-
-
-
-
-
Łowcy ludzi
(Iz 6, 1-2a. 3-8; 1 Kor 15,
1-11; Łk 5, 1-11)
Nie będzie to opowieść o Dzikim
Zachodzie, o szybkich rewolwerowcach, którzy w zamian za nagrody,
dostarczali majestatowi prawa,
żywych lub martwych przestępców.
Będzie to opowieść o
ustanowieniu instytucji łowców
ludzi, którzy szukają
pogubionych i dostarczają ich w
ręce miłosiernego Boga. Ową
instytucję łowców, ustanowił sam
Bóg wcielony – Jezus Chrystus.
Raz ustanowiona działa i będzie
działała w szybko zmieniającym
się świecie, do końca jego
istnienia. Domaga się ona
prawdziwie twardych facetów,
nieustannie powoływanych,
szkolonych i weryfikowanych
przez samego Szefa.
Dzisiaj chcemy dotknąć tajemnicy
ich werbunku. W tym celu wraz ze św. Łukaszem udajemy się nad brzeg
palestyńskiego jeziora o
długości 21 kilometrów, a
szerokości 13 kilometrów,
zwanego – Genezaret. I oto
pojawił się pewien wędrowny
nauczyciel, Jezus Chrystus,
któremu towarzyszyły tłumy ludzi
chcących słuchać słowa Bożego.
Zobaczył dwie łodzie stojące
przy brzegu; rybacy zaś wyszli z
nich i płukali sieci. Wszedłszy
do jednej łodzi, która należała
do Szymona, poprosił go, żeby
nieco odbił od brzegu. Potem
usiadł i z łodzi nauczał tłumy.
Kiedy zakończył nauczanie,
zwrócił się do właściciela łodzi
z poleceniem, które było dla
doświadczonego rybaka na
jeziorze Genezaret, zupełnie
absurdalne:
Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!
Wymowna jest reakcja Szymona:
Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i
nic nie ułowiliśmy. Lecz na
Twoje słowo zarzucę sieci.
Korzystając z relacji św. Jana
Ewangelisty, wiemy, że nie
było to ich pierwsze spotkanie.
Owi rybacy spotkali Jezusa nad
rzeką Jordan, gdzie byli
uczniami św. Jana Chrzciciela, z
najwyższą uwagą traktując jego
wezwanie do nawrócenia. To
właśnie Jan przekazał ich
Jezusowi, jako Temu, który jest
oczekiwanym Mesjaszem (J
1,35-42). Ta wtedy przyjęta
wiara, będzie poddawana później
kolejnym weryfikacjom. Teraz
wejście Jezusa do łodzi i to na
pozór absurdalne polecenie
stanowi kolejną próbę
zawierzenia.
Szymon przełamał się
wbrew swemu zawodowemu
doświadczeniu.
Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb,
że sieci ich zaczynały się rwać. Skutek był taki, że obie łodzie napełnili rybami tak, że
się prawie zanurzały. O
wielkości połowu może świadczyć
wielkość łodzi. Miały one prawie
9 metrów długości i 2,5 metra
szerokości. To był niewątpliwie
połów ich życia. Znamienna jest
reakcja Szymona, który przypadł
Jezusowi do kolan i rzekł:
Wyjdź ode mnie, Panie, bo
jestem człowiekiem grzesznym.
Jest to scena, która ma
swoją głęboką wymowę. Szymon
daje jasny wyraz temu, co działo
się w jego głowie, kiedy Jezus
wydał z pozoru absurdalne
polecenie. Wypłynął na głębie
bez przekonania. Tymczasem
wydarzyło się coś, co powaliło
jego osobiste, całożyciowe
doświadczenie zawodowe. Bóg
wkroczył ze swoją wszechmocą w
Jego codzienność. Filozof,
Rudolf Otto, zwrócił trafnie
uwagę na podobieństwo reakcji
Szymona Piotra do Izajasza,
który doświadczywszy chwały
Boga, powiedział: Biada mi!
Jestem zgubiony! Wszak jestem
mężem o nieczystych wargach i
mieszkam pośród ludu o
nieczystych wargach, a oczy moje
oglądały Króla, Pana Zastępów!
Prorok oczyszczony z grzechu
podejmuje decyzję i odpowiada
Bogu: Oto ja, poślij mnie!
W tym geście trzymania Jezusa za
nogi i wyrażenia swej
grzeszności mieści się u Szymona
decyzja taka, jaką podjął
Izajasz. I tak to odczytał Ten,
który przenika ludzkie myśli i
serce:
Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił.
