-
-
-
-
Czy Kościół Chrystusowy jest już
trupem w szafie historii świata?
(Iz 40, 1-5. 9-11; Tt 2, 11-14;
3, 4-7; Łk 3, 15-16.21-22)
Świat zmienia się dynamicznie.
Wielu uważa, że jesteśmy u
schyłku czwartej rewolucji
przemysłowej, zwanej cyfrową, a
u progu piątej, w której będzie
dominowała sztuczna inteligencja
zintegrowana z ludzką
codziennością. Nawet najbardziej genialne
jednostki chylą czoła wobec
maszyn, którym ludzkość
stopniowo oddaje kontrolę nad
tym światem. Czyni to dla
poprawy dobrobytu, polepszenia
stanu zdrowia, kontroli urodzin,
usprawnienia komunikacji itp. Po
raz pierwszy w dziejach świata
człowiek zaproszony przez
Stwórcę do rozmnażania się i
czynienia sobie ziemi poddaną,
przekazuje to zadanie na
stworzone przez siebie maszyny.
Nikt nie jest w stanie określić
ostatecznych skutków tego
procesu. Wielu ma
uzasadnione wątpliwości, czy
sama ludzkość sobie nie
zaszkodzi. Przemiany wydają się
nieodwracalne. Dążenie
jednostek najbogatszych do
wszechpotężnej kontroli,
wygodnictwo wielu, bezkrytycznie
poddających się przemianom oraz
bezradność ogromnej rzeszy
biednych i niepotrzebnych,
sprawia wrażenie, że świat
nieuchronnie, z gigantyczną
prędkością zmierza w jednym
kierunku. Są też i tacy, którzy
w obawie przed tym, co nowe
próbują stworzyć wokół siebie
złudnie bezpieczny skansen.
Najwięcej jednak jest chyba
takich mieszkańców naszego
globu, którzy żyjąc chwilą
obecną, niewiele się nad tym
zastanawiają.
U wielu chrześcijan, szczególnie
młodych, pojawia się pewnego
rodzaju zwątpienie. Czy Jezus
Chrystus i Jego Kościół, ma w
tej rzeczywistości jeszcze coś
do powiedzenia? A może jest już
tylko uparcie odkurzanym
eksponatem w muzeum historii
tego świata?
Z tymi naszymi refleksjami
zaproszeni jesteśmy nad brzeg
rzeki Jordan na spotkanie z
dwoma mężczyznami, którzy
wpisali się i dalej wpisują się
w dzieje tego świata. Jednym z
nich jest Jan, zwany
Chrzcicielem, albowiem
nawoływał ludzi do zmiany
myślenia, do odejścia od
grzechu, od zła do rozeznania
misji swojego życia i czynienia
dobra. Udzielał im chrztu
nawrócenia, udzielał mądrych rad
i zapowiadał przyjście Tego,
który dokona oczyszczenia
grzechów, zapowiadał Mesjasza.
Jan doskonale wiedział, o Kim mówi. I kiedy
przyszedł nad Jordan jego
krewny, ów drugi mężczyzna, Jezus
Chrystus i poprosił go o
chrzest, ten wzbraniał się,
wiedząc, że to On jest
Mesjaszem, jedynym człowiekiem,
który sam nie mając grzechu,
nawrócenia nie potrzebuje.
Tymczasem Jezus wymógł na Janie
chrzest. Był to z Jego strony
gest akceptacji misji Jana i akt
solidarności z tymi, którzy
mieli odwagę przyznać się do
swego grzechu, nazwać go i
podjąć próbę przemiany życia. To
właśnie dla nich Bóg stał się
człowiekiem i pośród nich
zamieszkał, aby oni, byty z
natury krótkoterminowe, mogli
zamieszkać w Bogu.
W tym to momencie stało się coś
nadzwyczajnego. Jak zaznaczył
św. Jan Ewangelista, tylko Jezus
i Jan mieli tego świadomość:
A gdy (Jezus) się modlił,
otworzyło się niebo i Duch
Święty zstąpił nad Niego, w
postaci cielesnej niby gołębica,
a z nieba odezwał się głos: "Ty
jesteś moim Synem umiłowanym, w
Tobie mam upodobanie".
