, wyznają swoje grzechy, podejmują konkretne działania i zmiany w życiu. To właśnie pośród takich stanął Jezus ze swoją deklaracją solidarności. 
Chrzest przyjął tak, jak wszyscy, lecz przy wyjściu z wody stało się coś niezwykłego: ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na Niego. A z nieba odezwał się głos: "Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie". Jest dla nas otwartym pytanie: czy to doświadczenie i te słowa, były wtedy tylko udziałem Jezusa, czy też doświadczył tego Jan, albo jeszcze inni świadkowie? Faktem jest, że u progu swojej misji Jezus w swej ludzkiej postaci otrzymuje wsparcie Ojca Niebieskiego i Ducha Świętego. W pełnieniu swojej zbawczej misji nie jest sam.
Wspomniana skąpość Markowego opisu daje nam możliwość szerszej interpretacji wydarzenia i przełożenia go na życie każdego z nas, którzy przyszliśmy nad szeroko rozumiany Jordan. Dzieło odkupienia już się dokonało. Ochrzczeni w Imię Trójcy Przenajświętszej jesteśmy wolni od grzechu pierworodnego. Dzięki Jezusowi jesteśmy dziećmi Boga, do Którego możemy mówić wraz z Nim – Ojcze! Choć dalej grzeszymy, to jednak przychodzimy regularnie nad Jordan, aby ten grzech nazwać, oddać go Chrystusowi i ze szczerym postanowieniem poprawy wrócić do naszej rzeczywistości. Te nasze powroty nad Jordan nazywamy Sakramentem Pokuty. Tworzy się niezwykła solidarność grzeszników znad Jordanu, Jezusa, wcielonego Słowa i otwartego Nieba. W tej to solidarności doświadczamy zstąpienia Ducha Świętego i każdy może usłyszeć słowa Ojca Niebieskiego, które może usłyszeć tylko dziecko – tyś jest syn mój umiłowany, moja córka umiłowana, dziecko, w którym mam upodobanie.Po takim doświadczeniu wiary, wychodząc z owego Jordanu, będziemy tak, jak Jezus znać, misję, jaką mamy podjąć, do jakiej Bóg nas zaprosił i przygotował. Nie będzie to wtedy bańka moich marzeń,  chmurka snów i ludzkich ambicji, w których to realizacji zostałbym zapewne absolutnie sam. Tylko przez rozeznanie Jego woli i decyzję o jej pełnieniu, spełnię moją misję i też osobiście najwięcej osiągnę.
W tym Jordanie jestem w tłumie innych grzeszników, takich, którzy podobnie jak ja, chcą się zmienić. Mają odwagę wyznać swój grzech, podnieść głowę do nieba i nazwać swoją misję. To jest moje środowisko.
Tymczasem jest ciągle pokusa, aby wzorców szukać u tych, których tutaj nie ma, albowiem uważają się za lepszych i bez grzechu. Często mają inną rangę społeczną tak, jak wtedy ówczesne elity religijno-polityczne. Jest też pokusa, aby wyciągać  przypadki znad Jordanu, różnych obłudników i dzielnie ogłosić, że niejeden z tych, którzy chodzą do spowiedzi, jest gorszy od tych, co nie chodzą.
Wejście do Jordanu to nie tylko czas Sakramentu  Pokuty, ale również przez rachunek sumienia, element naszej codziennej modlitwy. To bardzo praktycznie pozwoli nam budować prawdziwą solidarność z Bogiem i z innymi grzesznikami.
 
                                                                                                                                                                        Ks. Lucjan Bielas

 