Spektakularny sukces firmy
rybackiej nie był ważny:
wciągnąwszy łodzie na ląd,
zostawili wszystko i poszli za
Nim.Dotykamy
dzisiaj dla nas niepojętej
tajemnicy spotkania człowieka z
Jezusem. Ma ono swój życiowy
kontekst, a dotyka głębi duszy.
Generuje ludzkie decyzje,
których świat nie rozumie i
które świat podziwiając,
nienawidzi.Tylko takie
spotkania czynią świadków Jezusa
Chrystusa. Spotkanie z tymi
świadkami i wysłuchanie ich,
czyni kolejnych świadków Jezusa.
I tak nie urzędnicy instytucji,
lecz świadkowie są prawdziwymi
łowcami ludzi. Korzystając z
dosłownego tłumaczenia
greckiego, można powiedzieć, że
Szymon Piotr i inni rybacy będą
chwytać żyjących (żywych)
ludzi, by prowadzić ich do
nowego życia.
Pamiętajmy o fakcie, że
powołanie świadków, dotyczy nie
tylko biskupów i kapłanów, ale
każdego z nas!
Czy więc kiedyś poczułem się
powołany przez Chrystusa?
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Jeśli spotkałeś świadka i
wysłuchałeś go, sam stałeś się
świadkiem
(Ml 3, 1-4; Hbr 2, 14-18; Łk
2,22-40)
To zdanie wypowiedział uczestnik
jednej z dyskusji, które
wprowadzały do oficjalnej
uroczystość obchodów 80.
rocznicy wyzwolenia obozu
koncentracyjnego
Auschwitz-Birkenau. Otwarło ono
moją głowę, na niezwykłe
spotkania i nadzwyczaj cenne
wypowiedzi ocalałych,
którzy to dożywszy sędziwego
wieku w znakomitej kondycji,
dzielili się wspomnieniami
wydarzeń ze swojego życia, a
szczególnie z obozowej
rzeczywistości, którą dane im
było przeżyć. Zarówno uczestnicy
tej uroczystości fizycznie
obecni w niezwykłym namiocie
spotkania rozpiętym w bramie
wjazdowej do obozu w Brzezince,
jak i telewidzowie w wielu
krajach świata, mogli usłyszeć
głos świadków, zobaczyć ich
osoby i stać się świadkami
tamtych wydarzeń. To świadectwo,
wpisane w dzieje ludzkości jest
bezcenną przestrogą, która nie
może umrzeć, a świadkowie nie
mogą zamilknąć.
I tak jak kiedyś z różnych stron
świata, przywożono więźniów na
to miejsce natychmiastowej, bądź
powolnej zagłady, tak teraz głos
ocalałych z tego miejsca poszedł
w różne strony świata. Głos pamięci, przestrogi i głębokiej refleksji nad tym, co
było i nad tym, co jest. Z
wyboru niemieckich nazistów, na
tym skrawku polskiej ziemi
zamordowano ok. 1 miliona Żydów
(90% ofiar obozu). Siłą faktu
dominowała podczas uroczystości
refleksja nad Narodem Wybranym,
nad jego wczoraj i dzisiaj. Nade
wszystko i we wszystkim
przewijało się pytanie o
człowieka; Kim jest? Do czego
jest zdolny? Jaka jest jego
przyszłość?
W tym właśnie czasie i na tym
właśnie miejscu szczególnie
wybrzmiały słowa modlitw
wypowiedziane zarówno przez
rabina, jak i przez duchownych
innych wyznań.
Dla mnie zaś osobiście
mieszkańca miasta Jaworzna, w
którym w 1943 r. umieszczono
obóz filialny Auschwitz dla
5000 więźniów, funkcjonujący do
1956 roku na usługach
następnego totalitaryzmu
sowieckiego, te uroczystości
rocznicy wyzwolenia Auschwitz
miały wyjątkowe znaczenie.
Wyrastałem w bezpośredniej
bliskości obozu pośród opowieści
świadków o zbrodniach i
zbrodniarzach. I tak sam stałem
się świadkiem, którego od lat
dziecięcych nurtuje gąszcz
pytań.
Nie przypadkowo uroczystości,
święta i czytania mszalne
wpisują się w rzeczywistość, w
której przyszło nam żyć. Ci,
którzy to dostrzegają,
wychwalają wszechmogącego Boga,
za te przesłania, które nie
tylko pozwalają nam zrozumieć
nasze tu i teraz, ale też są
przygotowaniem do współpracy z
Nim w budowaniu przyszłości.
Nie przypadkowo po 27 stycznia
przypada 2 lutego, Święto
Ofiarowania Pańskiego.
Rozważamy opisane przez św.
Łukasza wydarzenie, które
zarówno w życiu Świętej Rodziny
miało istotne znaczenie, jak i
nam dzisiaj daje wiele do
myślenia.
