Rozważania Ks.Lucjana Bielasa za 2021r.
 
Rozważania Ks.Lucjana Bielasa za 2022r
 
     
ROK 2023
 
 
 
 
 
 
Czy mam odwagę poznać prawdę o sobie samym?
(1 Sm 16, 1b. 6-7. 10-13; Ef 5, 8-14; J 9, 1-41)
Wszystko, co wokół nas się dzieje i całe zamieszanie przedziwnie nakręcane, tworzy w naszym myśleniu ogromny chaos. Odciąga nas to, od postawienia sobie fundamentalnego pytania w Wielkim Poście,
 a mianowicie: – kim ja sam, tak naprawdę jestem? Czas jest krótki, a my możemy odpowiedzi na nie  
nigdy nie znaleźć, albo przez obawę zobaczenia siebie w prawdzie, albo przez zwyczajne zagubienie.
Mogę spoglądać na siebie z różnych punktów widzenia, przez oczy przyjaciół, wrogów, konkurentów, przez porażki, albo sukcesy. Odpowiedzi będą szczątkowe, mniej lub bardziej przyjemne.  Takie punkty odniesienia nie rozwijają człowieka. Jedynie spojrzenie oczami Jezusa, światłem wcielonego Boga, daje mi odpowiedź prawdziwą i kreatywną. Wielu jej się boi, albowiem wymaga zmiany życia, otoczenia, podjęcia, po ludzku
 rzecz biorąc, pewnych niekomfortowych  decyzji.
A co to konkretnie daje?
Spotkanie z Jezusem i otwarcie się na Niego daje nam światło umysłu, pokój duszy i prawdziwą wolność,
 której nawet śmierć nam nie zabierze.
Przekonali się o tym uczniowie Jezusa, kiedy to w dzień szabatu spotkali w Jerozolimie niewidomego od urodzenia. To spotkanie nie było przypadkowe, albowiem wpisywało się w to, co Jezus powiedział o Sobie samym w świątyni. Nazywał wtedy Siebie: światłością świata. Jego wystąpienie zostało wtedy, przez wielu, odebrane bardzo negatywnie. Teraz to uczniowie, wskazując niewidomego, postawili Jezusowi pytanie, które zapewne wielu miało w swych głowach: Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomy – on czy jego rodzice? Odpowiedź Jezusa była zaskakująca. Wskazał jak zwykle zresztą, jeszcze inne znaczenie. Nikt nie zawinił, ten dramat ciemności oczu tego człowieka, został dany przez Boga po to, aby zarówno on, jak i świat, poznali prawdziwe światło.
Jezus wykonał szokujący gest,  a mianowicie splunął na ziemię, a następnie: uczynił błoto ze śliny i nałożył
je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: „Idź, obmyj się w sadzawce Siloam” – co się tłumaczy: Posłany.
Po co, to błoto? Biblijny obraz stworzenia człowieka to ulepienie go przez Stwórcę z gliny, z błota i danie mu boskiego tchnienia. A do tego obrazu wpisuje się wcielenie Słowa Bożego w Jezusie Chrystusie. Tylko Bóg
może dać i daje błotu życie, ciemności zaś światło.
Posłuszny niewidomy czyni to wszystko, co Jezus powiedział. W konsekwencji otrzymał dar wzroku, a wraz
 z nim sporo problemów,  ale też łaskę, która pozwoliła mu przekuć je na szansę. Tak zaczęła się droga tego niewidomego do prawdziwego przejrzenia, do przejrzenia umysłu i serca.
Warto wyłowić kluczowe jej momenty, albowiem mają one ponadczasową wartość. Niewidomy, który przez
 lata żebrał, miał znakomite rozeznanie ludzkiego serca. On widział ludzkie serce. Brakiem wzroku, w pewien sposób odcięty od otoczenia i zdany na siebie, miał wypracowane samodzielne myślenie, cechujące się pewną logiką, bez której nie mógłby funkcjonować. Można powiedzieć krótko, jako żebrak – szukał  serca, jako niewidomy – szukał światła.
Dając szczere odpowiedzi na  zadawane mu pytania przez sąsiadów, faryzeuszy, ludzi synagogi, coraz bardziej rozumiał – kim  jest Ten, który mu to uczynił. Coraz bardziej uświadamiał sobie i innym, że Ten, który ma władzę otworzenia oczu niewidomemu od urodzenia, pochodzi od Boga i nie jest grzesznikiem, łamiącym
 szabat, albowiem jest władcą szabatu.  Miał odwagę sprzeciwić się synagodze, opinii publicznej i całej nakręconej przeciw niemu nagonce.
Koronnym momentem było jego drugie spotkanie z Jezusem: Jezus usłyszał, że wyrzucili go precz,
 i spotkawszy go, rzekł do niego: Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego? On odpowiedział: A któż to jest,
Panie, abym w Niego uwierzył? Rzekł do niego Jezus: Jest nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie.
 On zaś odpowiedział: Wierzę, Panie! i oddał Mu pokłon. Tak to niewidomy otrzymał światło umysłu i serca. Niestety nie można tego było powiedzieć zarówno o jego rodzicach, których strach przed wyrzuceniem z synagogi całkowicie sparaliżował, jak i o faryzeuszach, którym zła wola blokowała poznanie prawdy.
 I tak oni pozostali w ciemności, którą Jezus nazwał jasno – grzechem.
Przechodzący obok niewidomego Jezus widział jego duszę, widział, jak on przepracowywał w sobie, to wyzwanie, jakie miał od urodzenia. Po uzdrowieniu został wystawiony niejako na konfrontację społeczną,
w której znakomicie dojrzał do drugiego spotkania z Chrystusem. I tak poznał pełną prawdę o sobie i otaczającym go świecie.
           Jak wyglądają moje spotkania z Chrystusem? Czy mam odwagą samodzielnego myślenia w niesprzyjającym tłumie? Czy mam odwagę wypowiedzenia swego stanowiska i stanięcia po stronie
Chrystusa niezależnie od ceny, jaką przyjdzie za to zapłacić?
                                                         
