AKTUALNOŚCI   ZARZĄD    KAPELANI   STATUT   ARCHIWUM   KONTAKT   

 

 
 
 
 
 
 
                                
   Rozważania Ks.Lucjana Bielasa za 2024r

 

 
  ROK 2025  
 
 
 
Czy Kościół Chrystusowy jest już trupem w szafie historii świata?
(Iz 40, 1-5. 9-11; Tt 2, 11-14; 3, 4-7; Łk 3, 15-16.21-22)
 
Świat zmienia się dynamicznie. Wielu uważa, że jesteśmy u schyłku czwartej rewolucji przemysłowej, zwanej cyfrową, a u progu piątej, w której będzie dominowała sztuczna inteligencja zintegrowana z ludzką codziennością. Nawet najbardziej genialne jednostki chylą czoła wobec maszyn, którym ludzkość stopniowo oddaje kontrolę nad tym światem. Czyni to dla poprawy dobrobytu, polepszenia stanu zdrowia, kontroli urodzin, usprawnienia komunikacji itp. Po raz pierwszy w dziejach świata człowiek zaproszony przez Stwórcę do rozmnażania się i czynienia sobie ziemi poddaną, przekazuje to zadanie na stworzone przez siebie maszyny.
Nikt nie jest w stanie określić ostatecznych skutków tego procesu. Wielu ma uzasadnione wątpliwości, czy sama ludzkość sobie nie zaszkodzi. Przemiany wydają się nieodwracalne. Dążenie  jednostek najbogatszych do wszechpotężnej kontroli, wygodnictwo wielu, bezkrytycznie poddających się przemianom oraz bezradność ogromnej rzeszy biednych i niepotrzebnych, sprawia wrażenie, że świat nieuchronnie, z gigantyczną prędkością zmierza w jednym kierunku. Są też i tacy, którzy w obawie przed tym, co nowe próbują stworzyć wokół siebie złudnie bezpieczny skansen. Najwięcej jednak jest chyba takich mieszkańców naszego globu, którzy żyjąc chwilą obecną, niewiele się nad tym zastanawiają.
U wielu chrześcijan, szczególnie młodych, pojawia się pewnego rodzaju zwątpienie. Czy Jezus Chrystus i Jego Kościół, ma w tej rzeczywistości jeszcze coś do powiedzenia? A może jest już tylko uparcie odkurzanym eksponatem w muzeum historii tego świata?
Z tymi naszymi refleksjami zaproszeni jesteśmy nad brzeg rzeki Jordan na spotkanie z dwoma mężczyznami, którzy wpisali się i dalej wpisują się w dzieje tego świata. Jednym z nich jest Jan, zwany Chrzcicielem, albowiem nawoływał ludzi do zmiany myślenia, do odejścia od grzechu, od zła do rozeznania misji swojego życia i czynienia dobra. Udzielał im chrztu nawrócenia, udzielał mądrych rad i zapowiadał przyjście Tego, który dokona oczyszczenia grzechów, zapowiadał Mesjasza.
Jan doskonale wiedział, o Kim mówi. I kiedy przyszedł nad Jordan jego krewny, ów drugi mężczyzna,  Jezus Chrystus i poprosił go o chrzest, ten wzbraniał się, wiedząc, że to On jest Mesjaszem, jedynym człowiekiem, który sam nie mając grzechu, nawrócenia nie potrzebuje. Tymczasem Jezus wymógł na Janie chrzest. Był to z Jego strony gest akceptacji misji Jana i akt solidarności z tymi, którzy mieli odwagę przyznać się do swego grzechu,  nazwać go i podjąć próbę przemiany życia. To właśnie dla nich Bóg stał się człowiekiem i pośród nich zamieszkał, aby oni, byty z natury krótkoterminowe, mogli zamieszkać w Bogu.
W tym to momencie stało się coś nadzwyczajnego. Jak zaznaczył św. Jan Ewangelista, tylko Jezus i Jan mieli tego świadomość: A gdy (Jezus) się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił nad Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: "Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie". Głos Ojca Niebieskiego, pełen miłości i całkowitej akceptacji Syna, zstąpienie Ducha Świętego, w postaci cielesnej niby gołębica, którego język ludzki nie jest w stanie opisać (Benedykt XVI). To doświadczenie Boga Trójjedynego, jakże  bardzo było potrzebne Janowi w jego misji. Z jakim przekonaniem i z jaką stanowczością dawał o Jezusie świadectwo swoim uczniom: On jest Synem Bożym (J 1,34); Oto Baranek Boży (J 1,36). Jaki musiał być wtedy wyraz jego twarzy, ton jego głosu. Jaki był wyraz twarzy Najświętszej Maryi Panny i św. Józefa, pochylonych nad Dzieciątkiem Jezus, kiedy przybyli pasterze, kiedy przyjmowali Mędrców. Jaki był ton ich opowieści o tym Dzieciątku i o Bogu, dla którego nic nie jest niemożliwego.
Dziękuję Bogu dzisiaj za to niebo otwarte, za te twarze świadków, za ich wiarygodne opowieści. Dziękuję za doświadczenie  Stwórcy, za doświadczenie Ducha Świętego, którego opisać się nie da, za Jezusa Chrystusa, który bierze moje grzechy i idzie z nimi na swój krzyż. Dziękują za mój krzyż, za moją misję, która wpisuje się w to wielkie dzieło Boga. Dziękuję za to Źródło prawdziwej i nieskończonej inteligencji, w Którym mogę spokojnie położyć nadzieję i nie tylko nie bać się przemian, lecz nimi zarządzać, tak jak Bóg tego ode mnie oczekuje.
Zaraz po opisie chrztu Chrystusa w rzece Jordan, ewangelista Łukasz, umieścił Jego rodowód sięgający Adama. Zdaniem Benedykta XVI, Łukasz zaznaczył, że Jezus na stałe wpisał się w dzieje tego świata. Tylko współpraca z Nim, wszechmogącym Bogiem Stwórcą i Odkupicielem jest gwarantem prawdziwego rozwoju świata po wsze czasy.
Świadomy tego stawiam sobie pytanie: jaki jest wyraz mojej twarzy i ton mojego głosu, kiedy mówię o Chrystusie, kiedy dotykam Jego obecności?
 