Gdy upłynęły dni oczyszczenia
Maryi według Prawa Mojżeszowego,
rodzice przynieśli Jezusa do
Jerozolimy, aby Go przedstawić
Panu.
Postąpili zgodnie z przepisem
prawa, albowiem kobieta w połogu
była uważana za rytualnie
nieczystą, czyli nie mogła wejść
do świątyni przez 30 dni po
obrzezaniu syna (Kpł 12,4).
Rodzice Jezusa, będąc ubogimi,
mogli złożyć jako ofiarę
oczyszczenia kobiety,
parę synogarlic albo dwa młode
gołębie (ludzie bogatsi składali jednorocznego baranka i młodego
gołębia lub synogarlicę).
Św. Łukasz w swej opowieści
kładzie nacisk na fakt, że Jezus
był synem pierworodnym. Według
prawa należał więc do Pana i
obowiązkiem Rodziców było
przedstawienie Go w świątyni,
aby dokonać przepisanego przez
prawo wykupu (zob. Wj 13,2-12;
Lb 18,15). Dotyczyło to głównie
tych rodzin, które mieszkały w
pobliżu Jerozolimy. Tymczasem
Rodzice Jezusa przynieśli Go do
świątyni, lecz o wykupie
Ewangelista nic nie wspomina, co
wydaje się zupełnie logiczne.
Najświętsza Maryja Panna i św.
Józef mieli bowiem świadomość,
że Jezus jest synem Ojca
Przedwiecznego i takim już
zostanie. Jego wykup byłby po
prostu bezsensem.
Ta właśnie świadomość Maryi i
Józefa została wzmocniona przez
Ducha Świętego, który właśnie w
tym momencie posłał do świątyni,
starego człowieka imieniem
Symeon, który wrósł w jej mury,
który doświadczył jej świętości
i zgnilizny, który zachował
pobożność i prawość i który
oczekiwał Mesjasza. Jemu Duch
Święty objawił, że nie ujrzy
śmierci, aż nie zobaczy Mesjasza
Pańskiego. Słowa
wypowiedziane przez Symeona w
chwili, gdy wziął małego Jezusa
w objęcia, streszczają całą Jego
misję: Teraz, o Władco,
pozwól odejść słudze Twemu w
pokoju, według Twojego słowa. Bo
moje oczy ujrzały Twoje
zbawienie, któreś przygotował
wobec wszystkich narodów:
światło na oświecenie pogan i
chwałę ludu Twego, Izraela.
Błogosławiąc Świętą Rodzinę,
powiedział do Maryi: Oto Ten
przeznaczony jest na upadek i na
powstanie wielu w Izraelu i na
znak, któremu sprzeciwiać się
będą. A Twoją duszę miecz
przeniknie, aby na jaw wyszły
zamysły serc wielu.
Tekst Symeona mocno wpisuje się
w dzisiejsze uroczystości
wyswobodzenia obozu
Auschwitz-Birkenau.
Symeon jest świadomy wyboru
Izraela i jego misji. Jest
świadomy faktu, że dzieło
Mesjasza obejmuje całą ludzkość
i nadaje wszystkiemu właściwy
sens. Tylko zmartwychwstały
Mesjasz, nada cierpieniu i
śmierci sens i znaczenie.
Tylko zmartwychwstały Mesjasz,
Sędzia sprawiedliwy naprawi
wszelkie zło i dopełni
sprawiedliwości. Tylko On dokona
tego, co po ludzku jest
niemożliwe.
Bez Jezusa Chrystusa KL
Auschwitz-Birkenau będzie tylko
pamięcią, przestrogą, ale nie
będzie przebaczeniem, miłością i
nadzieją. Tu widzę bardzo ważne
zadanie Kościoła Katolickiego,
który ucząc się od prorokini
Anny winien wiedzieć komu i jak
przekazać prawdę o Jezusie. Czy
tak czyni? Czy my, którzy
stanowimy Kościół Chrystusowy,
nie chowamy głowy w piasek?
Wysłuchaliśmy głosu świadków i
sami staliśmy się świadkami.
Przede wszystkim zaś jesteśmy
świadkami Chrystusa
Zmartwychwstałego. Bycie
świadkiem zobowiązuje.
Ks. Lucjan Bielas
-
-
Teofil
(Ne 8, 2-4a. 5-6. 8-10; 1 Kor
12, 12-30; Łk 1, 1-4; 4, 14-21)
Jest to piękne imię pochodzenia
greckiego, którego popularność w
naszych czasach, niestety
maleje. Oznacza „kochający Boga”
lub „kochany przez Boga”. Przez
Ewangelię wg św. Łukasza imię Teofil
nabrało szczególnego znaczenia.