                                                                                             Ks. Lucjan Bielas
 
 
Jak Jezus zachowałby się dzisiaj w Polsce?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy przypomnieć sobie podobną sytuację w Jego działalności.
Otóż, kiedy to Jego poprzednik, krewny, przyjaciel, Jan Chrzciciel, został pojmany i uwięziony, wielu ludzi świątyni zacierało ręce, że wreszcie te niewygodne dla nich usta zamilkły. Do samego pojmania Jana doprowadzili ludzie polityki, którzy  postanowili z nim skończyć, albowiem mieszał się do ich życia prywatnego
 i odważał się zło nazywać po imieniu. W tym wszystkim kluczową rolę odgrywały kobiety, które ponoć wtedy nie miały nic do powiedzenia.
Jak zachował się wtedy Jezus? Czy pisał protesty? Czy organizował pikiety, marsze, manifestacje? Czy wygłaszał mowy? Czy uruchamiał znajomości, szukał kontaktów, zbierał pieniądze na wykup?
Nic z tych rzeczy. Zachował spokój, albowiem znał misję Jana i wiedział, jaką misję ma On – Mesjasz. Zło nazywał po imieniu, lecz złoczyńcom zostawił jeszcze czas. Sam zaś skoncentrował się na podjęciu misji Jana
 i poprowadzeniu jej dalej, zgonie z wolą Ojca Niebieskiego. Wychowywał ludzi do wiary, kształtował ich moralność, sam będąc idealnym przykładem.
Złoczyńcy nie odpuścili. Dopadli również Jezusa i Go zabili. Jednakże misja Jana i Jezusa została wypełniona,
a Jezus na dodatek zmartwychwstał. Ziemskie zaś losy wielu przeciwników okazały się tragiczne. Imion wielu
z nich nawet nie znamy. Tymczasem Jan i Jezus działają dalej, czy się to komuś podoba, czy nie.
Dzisiaj Jezus mówi do nas wszystkich Polaków i w kraju, i za granicą, i w Kościele, i w polityce,
 i w biznesie, po prostu, do wszystkich – nawróćcie się, żyjcie Ewangelią, albowiem czas jest krótki, wieczność jest wiecznością, a wy Polacy bogami nie jesteście.

 

                                                                                                            Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
 
Jak przejść z ziemi do nieba?
(Rdz 12, 1-4a; 2 Tm 1, 8b-10; Mt 17, 1-9)
Scena przemienienia Pana Jezusa na Górze Tabor, jest jedną z najbardziej fascynujących i jednocześnie tajemniczych scen w Ewangelii. Próba opisania tego, co się wtedy wydarzyło, napotyka podstawowy
problem, a mianowicie, nasz język jest zbyt ubogi, aby oddać tę rzeczywistość.
Jezus zabiera z sobą na Górę Tabor uczniów, którzy stanowili w gronie dwunastu, można powiedzieć,  oddział do misji specjalnych.  W pewien sposób sami się do niego zgłosili, albowiem chcieli czegoś więcej i na to coś więcej byli gotowi. Stając z Jezusem oraz z Jego wybranymi, na  górze Tabor, która z natury rzeczy jest pewnego rodzaju granicą między niebem a ziemią, dotknijmy prawdziwej granicy, między tymi rzeczywistościami, między tym, co ziemskie,  a tym, co Boskie. Przemieniony Jezus ukazuje nam, że ta granica między tym, co boskie, a tym, co ludzkie przebiega w Nim. Jego boska natura uzewnętrzniła się  przemianą tej ludzkiej, w niczym jej nie naruszając. Człowiek stworzony na wzór i podobieństwo Boga, jak żadne inne stworzenie może Nim promieniować. Objawienie boskiej natury Chrystusa zostało podkreślone pojawieniem
się przy Nim  Mojżesza i Eliasza.  Bóg przez tych obydwu mężów dokonywał nadprzyrodzonych znaków, natomiast wyjątkowe spotkania Mojżesza  z Bogiem kończyły się przemianą jego twarzy, która tak mocno promieniowała boskim blaskiem, że w spotkaniu z innymi ludźmi, musiał ją zakrywać. Można więc powiedzieć, że Bóg  zamanifestowanie swej boskości dokonał, nie tylko przez przemianę człowieczeństwa Jezusa, ale może uczynić to przez każdego człowieka, który wejdzie z Nim we właściwą relację.   
Przemienienie Jezusa ma swój wyjątkowy charakter. Jest doświadczeniem  dwóch rzeczywistości, boskiej
i ludzkiej i ich wzajemnej relacji, a jednocześnie ukazuje granicę między nimi, między niebem i ziemią. Jest jeszcze trzeci wymiar tego wydarzenia, dla nas ludzi szczególnie ważny, a mianowicie zaproszenie nas do przekroczenia tej granicy, do przejścia z tego, co ludzkie, przemijające, do tego, co boskie i wieczne. Ta droga
i ta brama jest właśnie w Chrystusie, z Chrystusem i przez Chrystusa. Innej drogi i bramy nie ma i nie będzie.  Znamienne jest objawienie się Trójcy Przenajświętszej, tak jak to było przy chrzcie Jezusa. Ducha Świętego
na Górze Tabor, symbolizuje obłok świetlany, który osłonił wszystkich – a z obłoku odezwał się głos:
To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!
Głos Ojca jest skierowany do uczniów, jest skierowany do nas – Jego słuchajcie! Pojawienie się Mojżesza prawodawcy i Eliasza proroka rozmawiających z Jezusem nie jest tu przypadkowe. Wolą Ojca Niebieskiego
 jest to, aby prawo było interpretowane przez Ewangelię – słowo oczekiwanego Mesjasza.
Kiedy już schodzili z góry, Jezus do całkowicie zszokowanych uczniów wypowiada znamienne słowa: Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie. Ten obraz przemienienia dopełni się Jego ludzkim przemienieniem na Górze Oliwnej, Jego męką i Jego zmartwychwstaniem. Wtedy dopiero
Jezus jako brama będzie otwarty, a Jego nauka kompletna.
Jesteśmy w wyjątkowo dobrej sytuacji. Mogę przyjąć Jezusa w Jego bóstwie i Jego człowieczeństwie, pod postacią chleba i wina w Eucharystii. Mogę przejść z Nim przez bramę, którą On sam jest, idąc Jego drogę.
Po przeistoczeniu, a przed Komunią św. wypowiadamy słowa doksologii, które tę prawdę znakomicie oddają: Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, Tobie Boże, Ojcze wszechmogący, w Jedności Ducha Świętego wszelka cześć i chwała, przez wszystkie wieki wieków.
Przyzwyczailiśmy się do tych słów i często ich nie słyszymy, przyzwyczailiśmy się do Komunii św. i często
umyka nam świadomość, że brama do nieba jest w nas, a jest nią Chrystus. I tak się z Nim rozmijamy, a wchodzimy w atrakcyjnie wyglądające atrapy bram budowane przez szatana. Skutek tego jest taki, jak
to ktoś życiowo doświadczony powiedział: zachwycony pięknymi widokami, wyskoczyłem bez spadochronu.