Ci, po których się najmniej tego spodziewano
(Iz 60,1-6; Ef 3,2-3a.5-6; Mt 2,1-12)
Bóg Ojciec sam dobiera tych, których szczególną interwencją Ducha Świętego zaprasza na spotkanie z nowo narodzonym Swoim Synem Jezusem.
Już w łonie Matki powitała Go krewna Elżbieta, jej mąż Zachariasz i  jeszcze nienarodzony Jan. Po anielskim spektaklu na niebie nad pastwiskiem, opodal Betlejem, anioł Pański poinformował pasterzy o narodzinach Mesjasza, przekazując im adres i jasny tekst zaproszenia.
Starzec Symeon i prorokini Anna  to kolejne postacie, które wrośnięcie w mury świątyni, przez jej matadorów były niedostrzegalne, lecz dla Ojca Niebieskiego stały się w niej zgoła najważniejsze. To Duch Święty przyprowadził ich na spotkanie z Dziecięciem i Jego Rodzicami, aby Je zobaczyli i wzięli w swoje ramiona jako przez całe życie wyczekiwanego Mesjasza.
Te starannie przygotowane przez Ojca Niebieskiego spotkania,  miały ogromne znaczenie zarówno dla Maryi i Józefa, jak i dla wszystkich zaproszonych. Niby normalna biedna żydowska rodzina i całkiem zwyczajne dziecko i takie proste ludzkie kontakty, lecz przez wiarę w umysłach i sercach ich uczestników, stawały się kluczowe na dalsze życie i śmierć, albowiem nadawały wszystkiemu właściwy sens i wymiar.
Dzisiaj jesteśmy zaproszeni na kolejne spotkanie, przygotowane przez Boga. Tym się różni od pozostałych, że zaproszonych na nie najmniej by się w żydowskiej społeczności spodziewano. Ojciec Niebieski zaprosił magów, czyli mędrców. Termin ten dotyczył pierwotnej medyjskiej i perskiej klasy kapłańskiej. Jej przedstawiciele wyróżniali się wiedzą mistyczną, biegłością w astrologii, wróżbami i odczytywaniem snów. Co takiego było w ich sercach i umysłach, że Ten, który zna całą prawdę o człowieku, postanowił skierować właśnie do nich zaproszenie na spotkanie ze Swoim Synem, z Mesjaszem? Może próba, choć częściowej odpowiedzi na to pytanie, ważna jest i dla naszych spotkań z Jezusem.
Na wstępie trzeba nam dostrzec fakt, że Stwórca w nawiązaniu dialogu z owymi uczonymi, posłużył się ich językiem, a mianowicie gwiazdą. Dzisiaj pośród różnych hipotez wymienia się kometę Halleya; dalej  wiemy też, że doszło do ciekawej planetarnej koniunkcji Jowisza i Saturna, która nastąpiła w 7 roku p.n.e. i wyglądała jak jedna, jasna gwiazda; mówi się również o wybuchu gwiazdy zwanej – supernową – która mogła być widoczna 5-4 roku p.n.e. Dla mędrców, owo zapewne naturalne zjawisko, miało jednak bardzo indywidualny wymiar. Gwiazda wiedziała, kiedy się pojawić, a kiedy zniknąć. Do jakiego celu miała podróżnych doprowadzić. Ta nawigacja czytała sumienie i nie naruszając ludzkiej wolności, prowadziła do celu, który był istotny dla podróży całego życia człowieka. GPS (Global Positioning System), nigdy takiej usługi nie będzie mógł świadczyć, albowiem nie ma możliwości  odczytania tego, co jest w sercu człowieka. Bóg wiedział, że zaproszeni przez Niego kapłani uczciwie szukają prawdy o Nim, o człowieku i jego dramacie – grzechu . Znając to wszystko, wyszedł im naprzeciw, zapraszając na urodziny Mesjasza.
Następnym ważnym elementem osobowości przybyszów ze Wschodu, było niewchodzenie w jakąkolwiek relację ze złem, w żadne kompromisy. W uczciwej nauce takich numerów nie ma.  W dobrej wierze trafili w jaskinię ówczesnego politycznego rozbójnika, jakim był król Herod. Ten ponad przeciętnie inteligentny złoczyńca, patologicznie obawiający się o swoją władzę, od razu poczynił sobie właściwe kroki: Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci dali mu poprawną odpowiedź, nawet z uzasadnieniem, lecz nie byli prawdziwymi mędrcami, albowiem byli krótkowzrocznymi i przestraszanymi ludźmi kompromisu.
Dla Mędrców wiedza słabych kolegów ze świątyni jerozolimskiej była jedynie dodatkową przesłanką.  Kiedy opuścili pałac Heroda, znów ujrzeli gwiazdę, która  będąc Bożym znakiem, dała im poczucie bezpieczeństwa i przyprowadziła do celu. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę.
Ten tekst wskazuje na kolejną cechę osobowości Mędrców. Szukali prawdy, a nie potwierdzenia swoich wyobrażeń, czy też, wcześniej przyjętych tez. W tej ludzkiej relacji między Matką a Dzieckiem niewątpliwie za sprawą Tego, który ich zaprosił, rozeznali prawdę o wcielonym Synu Boga, o Jego dwóch naturach. Tę prawdę wyznali, upadając na twarz, składając dary, które były zarówno dla prawdziwego Boga, jak i dla prawdziwego Człowieka i Króla Wszechświata, Któremu to pokornie według swojego sumienia służyli.
I znów Bóg przemówił ich językiem. Ich świadome i dobrowolne uznanie w Bogu swojego Pana, wyraziło się tym, że to On mógł we śnie nakazać im powrót inną drogą do swojej ojczyzny. Ten nakaz dany z miłości i przyjęty z miłością miał już zupełnie inne brzmienie.
Mędrcy otrzymali gigantyczny dar, przewyższający wszystko to, co przynieśli. Jest rzeczą normalną, że jak widzimy malutkie dziecko, zaraz pytamy rodziców: a jak ma imię?  Co usłyszeli? – Jezus ma na imię. Przyszli z wiarą i wymawiając to Imię, zaczęli otwierać zupełnie dla nich dotąd nieosiągalne możliwości.
Tak więc poganie, ci, po których by się tego najmniej spodziewano, stali się dla nas wszystkich nauczycielami w szukaniu w życiu Prawdy.