W okresie Bożego Narodzenia bardzo często
sięgaliśmy do informacji
zebranych i zapisanych przez
lekarza pochodzącego z Antiochii
Syryjskiej, imieniem Łukasz,
który był uczniem św. Pawła
Apostoła i jednym z jego
najwierniejszych towarzyszy.
Tradycja Kościoła przypisuje mu
autorstwo zarówno Ewangelii,
jak i Dziejów Apostolskich.
W czytanym dzisiaj fragmencie Ewangelii
św. Łukasz odsłania nam nie
tylko motywy, dla których podjął
się napisania tego dzieła, a
także ujawnił metodę, którą
posłużył się w pracy nad nim.
Spotkał on bowiem w swoim życiu
wielu naocznych świadków
Ewangelii Chrystusa, którzy
zarówno Jego słowa, jak i
doświadczenie wydarzeń z Nim
związanych nieśli w swoich sercach i umysłach. Oni to zgodnie z
Jego wolą nie tylko opowiadali o
tym, lecz czynili to z
gorliwością charakteryzującą
naocznych świadków. I tak to
właśnie w Łukaszu zrodziła się
potrzeba, którą ujął ciekawym
stwierdzeniem:
Postanowiłem więc i ja zbadać
dokładnie wszystko od pierwszych
chwil i opisać ci po kolei,
dostojny Teofilu, abyś się mógł
przekonać o całkowitej pewności
nauk, których ci udzielono.
I tak oto lekarz, o sposobie
myślenia historyka, postanawia
po pierwsze, zbadać dokładnie
wszystko; po drugie, od pierwszych chwil; po
trzecie, opisać po kolei;
i wreszcie określa adresata
swojego dzieła – dla ciebie
dostojny Teofilu.
Intrygujący jest adresat – dostojny Teofil.
Możliwe, że był to cieszący się
szacunkiem nawrócony poganin,
możliwe, że była to symboliczna
postać, za którą kryją się
wszyscy czytelnicy tejże
Ewangelii, a może i jedno i
drugie. Nie bez znaczenia jest
tu samo imię – Teofil, co
znakomitym komentarzem opatrzył
św. Ambroży: „Jeśli Boga
kochasz, dla ciebie jest
napisana; jeśli dla ciebie jest
napisana, przyjmij dar
ewangelisty i podarunek
przyjaciela zachowaj pilnie w
głębi serca” (Wykład
Ewangelii według św. Łukasza).
Imię Teofil wskazuje też na fakt, że głównymi
adresatami Ewangelii, są
nawróceni poganie. Łukasz
przedstawia im Chrystusa, jako
centrum dziejów całej ludzkiej
społeczności.
W Dziejach Apostolskich przedstawia
życie pierwotnego Kościoła,
skupiając się przede wszystkim
na działalności św. Piotra i św.
Pawła. Kościół Chrystusowy w
jego oczach jest przeniknięty
nadprzyrodzoną opieką Ducha
Świętego. To właśnie ten Duch
jest najwyższą gwarancją
Kościoła, a świadomość tego daje
Łukaszowi nadzwyczajne poczucie
bezpieczeństwa w redakcji
tekstu. Autor nie boi się prawdy
i wie, jak ją przedstawić.
Dzieje Apostolskie to nie
jest dzieło akademika, lecz
prawdziwego historyka, który
widzi działanie Pana
Wszechświata na tej ziemi,
odkrywa Jego logikę i nie boi
się jasno i bez skrępowania o
tym pisać, nie trwożąc się, że
ktoś zarzuci mu nienaukowe
podejście.
Można spokojnie zaryzykować
stwierdzenie, że ten, kto nie
przepracuje tekstu Dziejów
Apostolskich, będzie miał
gigantyczne problemy ze
zrozumieniem Kościoła
Chrystusowego i to zarówno w
jego historii, jak i dzisiaj.
W pisaniu zaś Ewangelii zamysłem
redakcyjnym Łukasza jest
ukazanie dziejów Chrystusa
zmierzającego z Nazaretu do
świętego Jeruzalem, w którym ma
dopełnić się Jego dzieło
odkupienia ludzkości. I tak
dzisiaj Ewangelista zaprasza nas
do Nazaretu, na początek
Jezusowej drogi, do synagogi, w
której to On obecny swoim
zwyczajem na szabatowym
nabożeństwie ogłasza uroczyście,
że jest zapowiadanym przez
proroka Izajasza, Mesjaszem.