 

                                                                                         Ks. Lucjan Bielas

 
 
Zrób coś  dla siebie!
(Rdz 2,7-9;3,1-7; Rz 5,12-19; Mt 4,1-11)
Wykorzystaj swoją wolność i weź sprawy w swoje ręce. Wydaje się, że taka jest istota szatańskiej pokusy.
Może ona przybierać różne formy, ale wszystkie mają ten sam mianownik. Szatan w ogrodzie Eden, kusząc niewiastę, na wstępie zapewnia, że nie będzie kary za przestąpienie tego, co Bóg powiedział. Następnie ukazuje konkretny zysk takiego postępowania: Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło. Wydaje się tu kluczowym hebrajskie słowo „jada”, które zostało w Biblii przetłumaczone jako „poznanie”. Zważywszy na szersze znaczenie tego czasownika: „poznać coś”, „zapanować nad czymś”, „opanować coś”, możemy wejść głębiej w istotę grzechu, a więc człowiek został przekonany przez szatana, że sam może decydować, tak jak Bóg o tym, co jest dobre, a co złe. Za poprawnością takiej właśnie interpretacji przemawia prosta obserwacja ludzkich postaw, wypowiadanych tez i podejmowanych decyzji. My, byty krótkoterminowe, obdarzeni przez Stwórcę rozumem i wolną wolą, zachowujemy się tak, że zamiast poznawać Jego zamysł, sami próbujemy, wbrew Niemu, decydować o tym,
co jest dobre, a co złe. Skutki takiej postawy są zawsze dramatyczne, co nie zmienia faktu, że ta głupota nieustannie się rozszerza.
Dzisiaj Chrystus zaprasza nas na pustynię, gdzie był kuszony przez diabła. Ponieważ nie było tam świadków,
to co wiemy o tym wydarzeniu, wiemy od samego Jezusa, który uznał je za ważne dla każdego, kto chce być Jego uczniem.
Szatan uzbroił się w trzy pokusy, przygotowane po mistrzowsku i uderzył nimi w Tego, którego najbardziej się obawiał, Syna Bożego. Owe trzy pokusy, a mianowicie pokusa przemiany kamieni w chleb, zyskania sławy
i osiągnięcia bogactwa, miały wspólny mianownik – Jezu, zrób coś dla siebie. Jeśli jesteś Synem Bożym,
a jesteś głodnym, to zrób coś dla siebie i wykorzystaj swoją władzę i kamienie przemień w chleb; jeśli jesteś Synem Bożym, to zrób coś dla siebie i wypróbuj skuteczność Bożych obietnic, skocz z miejsca straceń, z narożnika świątyni; jeśli jesteś Synem Bożym, to zrób coś dla siebie,  masz przecież prawo do wszystkich bogactw tego świata, są do Twojej dyspozycji.
Diabeł nie wiedział, w jaki sposób Jezus wypełni swoją misję. Myślał po swojemu, chleb, sława i pieniądze. Myślał może, że to na te narzędzia budowania królestw Jezus da się złapać, bo na to łapią się ludzie, którzy
od Adama i Ewy począwszy, przede wszystkim chcą coś dla siebie. Wtedy to on, szatan ma nad nimi władzę, albowiem wcześniej czy później przed nim upadną.
Szatan z Jezusem przegrał. Chcę, aby przegrał również ze mną. Tak więc nic nie chcę dla siebie. Wiem,
 że kiedy wszystko dam Bogu, wraz z Nim wszystko otrzymam!
Jezus pragnie zjednoczyć się ze mną w modlitwie, abym temu pragnieniu sprostał. Wyraził to znakomicie
św. Jan Chryzostom: Jeżeli Pan udzieli komuś daru takiej modlitwy, ten posiada nieprzebrane bogactwo
i pokarm niebieski nasycający duszę. Kto skosztuje tego pokarmu, ten zapłonie wiecznym pragnieniem Boga jak najgorętszym ogniem, który będzie trawił jego ducha (Homilia 6, O modlitwie).
Pomoże mi w tym post oraz znajomość słowa Bożego, oraz zdecydowane pójście za Chrystusem. Pomoże mi
w tym życie Jego logiką i ten radykalizm, jaki On mi pokazał. I co najważniejsze, On jest gotów towarzyszyć
mi zawsze, a przede wszystkim wtedy, gdy zły mnie kusi – I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw
ode złego. Amen

 

                                                                          Ks. Lucjan Bielas

 

                                                        

 

 

Czy naprawdę jestem chrześcijaninem?

(Kpł 19, 1-2. 17-18; 1 Kor 3, 16-23; Mt 5, 38-48)
Postawiono mi kiedyś, i to nie tak dawno, zarzut, że nie umiem przebaczać. Można sobie wyobrazić wzburzenie serca i umysłu, jakie te słowa wywołały w pierwszym momencie. W drugim zaś przerodziły się w głębszą refleksję, przyznanie racji i kolejny raz uświadomienie sobie, że nad umiejętnością przebaczenia, trzeba nam pracować całe życie, aby nie tylko zwyczajnie darować, ale nawet pokochać swojego nieprzyjaciela.