Głos Ojca Niebieskiego, pełen
miłości i całkowitej akceptacji
Syna, zstąpienie Ducha Świętego,
w postaci cielesnej niby
gołębica, którego język
ludzki nie jest w stanie opisać
(Benedykt XVI). To doświadczenie
Boga Trójjedynego, jakże bardzo
było potrzebne Janowi w jego
misji. Z jakim przekonaniem i z
jaką stanowczością dawał o
Jezusie świadectwo swoim
uczniom: On jest Synem
Bożym (J 1,34);
Oto Baranek Boży (J
1,36). Jaki musiał być wtedy
wyraz jego twarzy, ton jego
głosu. Jaki był wyraz twarzy
Najświętszej Maryi Panny i św.
Józefa, pochylonych nad
Dzieciątkiem Jezus, kiedy
przybyli pasterze, kiedy
przyjmowali Mędrców. Jaki był
ton ich opowieści o tym
Dzieciątku i o Bogu, dla którego
nic nie jest niemożliwego.
Dziękuję Bogu dzisiaj za to niebo
otwarte, za te twarze świadków,
za ich wiarygodne opowieści.
Dziękuję za doświadczenie
Stwórcy, za doświadczenie Ducha
Świętego, którego opisać się nie
da, za Jezusa Chrystusa, który
bierze moje grzechy i idzie z
nimi na swój krzyż. Dziękują za
mój krzyż, za moją misję, która
wpisuje się w to wielkie dzieło
Boga. Dziękuję za to Źródło
prawdziwej i nieskończonej
inteligencji, w Którym mogę
spokojnie położyć nadzieję i nie
tylko nie bać się przemian, lecz
nimi zarządzać, tak jak Bóg tego
ode mnie oczekuje.
Zaraz po opisie chrztu Chrystusa w rzece
Jordan, ewangelista Łukasz,
umieścił Jego rodowód sięgający
Adama. Zdaniem Benedykta XVI,
Łukasz zaznaczył, że Jezus na
stałe wpisał się w dzieje tego
świata. Tylko współpraca z Nim,
wszechmogącym Bogiem Stwórcą i
Odkupicielem jest gwarantem
prawdziwego rozwoju świata po
wsze czasy.
Świadomy tego stawiam sobie
pytanie: jaki jest wyraz mojej
twarzy i ton mojego głosu, kiedy
mówię o Chrystusie, kiedy
dotykam Jego obecności?
Ks. Lucjan Bielas
-
Dwa królewskie domy
(Iz 60,1-6; Ef 3,2-3a.5-6; Mt
2,1-12)
To były już ostatnie lata
panowania króla Heroda. Do
Jerozolimy przybyli Mędrcy ze
Wschodu.
Pochodzili prawdopodobnie z
Persji i byli nie tylko znawcami
ciał niebieskich, lecz szli w
swych dociekaniach głębiej,
chcąc poznać Tego, który je
stworzył. Bóg, czytając ich
szczere umysły i serca zaprosił
ich na spotkanie ze swoim Synem,
który to mając Boską naturę,
przyjął naturę człowieka, aby
uwolniwszy ludzkość z niewoli
grzechu, naprawić relację między
stworzeniem a Stwórcą.
Wyruszyli prowadzeni przez osobliwą
gwiazdę, która miała dwa
wymiary. Jeden określony przez
naukę, jako koniunkcja Jowisza i
Saturna i wyglądała jak jedna
jasna gwiazda nazwana –
supernową. Miało to miejsce
dokładnie w czasie narodzin
Chrystusa. Ponieważ dla Boga nie
ma nic niemożliwego, to owo
gwiezdne zjawisko dla
wędrujących Mędrców miało wymiar
bardzo indywidualny, można
powiedzieć osobistej nawigacji.
Gwiazda była więc nie tylko
zjawiskiem na niebie, lecz dla
nich zjawiskiem prowadzącym do
celu.
Ich pielgrzymka miała podwójne znaczenie.
Pierwszy wymiar to dotarcie do
miejsca narodzin Mesjasza,
którego nazywali „królem
żydowskim”. Drugi wymiar to
wewnętrzna pielgrzymka, w której
każdy z nich wiedzę o Stwórcy i
stworzeniu, przekuwał na
osobistą relację z Bogiem, który
jest miłością.
Ewangelia mówi o wizycie Mędrców w dwóch
królewskich domach. Pierwszy z
nich to był pałac Heroda
Wielkiego w Jerozolimie.