Przeczytane wtedy przez Niego
słowa proroka właśnie w Roku
Jubileuszowym, warto przemyśleć:
Duch Pański spoczywa na Mnie,
ponieważ Mnie namaścił i posłał
Mnie, abym ubogim niósł dobrą
nowinę, więźniom głosił wolność,
a niewidomym przejrzenie; abym
uciśnionych odsyłał wolnymi,
abym obwoływał rok łaski Pana.
Św. Łukasz bez zahamowani opisał gwałtowną
reakcję ziomków Jezusa na to
Jego stwierdzenie. Wyprowadzili
Go za miasto, aby strącić z
urwiska. On jednak
przeszedłszy pośród nich,
oddalił się (Łk 4,30). I tak
Jezus, dopełniwszy dzieła
odkupienia, przechodzi w swoim
Kościele przez wieki, pomimo
faktu, że ciągle chcą Go zabić.
Jeśli chcesz spotkać Jezusa,
zrozumieć Go i pójść z Nim, to
musisz być Teofilem – musisz
pozwolić się pokochać przez Boga
i odpowiedzieć Mu miłością. Sam
rozum to zbyt mało.
Najważniejsza jest droga serca,
a innej drogi nie ma!
Ks. Lucjan Bielas
-
Czy Kościół Chrystusowy jest już
trupem w szafie historii świata?
(Iz 40, 1-5. 9-11; Tt 2, 11-14;
3, 4-7; Łk 3, 15-16.21-22)
Świat zmienia się dynamicznie.
Wielu uważa, że jesteśmy u
schyłku czwartej rewolucji
przemysłowej, zwanej cyfrową, a
u progu piątej, w której będzie
dominowała sztuczna inteligencja
zintegrowana z ludzką
codziennością. Nawet najbardziej genialne
jednostki chylą czoła wobec
maszyn, którym ludzkość
stopniowo oddaje kontrolę nad
tym światem. Czyni to dla
poprawy dobrobytu, polepszenia
stanu zdrowia, kontroli urodzin,
usprawnienia komunikacji itp. Po
raz pierwszy w dziejach świata
człowiek zaproszony przez
Stwórcę do rozmnażania się i
czynienia sobie ziemi poddaną,
przekazuje to zadanie na
stworzone przez siebie maszyny.
Nikt nie jest w stanie określić
ostatecznych skutków tego
procesu. Wielu ma
uzasadnione wątpliwości, czy
sama ludzkość sobie nie
zaszkodzi. Przemiany wydają się
nieodwracalne. Dążenie
jednostek najbogatszych do
wszechpotężnej kontroli,
wygodnictwo wielu, bezkrytycznie
poddających się przemianom oraz
bezradność ogromnej rzeszy
biednych i niepotrzebnych,
sprawia wrażenie, że świat
nieuchronnie, z gigantyczną
prędkością zmierza w jednym
kierunku. Są też i tacy, którzy
w obawie przed tym, co nowe
próbują stworzyć wokół siebie
złudnie bezpieczny skansen.
Najwięcej jednak jest chyba
takich mieszkańców naszego
globu, którzy żyjąc chwilą
obecną, niewiele się nad tym
zastanawiają.
U wielu chrześcijan, szczególnie
młodych, pojawia się pewnego
rodzaju zwątpienie. Czy Jezus
Chrystus i Jego Kościół, ma w
tej rzeczywistości jeszcze coś
do powiedzenia? A może jest już
tylko uparcie odkurzanym
eksponatem w muzeum historii
tego świata?
Z tymi naszymi refleksjami
zaproszeni jesteśmy nad brzeg
rzeki Jordan na spotkanie z
dwoma mężczyznami, którzy
wpisali się i dalej wpisują się
w dzieje tego świata. Jednym z
nich jest Jan, zwany
Chrzcicielem, albowiem
nawoływał ludzi do zmiany
myślenia, do odejścia od
grzechu, od zła do rozeznania
misji swojego życia i czynienia
dobra. Udzielał im chrztu
nawrócenia, udzielał mądrych rad
i zapowiadał przyjście Tego,
który dokona oczyszczenia
grzechów, zapowiadał Mesjasza.
Jan doskonale wiedział, o Kim mówi. I kiedy
przyszedł nad Jordan jego
krewny, ów drugi mężczyzna, Jezus
Chrystus i poprosił go o
chrzest, ten wzbraniał się,
wiedząc, że to On jest
Mesjaszem, jedynym człowiekiem,
który sam nie mając grzechu,
nawrócenia nie potrzebuje.
Tymczasem Jezus wymógł na Janie
chrzest. Był to z Jego strony
gest akceptacji misji Jana i akt
solidarności z tymi, którzy
mieli odwagę przyznać się do
swego grzechu, nazwać go i
podjąć próbę przemiany życia. To
właśnie dla nich Bóg stał się
człowiekiem i pośród nich
zamieszkał, aby oni, byty z
natury krótkoterminowe, mogli
zamieszkać w Bogu.