W modlitwie, której nauczył nas Jezus, Ojcze Nasz, wraz z Nim zwracamy się do Ojca Niebieskiego: Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Ten, który odpuścił swoim winowajcom, będąc Bogiem, uniżył samego siebie i przyjął postać człowieka, a będąc prawdziwym człowiekiem, oddał swoje życie
za nas grzeszników, ma prawo i od nas wymagać odpuszczenia naszym winowajcom. To tylko z Nim możemy okazać bezgraniczne miłosierdzie dla człowieka, posunięte aż do gotowości oddania za niego swego życia, a jednocześnie zachować „0” tolerancji dla czynionego zła. Uzyskanie takiej postawy i nieustanne pogłębianie jej, domaga się od nas codziennej czujności, jako że moce ciemności, wykorzystają każdą sposobną okazję,
 aby nas w tym punkcie pokonać.
Warto tu zaznaczyć, że nie idzie tu o zwyczajne przebaczenie, jakiego uczy się w biznesie, mającym na celu zachowanie potencjalnych klientów. Tu idzie o prawdziwą miłość nieprzyjaciół, która jest ponad ludzkimi emocjami, doczesnym zyskiem, a ma na uwadze przede wszystkim, zjednoczenie drugiego człowieka z Bogiem.
Nasz Mistrz, Jezus Chrystus, daje nam dzisiaj bardzo konkretne wskazówki na tej niewątpliwie
najtrudniejszej życiowej ścieżce, weryfikującej całość naszego wyznania wiary. I co najważniejsze, na tej prawdziwie ekstremalnej drodze nie jest obok nas – JEST Z NAMI!
Po pierwsze, trzeba nam wyjść ponad zwyczajną sprawiedliwość, polegającą na zbilansowaniu winy i kary: Oko za oko i ząb za ząb,  zasady Kodeksu Hammurabiego, mającej swoje odbicie w Starym Testamencie
(por. Wj 21,24; Kpł 24,20; Pwt 19,21).
Po drugie, trzeba pokonać w sobie własny honor: lecz jeśli cię ktoś uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi.  Uderzenie w prawy policzek przez kogoś praworęcznego sugeruje uderzenie zewnętrzną stroną dłoni
i było uważane jako szczególna zniewaga.
Po trzecie, działać ponad obowiązującym prawem: Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Komentatorzy tego fragmentu zwracają uwagę, że można było trafić do sądu za kradzież tuniki, czyli spodniej części garderoby ówczesnego Żyda, ale nie za płaszcz, który dawał ciepło.
Po czwarte ta hojność ma być czymś  naturalnym, stać się nawykiem. Jezus ujął to znakomicie prostymi słowami: Zmusza cię ktoś, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.
Znakomitym ewangelicznym przykładem takiej miłości, która nie narusza sprawiedliwości, może być przypowieść  o Miłosiernym Ojcu. On to przygarnął nawróconego syna, mimo że ten utracił majątek, a do drugiego, oburzonego takim obrotem spraw, wychodzi, aby mu wszystko wytłumaczyć i zachęcić do udziału
w uczcie. Ojciec jednak nie ulega zagniewanemu synowi i nie zmienia swoich słusznych decyzji (Łk 15, 11-32).
Taka miłość jest również w miłosiernym Samarytaninie i w wielu tych, którzy szczerze poszli za Chrystusem.
 
W tekście Didache (I/II w.) czytamy: „Błogosławcie tych, którzy was przeklinają, módlcie się za nieprzyjaciół, a nawet pośćcie za prześladowców waszych. Jakaż to bowiem zasługa, jeśli miłujecie tych, którzy was miłują? Czyż i poganie tego nie czynią?”
 Może warto u progu Wielkiego Postu głębiej się nad tym zastanowić.

 

                                                                                                       Ks. Lucjan Bielas

 

 

„Ani jedna jota…”

(Syr 15, 15-20; 1 Kor 2, 6-10; Mt 5, 17-37)

 Już w raju, szatan pod postacią węża, stworzenia o oczach pozbawionych powiek, jednocześnie wzbudzających respekt dla jego inteligencji i lęk przed śmiertelnym zagrożeniem, zaoferował człowiekowi moralną autonomię, aby nie odczytywał prawa bożego, lecz sam decydował o tym, co jest dobre, a co jest złe (por Rdz 3,5).

Wysiłki szatana, zmierzające do wplątania człowieka do zmiany bożych przykazań, trwają nieustannie i tak będzie, aż do końca świata, aż do ostatecznego pokonania go przez Chrystusa. Jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że jest z nami Chrystus, który
daje nam gwarancję prawidłowego odczytanie prawa bożego, a jednocześnie darzy nas siłą, abyśmy mogli  zgodnie z Jego wolą podejmować nasze życiowe decyzje.  Będąc prawdziwym Bogiem, Jezus potwierdza prawo, które sam ustanowił, natomiast jako prawdziwy człowiek, wyjaśnia je nam i sam daje przykład jego realizacji. Jak sam zaznaczył: Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić.
To, co charakteryzuje Chrystusa w jego nauce o przykazaniach, to jedność motywacji, myśli i działania.  Ta jedność była obca zarówno ówczesnym uczonym w Piśmie, jak i wielu współczesnym interpretatorom. Bałagan w działaniu ma swój początek w głowie i sercu człowieka. Zabójstwo ma swój początek w gniewie, w nieprawomocnym osądzaniu człowieka,  w nazwaniu go idiotą (raka), czy bezbożnikiem. To przecież tylko Bóg, mając pełną bazę danych o nas, może wydawać sądy. Cudzołóstwo zaczyna się od bałaganu w głowie polegającym na tym, że pożądanie jest dopuszczone do dominacji nad pięknem.  Bałagan ten znajduje swój
wyraz w spojrzeniu, a później to wszystko biegnie już szybko. Wyłupane oko, odcięta ręka, to znaki radykalnej postawy wobec
pokus w tej przestrzeni naszego życia. Wymóg jest duży, ale przecież to On jest z nami i to nie w roli obserwatora i sędziego jak na meczu piłki nożnej. Ta Jego obecność i dar Ducha Świętego, pozwala Mu na przywrócenie pierwotnego rozumienia nierozerwalności małżeństwa poprawnie, a nie jako cudzołożne zawartego (konkubinat). To z kolei wiąże się ściśle z odpowiedzialnością za słowo, co właśnie w małżeństwie jest absolutnie kluczowe. 
Tymczasem diabeł działa. Jest przebiegły, inteligentny i śmiertelnie niebezpieczny. Potrafi wejść na drogę synodalną, przywdziać sutannę i posługiwać się odpowiednio przykrojonymi tekstami Pisma Świętego. Nie raz  staje się obrońcą praw człowieka, działa
w polityce na wszystkich możliwych szczeblach. Prowadzi większe i mniejsze biznesy, działa na uczelniach i w mediach. Występuje podczas rozpraw sądowych, uwielbia te rozwodowe, ubiera się togę, może posłużyć się pieczątką eksperta lub biegłego. Uwielbia być w opinii publicznej podbudowywanej ekspertyzami współczesnych naukowców, propagowanych przez dobrych dziennikarzy. Jego ulubione słowa to: „dziś” i „wszyscy”.  Posługuje się nimi po mistrzowsku, we wszystkich możliwych wariantach, czyniąc w umysłach bezkrytycznych  nie lada spustoszenie. Diabeł jest wszędzie, jest również i przy mnie nawet wtedy, gdy jestem sam i biję
 się z własnymi myślami i szepce mi do ucha: „zrób to po swojemu, tak jak tobie będzie wygodniej i nie przejmuj się Panem Bogiem, On ma inne rzeczy na głowie, a poza tym przecież  mówi ci, że jest Miłosierny”.
Wiedząc o tym, tym bardziej  proszę Jezusa o Jego obecność, o światło Jego Ducha w moim umyśle i w moim sercu, aby ani jedna jota, ani jedna kreska  jego przykazań nie była przez mnie zmieniona.