                                                                                  Ks. Lucjan Bielas

 

 

Dwa królewskie domy
(Iz 60,1-6; Ef 3,2-3a.5-6; Mt 2,1-12)
 To były już ostatnie lata panowania króla Heroda. Do Jerozolimy przybyli Mędrcy ze Wschodu. Pochodzili prawdopodobnie z Persji i byli nie tylko znawcami ciał niebieskich, lecz szli w swych dociekaniach głębiej, chcąc poznać Tego, który je stworzył. Bóg, czytając ich szczere umysły i serca  zaprosił ich na spotkanie ze swoim Synem, który to mając Boską naturę, przyjął naturę człowieka, aby uwolniwszy ludzkość z niewoli grzechu, naprawić relację między stworzeniem a Stwórcą.
Wyruszyli prowadzeni przez osobliwą gwiazdę, która miała dwa wymiary. Jeden określony przez naukę, jako koniunkcja Jowisza i Saturna i wyglądała jak jedna jasna gwiazda nazwana – supernową. Miało to miejsce dokładnie w czasie narodzin Chrystusa. Ponieważ dla Boga nie ma nic niemożliwego, to owo gwiezdne zjawisko dla wędrujących Mędrców miało wymiar bardzo indywidualny, można powiedzieć osobistej nawigacji. Gwiazda była więc nie tylko zjawiskiem na niebie, lecz dla nich zjawiskiem  prowadzącym do celu.
Ich pielgrzymka miała podwójne znaczenie. Pierwszy wymiar to dotarcie do miejsca narodzin Mesjasza, którego nazywali „królem żydowskim”. Drugi wymiar to wewnętrzna pielgrzymka, w której każdy z nich wiedzę o Stwórcy i stworzeniu, przekuwał na osobistą relację z Bogiem, który jest miłością.
Ewangelia mówi o wizycie Mędrców w dwóch królewskich domach. Pierwszy z nich to był pałac Heroda Wielkiego w Jerozolimie. Postawili proste pytanie: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski?  Wywołało ono osobliwy skutek: Skoro usłyszał to król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima.
Kim był Herod Wielki?
Nie był Żydem, lecz pochodził z idumejskiej rodziny arystokratycznej, która przyjęła judaizm. Niezwykle inteligentny i bezwzględny polityk, wszelkimi możliwymi sposobami zmierzający do władzy. Postawił na sojusz z Rzymem i wiedział znakomicie, z którym liderem, zmieniającej się nieustannie sceny politycznej Imperium utrzymywać relacje i na jak długo. Z namaszczenia Rzymu był wpierw namiestnikiem Galilei (47-37 p.n.e.), potem królem Żydów (37 – 4 p.n.e.). Herod był znany w Imperium z ambitnych projektów budowlanych, uciążliwych podatków, chorobliwego lęku o władzę, instrumentalnego traktowania wiary i brutalności nawet względem własnej rodziny. Ze strachu przed spiskiem, kazał zabić swą żonę , którą kochał, teściową i trzech synów. Obraz Heroda, który daje św. Mateusz, jest absolutnie spójny z obszernym jego wizerunkiem pozostawionym nam przez Józefa Flawiusza.
Spolegliwość arcykapłanów i uczonych w Piśmie jest zrozumiała, jako że Herod był w trakcie spektakularnej przebudowy świątyni, lecz z fatalnym zamysłem swojej, a nie Bożej chwały. Zmanipulowanie Mędrców, przyszło mu łatwo, jako że miał to we krwi. Trzeba było interwencji samego Boga, aby ich uratować przed popełnieniem dużego błędu. To, co zapewne wynieśli, opuszczając dom króla Heroda, to doświadczenie sprawnego aparatu zarządzania i całkowitego braku miłości.
Po opuszczeniu strasznego dworu władcy Żydów ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Ona  szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię.
Przed Mędrcami otwarły się drzwi pałacu Króla Wszechświata. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. Te drzwi, to doświadczenie miłości w tej Świętej Rodzinie. Musiało ono być dla Mędrców szokiem, spotęgowanym przez wcześniejsze doświadczenie pałacu Heroda. Ta cudowna relacja miłości między Maryją a Józefem spotęgowana przez obecność wcielonego Syna Bożego była dla Mędrców powalająca. Można powiedzieć – że doświadczyli obecności Boskiej miłości przez ludzkie relacje i dali temu osobliwy wyraz uzewnętrznionym  aktem wiary: otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę.
Wewnętrzna pielgrzymka Mędrców zakończyła się sukcesem. Spotkali Mesjasza, uwierzyli i zawierzyli Bogu. On przemówił do nich przez sen, co jest oznaką bliskości, zaakceptowanej przez nich posłuszeństwem Jego woli.
Pielgrzymka Mędrców ze Wschodu i ta zewnętrzna i ta wewnętrzna wpisuje się w Rok Jubileuszowy. Przechodzić musimy przez różne domy, różnych władców. Ważne, by do właściwego trafić, a może taki właśnie zbudować.
 