W tym to momencie stało się coś
nadzwyczajnego. Jak zaznaczył
św. Jan Ewangelista, tylko Jezus
i Jan mieli tego świadomość:
A gdy (Jezus) się modlił,
otworzyło się niebo i Duch
Święty zstąpił nad Niego, w
postaci cielesnej niby gołębica,
a z nieba odezwał się głos: "Ty
jesteś moim Synem umiłowanym, w
Tobie mam upodobanie".
Głos Ojca Niebieskiego, pełen
miłości i całkowitej akceptacji
Syna, zstąpienie Ducha Świętego,
w postaci cielesnej niby
gołębica, którego język
ludzki nie jest w stanie opisać
(Benedykt XVI). To doświadczenie
Boga Trójjedynego, jakże bardzo
było potrzebne Janowi w jego
misji. Z jakim przekonaniem i z
jaką stanowczością dawał o
Jezusie świadectwo swoim
uczniom: On jest Synem
Bożym (J 1,34);
Oto Baranek Boży (J
1,36). Jaki musiał być wtedy
wyraz jego twarzy, ton jego
głosu. Jaki był wyraz twarzy
Najświętszej Maryi Panny i św.
Józefa, pochylonych nad
Dzieciątkiem Jezus, kiedy
przybyli pasterze, kiedy
przyjmowali Mędrców. Jaki był
ton ich opowieści o tym
Dzieciątku i o Bogu, dla którego
nic nie jest niemożliwego.
Dziękuję Bogu dzisiaj za to niebo
otwarte, za te twarze świadków,
za ich wiarygodne opowieści.
Dziękuję za doświadczenie
Stwórcy, za doświadczenie Ducha
Świętego, którego opisać się nie
da, za Jezusa Chrystusa, który
bierze moje grzechy i idzie z
nimi na swój krzyż. Dziękują za
mój krzyż, za moją misję, która
wpisuje się w to wielkie dzieło
Boga. Dziękuję za to Źródło
prawdziwej i nieskończonej
inteligencji, w Którym mogę
spokojnie położyć nadzieję i nie
tylko nie bać się przemian, lecz
nimi zarządzać, tak jak Bóg tego
ode mnie oczekuje.
Zaraz po opisie chrztu Chrystusa w rzece
Jordan, ewangelista Łukasz,
umieścił Jego rodowód sięgający
Adama. Zdaniem Benedykta XVI,
Łukasz zaznaczył, że Jezus na
stałe wpisał się w dzieje tego
świata. Tylko współpraca z Nim,
wszechmogącym Bogiem Stwórcą i
Odkupicielem jest gwarantem
prawdziwego rozwoju świata po
wsze czasy.
Świadomy tego stawiam sobie
pytanie: jaki jest wyraz mojej
twarzy i ton mojego głosu, kiedy
mówię o Chrystusie, kiedy
dotykam Jego obecności?
Ks. Lucjan Bielas
-
Dwa królewskie domy
(Iz 60,1-6; Ef 3,2-3a.5-6; Mt
2,1-12)
To były już ostatnie lata
panowania króla Heroda. Do
Jerozolimy przybyli Mędrcy ze
Wschodu.
Pochodzili prawdopodobnie z
Persji i byli nie tylko znawcami
ciał niebieskich, lecz szli w
swych dociekaniach głębiej,
chcąc poznać Tego, który je
stworzył. Bóg, czytając ich
szczere umysły i serca zaprosił
ich na spotkanie ze swoim Synem,
który to mając Boską naturę,
przyjął naturę człowieka, aby
uwolniwszy ludzkość z niewoli
grzechu, naprawić relację między
stworzeniem a Stwórcą.
Wyruszyli prowadzeni przez osobliwą
gwiazdę, która miała dwa
wymiary. Jeden określony przez
naukę, jako koniunkcja Jowisza i
Saturna i wyglądała jak jedna
jasna gwiazda nazwana –
supernową. Miało to miejsce
dokładnie w czasie narodzin
Chrystusa. Ponieważ dla Boga nie
ma nic niemożliwego, to owo
gwiezdne zjawisko dla
wędrujących Mędrców miało wymiar
bardzo indywidualny, można
powiedzieć osobistej nawigacji.
Gwiazda była więc nie tylko
zjawiskiem na niebie, lecz dla
nich zjawiskiem prowadzącym do
celu.
Ich pielgrzymka miała podwójne znaczenie.