 

                                                                       Ks. Lucjan Bielas

 

 

 
Jak wpływać na Pana Boga?
(Iż 58, 7-10; 1 Kor 2, 1-5; Mt 5, 13-16)
 Wydaje się, że to pytanie jest nielogiczne, że jest sprzeczne z istotą Boga. Czy jednak na pewno?
Wielu spośród nas ma pretensje do Najwyższego, że ich nie wysłuchał, że zostawił ich samych, wtedy kiedy Go bardzo
potrzebowali, że nie widział, że nie słyszał, że był złośliwy, albowiem dopuścił dokładnie coś przeciwnego do tego,
 o co był proszony.
Tymczasem dzisiaj sam Pan Bóg przez proroka Izajasza mówi o skutecznym sposobie wpływania na Jego wolę: - Wtedy
zawołasz, a Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a On rzeknie: „Oto jestem!”
Jaki więc jest warunek skuteczności naszych próśb?
Izajasz daje prostą odpowiedź: Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie, chwała Pańska iść będzie za tobą.
 Prorok wyjaśnia ową sprawiedliwość: Dziel swój chleb z głodnym, do domu wprowadź biednych tułaczy, nagiego, którego
 ujrzysz, przyodziej i nie odwracaj się od współziomków. Prośby sprawiedliwych, którzy nie tylko o sprawiedliwości mówią,
 lecz nią żyją, będą wysłuchane. Prawdziwie sprawiedliwy, nawet jeśli by mu się wydawało, że Bóg zarządził inaczej, rozezna
 zamiar Stwórcy, albowiem już swoim postępowaniem, różniącym się od logiki tego świata, wszedł w głębokie z Nim
porozumienie. Jest to postawa samego Chrystusa zjednoczonego z wolą Ojca i widzącego prawdziwy cel i zamysł Bożej miłości.
Tak żyjący człowiek nie przypisuje sobie zasług, lecz zajaśnieje chwałą Boga.
Poza tym wszechmogący i wszechwiedzący Bóg, odwiecznie zna i odwiecznie uwzględnia, nasze postawy i nasze prośby.
Nasz, nazwijmy to – wpływ na Jego wolę, nic z Jego boskości ująć nie może.
Jezus Chrystus  działa dokładnie w tej logice, a ponieważ jest  wcielonym Synem Najwyższego, który zamieszkał pośród nas,
 i daje nam nie tylko przykład, daje naszym prośbom i działaniom jeszcze większą skuteczność, ale też i większą odpowiedzialność. Tak więc zaraz po kazaniu na Górze Błogosławieństw, w którym zachęcił uczniów do gruntownej przemiany życiowej postawy
 i płynącej z niej skuteczności w relacji z Bogiem, Jezus mówi o odpowiedzialności uczniów.
Wy jesteście solą ziemi.
Wy jesteście światłem świata.
Miasto położone na górze.
Lampą  na świeczniku, aby świeciła wszystkim, którzy są w domu.
Soli, dodaje się niewiele, światło świata, to nie jego pożar, miasto na górze jest widoczne, ale nie jest to metropolia, światło
 na świeczniku to nie ognisko. Chrystus wie, że Jego drogą pójdzie niewielu, dla wielu. Sprawiedliwość i przejrzystość
 ich życia będzie wypraszała nadprzyrodzone łaski, ale nie dla ich chwały, lecz dla chwały Ojca Niebieskiego.
Nie można być zachwyconym powołaniem do tej elity, zapominając  o przestrodze Pana:  Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże
 ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.

                                                                                            Ks. Lucjan Bielas

 
 
Cel i koniec
(So 2, 3; 3, 12-13; 1 Kor 1, 26-31; Mt 5, 1-12a)
Quidquid agis, prudenter agas et respice finem, to znany cytat nieznanego autora zapisany w Gesta Romanorum (Czyny Rzymian), a znaczy dosłownie, cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec. Ten cytat z terminem koniec rozumianym jako śmierć,
a więc pamiętaj o śmierci,  dobrze wpisywał się w średniowieczną teorię i praktykę refleksji nad śmiertelnością i marnością ziemskiego życia. Czasy pełne wojen i zaraz, wybitnie takiej właśnie interpretacji sprzyjały – cokolwiek robisz, rób to z rozsądkiem
i pamiętaj, że umrzesz.
Wiktor Frankl,  twórca logo terapii, zwrócił uwagę, że wymowa tego zdania jest o wiele głębsza, niż by się na pierwszy rzut oka wydawało, a mianowicie, łaciński termin „finis” ma podwójne znaczenie – „koniec” i „cel”. Dopiero świadomość końca i celu nadaje naszemu działaniu właściwy sens. Tak więc nie tylko mamy być świadomi końca, śmierci, ale również, a może przede wszystkim, celu.  Ta właśnie świadomość, znacznie ułatwia nam zachowanie roztropności w działaniu.
Dlatego też Jezus Chrystus już na początku swojej publicznej działalność, dał uczniom, jasną wykładnię celu oraz wynikających
z dążenia do niego działań, wykładnię zwaną Osiem Błogosławieństw. Różnią się one od wszystkich innych mądrych życiowych porad krążących w rezerwuarze ludzkiej wiedzy, przede wszystkim tym, że nie są to rady jakiegoś mędrca, wygłoszone w nauczycielskim uniesieniu, lecz  są to rady Jezusa Chrystusa, wcielonego Boga, który nie tylko je daje, ale jest proaktywnym towarzyszem ich wdrażania. Dzisiaj, po tylu wiekach możemy tę ich inność wynikającą z Jego obecności z pokorą potwierdzić.
Wszystkie te rady zaczynają się od słowa błogosławieni – czyli szczęśliwi, umiłowani przez Boga miłością, która nie ma granic
i końca.
Jezus deklaruje, że jest ze mną, kiedy w tym, co doczesne, nie pokładam nadziei.
Jest ze mną, kiedy w  problemie widzę  szansę.
Jest ze mną, kiedy chcę słuchać.
Jest ze mną, kiedy zachowuję sprawiedliwość, tam, gdzie jej nie ma.
Jest ze mną, kiedy widzę ludzką biedę i próbuję jej zaradzić.
Jest ze mną, kiedy moje zamiary są czyste.
Jest ze mną, kiedy staram się innych rozumieć i dążę do porozumienia z nimi.
Jest ze mną, kiedy świat mnie odrzuca ze względu na to, że właśnie On – Jezus,  jest ze mną.
Tylko działanie zgodne z logiką Jezusa i wraz z Jezusem, nadaje mojemu życiu sens i prowadzi do celu: Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie.
Postawiłem sobie pytanie: czy jest w Piśmie Świętym jakiś tekst, który ilustrowałby skutek takiego życia człowieka w zjednoczeniu
 z Chrystusem? Nasuwa mi się tekst św. Pawła z Listu do Koryntian:
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.
 Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.
 I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.
 Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą;
 nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego;
 nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.
 Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.
 Miłość nigdy nie ustaje (1Kor 13, 1-8).
Świadomi tego wszystkiego, jeszcze bardziej otwieramy się dzisiaj na słowa Chrystusa: Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają
i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie.Chrystus = Miłość