 

                                                                                                                                                                                       Ks. Lucjan Bielas

 

 
Boginie, celebrytki i Maryja
(Lb 6,22-27; Ga 4,4-7; Łk 2,16-21)
To zapewne nie przypadek, że właśnie w Efezie, na zwołanym właśnie tam soborze w 341 r. nastąpiło ogłoszenie Boskiego Macierzyństwa Najświętszej Maryi Panny. Od VII w. przed Chrystusem, miasto to było centralnym miejscem kultu  bogini Artemidy, przez Rzymian zwanej Dianą. Naturalne położenie miasta i świątynia, uchodząca za jeden z cudów starożytności, przez niemal 1000 lat ściągały tysiące pielgrzymów. Obok frygijskiej Kybele, egipskiej Izydy,  greckiej Rei oraz Demeter, była ona czczona jako bogini-matka, Magna Mater.
To nie był zapewne tylko ludzki pomysł, ale przede wszystkim zrządzenie opatrzności Bożej, że właśnie w tym miejscu obumierającego już kultu Artemidy, ojcowie soboru, po bardzo burzliwych dyskusjach Chrystologiczno-Maryjnych w Duchu Świętym, głębiej zrozumieli i przyjęli prawdę o  naturze Boskiej i ludzkiej w Chrystusie. Znakomicie ujął ją św. Cyryl: Różnica natur nie została usunięta przez zjednoczenie, lecz niewysłowione spotkanie boskości i człowieczeństwa urzeczywistnia dla nas jednego Chrystusa. Słowo osobiście narodziło się z Dziewicy, ponieważ przyswoiło sobie naturę własnego ciała. Dlatego też zgodnie z prawdą o dwóch naturach w jednej Osobie Chrystusa, Maryi przysługuje tytuł – Bogarodzica  (Theotokos).
Poprzez narodzenie Jezusa Chrystusa, Najświętsza Maryja Panna, jest najpełniejszą odpowiedzią, na tęsknotę ludzkości, którą wyrażają starożytne mity o boginiach pełniących funkcję idealnej matki.
Od soboru w Efezie minęło ponad piętnaście stuleci. Kulty pogańskie zanikły. Maryja z orszakiem świętych kobiet tworzą nieprzemijającą rzeczywistość kobiecego piękna i matczynej miłości. Kościół zarówno w liturgii, jak i nauczaniu otacza Ją szczególnym szacunkiem i korzysta z Jej przemożnego wstawiennictwa. Wystarczy odwiedzić miejsca Jej nadzwyczajnego kultu i doświadczyć podziękowań, za konkretne Jej interwencje w konkretnych ludzkich historiach. Wszechmogący Bóg dopuszcza również Jej szczególne interwencje w postaci nadzwyczajnych objawień, w których Ona ma dla  współczesnych rady, osadzone w woli Jej Syna.
Jej głównym przeciwnikiem był, jest i będzie, Szatan. Walczy nieustannie z Maryją i z Jej Synem Jezusem Chrystusem i z wszystkimi, którzy poważnie traktują Jego Kościół. Walczy, posługując się zarówno fałszywą nauką (np. protestanci), jak i nową mitologią. O ile teologią zajmuje się dzisiaj niewielu, tak nową mitologią, lansowaną przez nowe boginie, zwane celebrytkami, zarażonych jest wielu. Jest znamienne to, że dawne boginie były związane z religią, a te z nicością; dawne były piękne, a te niekoniecznie; dawne służyły życiu, a te śmierci.
Wprawdzie dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, to jednak Bóg od tych, którzy Go kochają, paradoksalnie dla ich dobra oczekuje właściwej reakcji na  szerzące się zło moralne. Wydaje się, że rozpoczynający się dzisiaj Nowy Rok, będzie niósł w tej walce szczególne wyzwania i to zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Stawka jest potężna, a jest nią nie tylko przetrwanie cywilizacji, ale przede wszystkim życie wieczne i to nie tylko nasze , ale też pogubionych bogiń współczesności.
U progu tej tegorocznej batalii, Jezus Chrystus, nasz Król i Władca, jeszcze raz daje nam Swoją Matkę Maryję, jako naszą Matkę. Z wiarą w Jego wszechmoc, powierzamy się Jej wstawiennictwu.
Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu.
Trzeba jednak i po ludzku, tak, jak Ona, odrobić „zadanie domowe”. Każdy z nas, w chwili refleksji, w sumieniu czuje, co powinien uczynić, jak powinien się zachować, co ewentualnie zmienić w przestrzeni, na jaką ma wpływ.
Warto może u progu Nowego Roku, te zadania jasno nazwać, a może nawet je zapisać, aby nie były jedynie dzielnym potrząsaniem tarczą i włócznią.
 
                                                                                                                                                                                                                 Ks. Lucjan Bielas