Pierwszy wymiar to dotarcie do
miejsca narodzin Mesjasza,
którego nazywali „królem
żydowskim”. Drugi wymiar to
wewnętrzna pielgrzymka, w której
każdy z nich wiedzę o Stwórcy i
stworzeniu, przekuwał na
osobistą relację z Bogiem, który
jest miłością.
Ewangelia mówi o wizycie Mędrców w dwóch
królewskich domach. Pierwszy z
nich to był pałac Heroda
Wielkiego w Jerozolimie.
Postawili proste pytanie:
Gdzie jest nowo narodzony król
żydowski? Wywołało ono
osobliwy skutek: Skoro
usłyszał to król Herod,
przeraził się, a z nim cała
Jerozolima.
Kim był Herod Wielki?
Nie był Żydem, lecz pochodził z idumejskiej
rodziny arystokratycznej, która
przyjęła judaizm. Niezwykle
inteligentny i bezwzględny
polityk, wszelkimi możliwymi
sposobami zmierzający do władzy.
Postawił na sojusz z Rzymem i
wiedział znakomicie, z którym
liderem, zmieniającej się
nieustannie sceny politycznej
Imperium utrzymywać relacje i na
jak długo. Z namaszczenia Rzymu
był wpierw namiestnikiem Galilei
(47-37 p.n.e.), potem królem
Żydów (37 – 4 p.n.e.). Herod był
znany w Imperium z ambitnych
projektów budowlanych,
uciążliwych podatków,
chorobliwego lęku o władzę,
instrumentalnego traktowania
wiary i brutalności nawet
względem własnej rodziny. Ze
strachu przed spiskiem, kazał
zabić swą żonę , którą kochał,
teściową i trzech synów. Obraz
Heroda, który daje św. Mateusz,
jest absolutnie spójny z
obszernym jego wizerunkiem
pozostawionym nam przez Józefa
Flawiusza.
Spolegliwość arcykapłanów i uczonych w Piśmie
jest zrozumiała, jako że Herod
był w trakcie spektakularnej
przebudowy świątyni, lecz z
fatalnym zamysłem swojej, a nie
Bożej chwały. Zmanipulowanie
Mędrców, przyszło mu łatwo, jako
że miał to we krwi. Trzeba było
interwencji samego Boga, aby ich
uratować przed popełnieniem
dużego błędu. To, co zapewne
wynieśli, opuszczając dom króla
Heroda, to doświadczenie
sprawnego aparatu zarządzania i
całkowitego braku miłości.
Po opuszczeniu strasznego dworu władcy Żydów
ujrzeli gwiazdę, bardzo się
uradowali. Ona szła
przed nimi, aż przyszła i
zatrzymała się nad miejscem,
gdzie było Dziecię.
Przed Mędrcami otwarły się drzwi
pałacu Króla Wszechświata. Weszli do domu i zobaczyli
Dziecię z Matką Jego, Maryją;
upadli na twarz i oddali Mu
pokłon. Te drzwi, to
doświadczenie miłości w tej
Świętej Rodzinie. Musiało ono
być dla Mędrców szokiem,
spotęgowanym przez wcześniejsze
doświadczenie pałacu Heroda. Ta
cudowna relacja miłości między
Maryją a Józefem spotęgowana
przez obecność wcielonego Syna
Bożego była dla Mędrców
powalająca. Można powiedzieć –
że doświadczyli obecności
Boskiej miłości przez ludzkie
relacje i dali temu osobliwy
wyraz uzewnętrznionym aktem
wiary:
otworzywszy swe skarby,
ofiarowali Mu dary: złoto,
kadzidło i mirrę.
Wewnętrzna pielgrzymka Mędrców
zakończyła się sukcesem. Spotkali Mesjasza, uwierzyli i
zawierzyli Bogu. On przemówił do
nich przez sen, co jest oznaką
bliskości, zaakceptowanej przez
nich posłuszeństwem Jego woli.
Pielgrzymka Mędrców ze Wschodu i ta
zewnętrzna i ta wewnętrzna
wpisuje się w Rok Jubileuszowy.
Przechodzić musimy przez
różne domy, różnych władców.
Ważne, by do właściwego trafić,
a może taki właśnie zbudować.
Ks. Lucjan Bielas
-
Czy Jezus może urodzić się we
mnie?
(Syr 24,1-2.8-12; Ef
1,3-6.15-18;
J 1,1-18)
Przed wielu laty w alpejskiej
chacie w okolicach Rauris nad
wiadrem z ziemniakami siedziało
kilku mężczyzn.