                                                             

                                                                                             Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Natychmiast
(Iz 8, 23b – 9, 3; 1 Kor 1, 10-13. 17; Mt 4, 12-23)
Kontynuując dzieło uwięzionego Jana, Jezus zmienił sposób działania. Jan był zawiązany z wodami Jordanu,  gdzie nauczał lud,
a nawracającym się udzielał chrztu. Zapowiadany przez niego Jezus, który miał chrzcić Duchem Świętym, zgodnie z mesjańską zapowiedzią proroka Izajasza, ruszył w drogę, aby dotrzeć do żyjących w ciemności ze światłem nowej nauki radykalnie przemieniającej życie współczesnych  i przyszły świat.
Swą naukę Jezus nazwał  „dobrą nowiną”. Termin ten, w języku łacińskim – „evangelia”, był w czasach Jezusa Chrystusa używany przez cesarzy rzymskich w ich obwieszczeniach, niezależnie od ogłaszanej treści. W świecie Imperium Rzymskiego, w którym władza cesarska, po reformach Oktawiana Augusta, została znacznie wzmocniona, a kult ducha opiekuńczego władcy, zwany geniuszem, nadał jej boski rys, Jezus Chrystus, cieśla z Nazaretu wyrusza w drogę ze swoją Ewangelią. Po ludzku, bez szans, ale z perspektywy jego – Syna Bożego, sprawa wygląda zupełnie inaczej. To On jest prawdziwym królem i władcą, dysponującym boską mocą, a nie tylko zastępami legionów i sprawną administracją. To On jest wszechmogącym, nieśmiertelnym Bogiem, który na ziemi buduje królestwo prawdy mające swój wymiar wieczny. Tego senat rzymski swoim władcom, mimo szczerych chęci i dzielnych wysiłków, zaoferować nie mógł.
To tylko Jezus Chrystus ma prawo powiedzieć światu, że przyniósł dla niego DOBRĄ NOWINĘ, która jest deklaracją prawdziwej miłości Boga do człowieka, a nie polityczną retoryką doczesnego władcy. Gdziekolwiek Jezus Chrystus się pojawia, Jego boska wszechmoc i nieskończona miłość wychodzi naprzeciw wszelkiej ludzkiej biedzie i tej duchowej i cielesnej. Jest to prawdziwe całościowe uzdrowienie człowieka, który jest gotowy na spotkanie z Bogiem. Te spotkania z Jezusem i te cudowne przemiany nie mają tylko i wyłącznie doczesnego charakteru, lecz otwierają człowieka na wieczność, którą tylko Bóg może zagwarantować.
Jest to fantastyczne, że budowa najwspanialszego i siłą faktu nieprzemijającego królestwa, dokonuje się na ludzkich drogach. To właśnie na nich, człowiek spotyka nieustannie wędrującego Jezusa Chrystusa, który nie tylko ciągle po nich chodzi,  ale również  naucza i uzdrawia i tak krok po kroku zdobywa świat.
Jak więc  zachować się w spotkaniu z Chrystusem, aby się z Nim nie rozminąć? Jak zachować się, aby będąc człowiekiem, nie rozminąć się z Bogiem; będąc śmiertelnym, nie wzgardzić Wiecznym; będąc słabym nie przejść obojętnie wobec Wszechmocnego; będąc spragnionym miłości nie zauważyć jej Źródła?
Dzisiejsza ewangeliczna opowieść o powołaniu Szymona i jego towarzyszy rybaków na uczniów zawiera właściwą odpowiedź. Otóż ci dawni uczniowie Jana, na zaproszenie Jezusa, wiedząc, kim jest, natychmiast zostawili wszystko i poszli za Nim. Nie w tym, co robili do tej pory, ale w Nim położyli całą swoją nadzieję. Kluczowe jest słowo NATYCHMIAST. Trzeba wiedzieć, co natychmiast muszę zostawić i co natychmiast muszę wybrać.  Tam, gdzie jest spotkanie z Jezusem, ociąganie się jest dużą nieroztropnością.
Co zyskujemy?
Ostatnio świat obiegło jedno zdanie wypowiedziane jako ostatnie, przez  umierającego  Benedykta XVI: Panie ja Ciebie kocham. Jasne połączenie się umierającego Papieża z  Szymonem Piotrem, który odpowiada Jezusowi na pytanie: - czy kochasz Mnie?
(J 21,17) Oni dawali Jezusowi tę odpowiedź przez całe swoje życie.
To tak właśnie działa królestwo Boże, królestwo serc, umysłów doświadczających miłości Boga i dających jasną odpowiedź, życiem, śmiercią i uwielbieniem w wieczności. W tę odpowiedź jest przedziwnie wpisane – NATYCHMIAST!