Postawili proste pytanie:
Gdzie jest nowo narodzony król
żydowski? Wywołało ono
osobliwy skutek: Skoro
usłyszał to król Herod,
przeraził się, a z nim cała
Jerozolima.
Kim był Herod Wielki?
Nie był Żydem, lecz pochodził z idumejskiej
rodziny arystokratycznej, która
przyjęła judaizm. Niezwykle
inteligentny i bezwzględny
polityk, wszelkimi możliwymi
sposobami zmierzający do władzy.
Postawił na sojusz z Rzymem i
wiedział znakomicie, z którym
liderem, zmieniającej się
nieustannie sceny politycznej
Imperium utrzymywać relacje i na
jak długo. Z namaszczenia Rzymu
był wpierw namiestnikiem Galilei
(47-37 p.n.e.), potem królem
Żydów (37 – 4 p.n.e.). Herod był
znany w Imperium z ambitnych
projektów budowlanych,
uciążliwych podatków,
chorobliwego lęku o władzę,
instrumentalnego traktowania
wiary i brutalności nawet
względem własnej rodziny. Ze
strachu przed spiskiem, kazał
zabić swą żonę , którą kochał,
teściową i trzech synów. Obraz
Heroda, który daje św. Mateusz,
jest absolutnie spójny z
obszernym jego wizerunkiem
pozostawionym nam przez Józefa
Flawiusza.
Spolegliwość arcykapłanów i uczonych w Piśmie
jest zrozumiała, jako że Herod
był w trakcie spektakularnej
przebudowy świątyni, lecz z
fatalnym zamysłem swojej, a nie
Bożej chwały. Zmanipulowanie
Mędrców, przyszło mu łatwo, jako
że miał to we krwi. Trzeba było
interwencji samego Boga, aby ich
uratować przed popełnieniem
dużego błędu. To, co zapewne
wynieśli, opuszczając dom króla
Heroda, to doświadczenie
sprawnego aparatu zarządzania i
całkowitego braku miłości.
Po opuszczeniu strasznego dworu władcy Żydów
ujrzeli gwiazdę, bardzo się
uradowali. Ona szła
przed nimi, aż przyszła i
zatrzymała się nad miejscem,
gdzie było Dziecię.
Przed Mędrcami otwarły się drzwi
pałacu Króla Wszechświata. Weszli do domu i zobaczyli
Dziecię z Matką Jego, Maryją;
upadli na twarz i oddali Mu
pokłon. Te drzwi, to
doświadczenie miłości w tej
Świętej Rodzinie. Musiało ono
być dla Mędrców szokiem,
spotęgowanym przez wcześniejsze
doświadczenie pałacu Heroda. Ta
cudowna relacja miłości między
Maryją a Józefem spotęgowana
przez obecność wcielonego Syna
Bożego była dla Mędrców
powalająca. Można powiedzieć –
że doświadczyli obecności
Boskiej miłości przez ludzkie
relacje i dali temu osobliwy
wyraz uzewnętrznionym aktem
wiary:
otworzywszy swe skarby,
ofiarowali Mu dary: złoto,
kadzidło i mirrę.
Wewnętrzna pielgrzymka Mędrców
zakończyła się sukcesem. Spotkali Mesjasza, uwierzyli i
zawierzyli Bogu. On przemówił do
nich przez sen, co jest oznaką
bliskości, zaakceptowanej przez
nich posłuszeństwem Jego woli.
Pielgrzymka Mędrców ze Wschodu i ta
zewnętrzna i ta wewnętrzna
wpisuje się w Rok Jubileuszowy.
Przechodzić musimy przez
różne domy, różnych władców.
Ważne, by do właściwego trafić,
a może taki właśnie zbudować.
Ks. Lucjan Bielas
-
Czy Jezus może urodzić się we
mnie?
(Syr 24,1-2.8-12; Ef
1,3-6.15-18;
J 1,1-18)
Przed wielu laty w alpejskiej
chacie w okolicach Rauris nad
wiadrem z ziemniakami siedziało
kilku mężczyzn.
Każdy miał w ręce nóż i wszyscy
obierali ziemniaki. Tego to dnia
bowiem na nich przypadł dyżur
kuchenny. Rozmawiali, co może
kogoś mocno dziwić, o znaczeniu
Ewangelii w codziennym życiu
człowieka. Dzisiaj, mogę
powiedzieć, miałem to szczęście
być jednym z nich. Po latach
pamiętam z tych naszych wywodów
właściwie tylko jedną wypowiedź.