Każdy miał w ręce nóż i wszyscy
obierali ziemniaki. Tego to dnia
bowiem na nich przypadł dyżur
kuchenny. Rozmawiali, co może
kogoś mocno dziwić, o znaczeniu
Ewangelii w codziennym życiu
człowieka. Dzisiaj, mogę
powiedzieć, miałem to szczęście
być jednym z nich. Po latach
pamiętam z tych naszych wywodów
właściwie tylko jedną wypowiedź.
Jej autorem był, niestety już
nieżyjący, prof. Stanisław
Grygiel. W pewnym momencie
Profesor, przerwał swoją pracę i
w jednej ręce trzymając
ziemniak, a w drugiej zaś nóż, z
całym przekonaniem, patrząc na
mnie, głosem stanowczym
stwierdził: „Ewangelia to
światło, które oświeca całe
nasze życie”. Tekst wydaje
się prostym stwierdzeniem
oczywistej prawdy, ale wtedy w
ustach tego doświadczonego
mężczyzny, wybrzmiał z
niesłychaną mocą. Wszyscy
czuliśmy, że za tymi słowami
stoi cały Stanisław Grygiel, z
całym swoim przekonaniem, całym
swoim życiem.
Można wiele medytować na temat prologu
Ewangelii św. Jana. Można
podziwiać głębię spojrzenia na
preegzystencję Jezusa w Bogu.
Jezusa, który jest Jego Słowem,
Jego światłem i Jego życiem.
Jezusa, który jest Bogiem.
Można i trzeba wyrażać wiele
słów wdzięczności Bogu za to, że
każdemu człowiekowi daje
konieczne światło potrzebne do
tego, aby przejść przez mroki
życia.
Jednakże dzisiaj chcemy z całą świadomością
podziękować Bogu Trójjedynemu za
to, że jednorodzony Syn Ojca
Niebieskiego za sprawą Ducha
Świętego przyjął postać
człowieka i zamieszkał pośród
nas. I tak Bóg w ludzkim ciele
stał się Słowem dla człowieka,
które to usłyszane i przyjęte
staje się światłem w jego życiu.
Nadaje mu bowiem właściwy sens.
Nie ma żadnego innego słowa w
interpersonalnych relacjach,
które by miało taką wartość i
taką moc.
Dzisiaj św. Jan Ewangelista zachęca nas do
otwarcia się na Jezusa, do
przyjęcia Go nie tylko w naszych
umysłach, jako mądrość
najwyższą, lecz przede wszystkim
do przyjęcia Go w naszych
sercach. Nie chodzi więc o
to, byśmy powiedzieli Jezusowi –
zgadzam się z Tobą, ale byśmy
powiedzieli – Jezu kocham Cię.
Światło, które Jezus przynosi od
Boga, rozbłyska w nas na drodze
poznania, ale rozpala się na
drodze miłości.
Cały pierwszy list św. Jana Apostoła jest
znakomitym komentarzem do jego
Ewangelii, a szczególnie do jej
Prologu. Jan wskazuje na miłość,
jako na najskuteczniejsze
narzędzie poznania Boga:
Umiłowani, miłujmy się wzajemnie,
ponieważ miłość jest z Boga, a
każdy, kto miłuje, narodził się
Boga i zna Boga. Kto nie miłuje,
nie zna Boga, bo Bóg jest
miłością.
W tym objawiła się miłość Boga ku
nam, że zesłał Syna swego
Jednorodzonego na świat, abyśmy
życie mieli dzięki Niemu.
W tym przejawia się miłość, że
nie my umiłowaliśmy Boga, ale że
On sam nas umiłował i posłał
Syna swojego, jako ofiarę
przebłagalną za nasze grzechy.
Umiłowani, jeśli Bóg tak nas
umiłował, to i my winniśmy się
wzajemnie miłować.
Nikt nigdy Boga nie oglądał.
Jeżeli miłujemy się wzajemnie,
Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu
jest w nas doskonała (1J
4,7-12).
Nasza miłość do Jezusa może nas tak
przeniknąć, że On w nas się
rodzi i przez nas przemawia. On
jest w naszej codzienności, w
naszym zachowaniu, w naszych
relacjach. To właśnie odkryli
pasterze w betlejemskiej stajni
i mędrcy ze Wschodu, kiedy
spotkali się z Maryją i Józefem
i wcielonym Słowem Boga, które
całym sobą przyjęli. To Bóg
narodził się w nich, a Oni w
Bogu. I o tym świetle mówił
prof. Stanisław Grygiel przy
obieraniu ziemniaków w alpejskim
Rauris.
Postawmy więc sobie fundamentalne pytania:
Czy ja rodzę się w Jezusie?
Czy Jezus rodzi się we mnie i w
moich relacjach z bliźnimi?
Ks. Lucjan Bielas
-
|
|
|