                                                                                

                                                                                       Ks. Lucjan Bielas

 

 
 
Chrzest – obrzęd, czy misterium?

(Iz 49, 3. 5-6; 1 Kor 1, 1-3; J 1, 29-34)
Dzisiaj św. Jan Chrzciciel wyjawia nam swoją najgłębszą tajemnicę dotyczącą jego wyjątkowej relacji z Bogiem. Właśnie ta relacja nadała misji jego życia wyjątkowe i ponadczasowe znaczenie. Warto więc przytoczyć jego słowa: Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: „Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego na Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym”. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym". Tak więc Jan w swym osobistym doświadczeniu Boga poznał Go jako Trójjedynego. Wykonując polecenie Ojca i wskazując Syna, nad którym spoczął Duch Święty, ukazuje również i nam tę najważniejszą tajemnicę, w którą wprowadzi nas Chrystus przez swój chrzest  w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Uczestniczenie

przez wiarę w  życiu samego Boga, w ten niepojęty rozumem ludzkim „wir” miłości między Ojcem, Synem i Duchem Świętym,  jest

dla nas nową formą życia na ziemi, życia, które nie kończy się śmiercią. Przekaz tej wiary i chrzest Chrystusowy, to jest klucz do prawdziwego szczęścia człowieka, które nie tylko jest wieczne, ale i ludzkiej doczesności nadaje właściwy sens. W takim znaczeniu możemy mówić o nowym narodzeniu człowieka,  o jego nowym życiu w rodzinie Boga. Jest to sformułowanie dalekie od frazesu.

Funkcjonująca od starożytności chrześcijańskiej praktyka chrztu dzieci mających wierzących rodziców jest wyrazem głębokiej odpowiedzialności za życie człowieka w całym tego słowa znaczeniu. Z jak wielkim szacunkiem myślimy, patrząc na swoje życie o tych, którzy nie tylko przedstawili  nas do chrztu, ale zadbali o to, aby to nowe życie w nas wzrastało. Ta postawa rodziców pomogła nam z całą świadomością i wolnością wziąć odpowiedzialność za to nasze nowe życie, a także i za tych których nam Bóg postawił na drodze.
Wyzwania dzisiaj są duże. Już kilkadziesiąt lat temu Sługa Boży bp Jan Pietraszko stwierdził, że zasadniczy problem tkwi tym, że: chrześcijańscy rodzice patrzą na chrzest jak na obrzęd, który trzeba możliwie przyzwoicie i wystawnie urządzić, a tymczasem we chrzcie rodzi się nowe życie, którego oni nie dostrzegają, nie respektują, nie wyciągają z tego zdarzenia żadnych konsekwencji.
Dalej Sługa Boży zauważa, że w bardzo wielu wypadkach tego narodzenia się przez chrzest nowego człowieka dla Boga: krąg otaczających go wierzących ludzi nie zauważa /…/jakby wyrzucając je z całym spokojem i obojętnością poza próg własnej troski
i opieki, nie dając mu możliwości rozwoju do dojrzałości wyznaczonej przez Boga.
Zdaniem Biskupa ścierają się dwie wizje chrztu, - chrzest potraktowany jako obrzęd, który się organizuje i odhacza i chrzest przeżyty jako misterium, w którym  ktoś w imieniu Boga mówi do dziecka: ty jesteś mój i będziesz żył. Tylko takie podejście do chrztu – jako misterium jest wypełnieniem woli  Boga i ma sens.
Sługa Boży kończąc swoje wystąpienie, wzywał szeroko rozumiany Kościół do refleksji i rachunku sumienia.
Od tamtego kazania, od tamtej analizy i zachęt, minęło ponad 40 lat.

                                                               

                                                                                                   Ks. Lucjan Bielas

 
 
Klucz, którego wielu nie rozumie, albo wręcz go nie chce
(Iz 42, 1-4. 6-7; Dz 10, 34-38; Mt 3, 13-17)
 
Opisane w dzisiejszej Ewangelii wydarzenie nad Jordanem, to jeden z zasadniczych momentów misji Jezusa Chrystusa. Jezus wie, kim jest – wie, że jest prawdziwym Bogiem, który z miłości do człowieka stał się prawdziwym człowiekiem, który od swego poczęcia w łonie Maryi, wzrastał i wrastał w ludzką społeczność. Sam wolny od grzechu żył pośród grzechem zniewolonych, aby nie tylko przywrócić im wolność, ale też, bycia wolnym ich nauczyć. 
To właśnie jest ten moment, kiedy następuje otwarcie nowego etapu Jezusowej misji jako Mesjasza. On to wchodząc w wody Jordanu, prosi swojego krewnego, przyjaciela i największego z proroków, Jana Chrzciciela o chrzest. Jest jednocześnie otoczony grzesznikami, którzy różnili się od pozostałych uwikłanych w zło tym, że widzieli swój grzech i chcieli wykorzystać daną im przez Boga szansę, aby z nim zerwać.  Jezus jednoczy się z grzesznikami przez  wodę, która symbolizuje obmycie z grzechu. Woda, bez  obecności Jezusa i Jego odkupieńczej Krwi, byłaby jedynie pustym znakiem i zewnętrznym wyrazem pobożnego życzenia. Dzięki Niemu woda chrztu nabrała wartości nie tylko wtedy w Jordanie, ale po wsze czasy, aż do skończenia świata.
Wtedy jedynie dwóch ludzi było tego świadomych – Jezus i Jan.  Nad Jezusem otwarły się niebiosa i doświadczył w swej ludzkiej postaci zjednoczenia z pozostałymi Osobami Trójcy Przenajświętszej. Doświadcza zjednoczenia z Duchem Świętym, którego rzeczywistości ludzki język nie jest w stanie opisać. Dlatego Ewangelista, mówiąc o Jego zstąpieniu,  używa jedynie porównania
jak gołębica. Natomiast Ojciec Niebieski przemówił nie tylko do Syna, ale przede wszystkim przemawia do nas: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie.
To doświadczenie Nieba  nad wodami Jordanu było niewątpliwie dla Jezusa bardzo ważne i można powiedzieć, stanowiło
cudowne przygotowanie do zwycięskiego zderzenia na pustyni z tym, który jest władcą ciemności. Podobnego wsparcia dozna
Jezus na Górze Przemieniania, przed modlitwą w Ogrodzie Oliwnym rozpoczynającą Jego mękę. Warto pamiętać o tym,
 że wsparcia z
nieba są dawane każdemu na miarę napotykanych wyzwań i otwartości jego serca.
To doświadczenie nad wodami Jordanu było bardzo ważne dla Jana. Było potwierdzeniem Jego misji i jego relacji do Jezusa
i do Jego dzieła. Jan wie, że to Jezus  chrzcić będzie Duchem Świętym, i to ten właśnie Jego chrzest będzie dla grzeszników
kluczem do nieba.
To doświadczenie nad wodami Jordanu wtedy jest ważne dla mnie dzisiaj. Stawiam sobie pytania:
 - Czy mam świadomość, że będąc śmiertelnym grzesznikiem, przez fakt, że jestem ochrzczony, posiadam klucz do szczęśliwej wieczności?
- Czy był taki moment w moim życiu, że ucieszyłem się z tego, że rodzice dali mi klucz do nieba i pokazali, jak on działa?
- Co mam do powiedzenia tym, którzy nie rozumieją znaczenia tego klucza do Domu Ojca Niebieskiego?