Jej autorem był, niestety już
nieżyjący, prof. Stanisław
Grygiel. W pewnym momencie
Profesor, przerwał swoją pracę i
w jednej ręce trzymając
ziemniak, a w drugiej zaś nóż, z
całym przekonaniem, patrząc na
mnie, głosem stanowczym
stwierdził: „Ewangelia to
światło, które oświeca całe
nasze życie”. Tekst wydaje
się prostym stwierdzeniem
oczywistej prawdy, ale wtedy w
ustach tego doświadczonego
mężczyzny, wybrzmiał z
niesłychaną mocą. Wszyscy
czuliśmy, że za tymi słowami
stoi cały Stanisław Grygiel, z
całym swoim przekonaniem, całym
swoim życiem.
Można wiele medytować na temat prologu
Ewangelii św. Jana. Można
podziwiać głębię spojrzenia na
preegzystencję Jezusa w Bogu.
Jezusa, który jest Jego Słowem,
Jego światłem i Jego życiem.
Jezusa, który jest Bogiem.
Można i trzeba wyrażać wiele
słów wdzięczności Bogu za to, że
każdemu człowiekowi daje
konieczne światło potrzebne do
tego, aby przejść przez mroki
życia.
Jednakże dzisiaj chcemy z całą świadomością
podziękować Bogu Trójjedynemu za
to, że jednorodzony Syn Ojca
Niebieskiego za sprawą Ducha
Świętego przyjął postać
człowieka i zamieszkał pośród
nas. I tak Bóg w ludzkim ciele
stał się Słowem dla człowieka,
które to usłyszane i przyjęte
staje się światłem w jego życiu.
Nadaje mu bowiem właściwy sens.
Nie ma żadnego innego słowa w
interpersonalnych relacjach,
które by miało taką wartość i
taką moc.
Dzisiaj św. Jan Ewangelista zachęca nas do
otwarcia się na Jezusa, do
przyjęcia Go nie tylko w naszych
umysłach, jako mądrość
najwyższą, lecz przede wszystkim
do przyjęcia Go w naszych
sercach. Nie chodzi więc o
to, byśmy powiedzieli Jezusowi –
zgadzam się z Tobą, ale byśmy
powiedzieli – Jezu kocham Cię.
Światło, które Jezus przynosi od
Boga, rozbłyska w nas na drodze
poznania, ale rozpala się na
drodze miłości.
Cały pierwszy list św. Jana Apostoła jest
znakomitym komentarzem do jego
Ewangelii, a szczególnie do jej
Prologu. Jan wskazuje na miłość,
jako na najskuteczniejsze
narzędzie poznania Boga:
Umiłowani, miłujmy się wzajemnie,
ponieważ miłość jest z Boga, a
każdy, kto miłuje, narodził się
Boga i zna Boga. Kto nie miłuje,
nie zna Boga, bo Bóg jest
miłością.
W tym objawiła się miłość Boga ku
nam, że zesłał Syna swego
Jednorodzonego na świat, abyśmy
życie mieli dzięki Niemu.
W tym przejawia się miłość, że
nie my umiłowaliśmy Boga, ale że
On sam nas umiłował i posłał
Syna swojego, jako ofiarę
przebłagalną za nasze grzechy.
Umiłowani, jeśli Bóg tak nas
umiłował, to i my winniśmy się
wzajemnie miłować.
Nikt nigdy Boga nie oglądał.
Jeżeli miłujemy się wzajemnie,
Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu
jest w nas doskonała (1J
4,7-12).
Nasza miłość do Jezusa może nas tak
przeniknąć, że On w nas się
rodzi i przez nas przemawia. On
jest w naszej codzienności, w
naszym zachowaniu, w naszych
relacjach. To właśnie odkryli
pasterze w betlejemskiej stajni
i mędrcy ze Wschodu, kiedy
spotkali się z Maryją i Józefem
i wcielonym Słowem Boga, które
całym sobą przyjęli. To Bóg
narodził się w nich, a Oni w
Bogu. I o tym świetle mówił
prof. Stanisław Grygiel przy
obieraniu ziemniaków w alpejskim
Rauris.
Postawmy więc sobie fundamentalne pytania:
Czy ja rodzę się w Jezusie?
Czy Jezus rodzi się we mnie i w
moich relacjach z bliźnimi?
Ks. Lucjan Bielas
-
|
|
|