                                                                                Ks. Lucjan Bielas

 
 
Kolejny Mędrzec przybył do Jezusa
(Iz 60,1-6; Ef 3,2-3a.5-6; Mt 2,1-12)
 
Kim byli owi ewangeliczni Mędrcy szukający Mesjasza? Czy byli kapłanami Zaratustry? Czy byli astrologami? Czy mieli kontakty z diasporą żydowską, która przecież pozostała w Persji po zdobyciu Babilonu przez Cyrusa II w roku 538 p.n.e.? Takich i podobnych pytań jest wiele i pewnie pozostaną bez jednoznacznej odpowiedzi. Zapewne jednak, dla istoty ewangelicznego przekazu, nie są one aż tak ważne. Faktem jest, że Mędrcy ze Wschodu przeszli dosłownie i w przenośni, bardzo daleką drogę.  Trudno spierać się z faktem, że to, co zrobili, roztropność, jaką się wykazali, decyzje, jakie podejmowali i rozeznanie Celu swojej wędrówki, dalece przekraczało ludzkie możliwości.
Dzisiaj Kościół w uroczystość Epifanii, czyli Objawienia Pańskiego, wraz z Mędrcami ze Wschodu, oddaje Jezusowi cześć jako Zbawicielowi całego świata. Również dzisiaj w dzień Epifanii roku 2023,  Kościół dziękuje Bogu za kolejnego Mędrca, który osiągnął cel swojej wędrówki. Dziękujemy Bogu za papieża Benedykta XVI, jednego z najwybitniejszych  teologów w dziejach Kościoła,  którego pogrzeb, nie przypadkowo, wypadł właśnie w przededniu Epifanii.   Dzięki temu, że zmarły Papież zostawił szczery i zwięzły opis swojej drogi do Jezusa, szerokie masy wiernych i niewiernych, mają wgląd w kluczowe punkty jego wędrówki. Tym samym pokazał, że droga mędrców jest otwarta dla każdego człowieka uczciwie szukającego prawdy o Bogu i sobie samym.
Duchowy testament Benedykta XVI jest wspaniałym podziękowaniem  Mędrca, który dotarł do celu swej życiowej drogi. Przede wszystkim Benedykt dziękuje Bogu, dawcy wszelkiego dobrego daru, który dał mi życie i prowadził mnie przez różne chwile zamętu.
Tak to zwykle jest, że mędrzec z domu wychodzi i do domu wraca, dlatego też Papież dziękuje swoim rodzicom za to, że dali mu życie i dom – który jak jasne światło rozświetla wszystkie moje dni do dziś.
Dalej stanowczo stwierdza, że:  Jasna wiara mojego ojca nauczyła nas, dzieci, wierzyć i jako drogowskaz stała zawsze mocno pośród wszystkich moich osiągnięć naukowych. Matka zaś znakomicie przekładała swą pobożność na: głębokie oddanie i wielka dobroć, które jak określił Papież: są dziedzictwem, za które nie mogę jej wystarczająco podziękować.
Dom rodzinny stanowiło również rodzeństwo, któremu Benedykt zawdzięcza bardzo wiele: Moja siostra przez dziesiątki lat pomagała mi bezinteresownie i z czułą troską; mój brat jasnością swoich sądów, energiczną stanowczością i pogodą ducha zawsze torował mi drogę; bez tego ciągłego poprzedzania i towarzyszenia mi nie mógłbym znaleźć właściwej drogi.
Nie sposób przecenić wkład Benedykta XVI w naukę. Jego wielkość mierzymy nie tylko ponadprzeciętną wiedzą, ale przede wszystkim pokorą intelektu. Świadczą o tym słowa, co do których szczerości nie można wątpić: Widziałem i widzę, jak z plątaniny hipotez wyłaniała się i znów wyłania rozumność wiary. Jezus Chrystus jest naprawdę drogą, prawdą i życiem - a Kościół, ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami, jest naprawdę Jego ciałem.
Duchowy testament Benedykta XVI rzuca mi nowe światło na Mędrców ze Wschodu.  Powstały nowe pytania, których nigdy wcześniej sobie nie stawiałem:
- Jakie były ich domy rodzinne, z których wyruszyli w życie?
- Jaka była wiara i miłość ich rodziców i ich rodzeństwa?
- Jakie mieli doświadczenie religijne w swoim dzieciństwie skoro, kiedy gwiazda przyprowadziła ich do celu długiej wędrówki, oni: weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon?
- Co mieli w swych sercach i umysłach, że doświadczywszy tej ludzkiej relacji między Matką a Dzieckiem, odkryli w niej obecności samego Boga?
A ponieważ tak już jest, że jako istoty rozumne wszyscy bierzemy udział w wędrówce ewangelicznych Mędrców, wszystkie
postawione pytania, odnoszę się do każdego z nas.
- Czy mam odwagę na nie odpowiedzieć?

 

                                                                               Ks. Lucjan Bielas

 
 

 

     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 
     
 
 

 

 

 

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
ODWIEDZIŁO NAS        
 
                           
             Admin   slpro@op.pl   FB  Czesław Sławomir Proszek