                                                                                    Ks. Lucjan Bielas

 

 
Czy Jezus może urodzić się we mnie?
(Syr 24,1-2.8-12; Ef 1,3-6.15-18; J 1,1-18)
 
Przed wielu laty w alpejskiej chacie w okolicach Rauris nad wiadrem z ziemniakami siedziało  kilku mężczyzn. Każdy miał w ręce nóż i wszyscy obierali ziemniaki. Tego to dnia bowiem na nich przypadł dyżur kuchenny. Rozmawiali, co może kogoś mocno dziwić, o znaczeniu Ewangelii w codziennym życiu człowieka. Dzisiaj, mogę powiedzieć, miałem to szczęście być jednym z nich. Po latach pamiętam z tych naszych wywodów właściwie tylko jedną wypowiedź. Jej autorem był, niestety już nieżyjący, prof. Stanisław Grygiel. W pewnym momencie Profesor, przerwał swoją pracę i w jednej ręce trzymając ziemniak, a w drugiej zaś nóż, z całym przekonaniem, patrząc na mnie, głosem stanowczym stwierdził: „Ewangelia to światło, które oświeca całe nasze życie”. Tekst wydaje się prostym stwierdzeniem oczywistej prawdy, ale wtedy w ustach tego doświadczonego mężczyzny, wybrzmiał z niesłychaną mocą. Wszyscy czuliśmy, że za tymi słowami stoi cały Stanisław Grygiel, z całym swoim przekonaniem, całym swoim życiem.
Można wiele medytować na temat prologu Ewangelii św. Jana. Można podziwiać głębię spojrzenia na preegzystencję Jezusa w Bogu. Jezusa, który jest Jego Słowem,  Jego światłem i Jego życiem. Jezusa, który jest Bogiem.  Można i trzeba wyrażać wiele słów wdzięczności Bogu za to, że każdemu człowiekowi daje konieczne światło potrzebne do tego, aby przejść przez mroki życia.
Jednakże dzisiaj chcemy z całą świadomością podziękować Bogu Trójjedynemu za to, że jednorodzony Syn Ojca Niebieskiego za sprawą Ducha Świętego przyjął postać człowieka i zamieszkał pośród nas. I tak Bóg w ludzkim ciele stał się  Słowem dla człowieka, które to usłyszane i przyjęte staje się światłem w jego życiu. Nadaje mu bowiem właściwy sens. Nie ma żadnego innego słowa w interpersonalnych relacjach, które by miało taką wartość i taką moc.
Dzisiaj św. Jan Ewangelista zachęca nas do otwarcia się na Jezusa, do przyjęcia Go nie tylko w naszych umysłach, jako mądrość najwyższą, lecz przede wszystkim do przyjęcia Go w naszych sercach. Nie chodzi więc o to, byśmy powiedzieli Jezusowi – zgadzam się z Tobą, ale byśmy powiedzieli – Jezu kocham Cię.  Światło, które Jezus przynosi od Boga, rozbłyska w nas na drodze poznania, ale rozpala się na drodze miłości.
Cały pierwszy list św. Jana Apostoła jest znakomitym komentarzem do jego Ewangelii, a szczególnie do jej Prologu. Jan wskazuje na miłość, jako na najskuteczniejsze narzędzie poznania Boga:
Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością.
W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu.
W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego, jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy.
Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować.
Nikt nigdy Boga nie oglądał. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała (1J 4,7-12).
Nasza miłość do Jezusa może nas tak przeniknąć, że  On w nas się rodzi i przez nas przemawia. On jest w naszej codzienności, w naszym zachowaniu, w naszych relacjach. To właśnie odkryli pasterze w betlejemskiej stajni i mędrcy ze Wschodu, kiedy spotkali się z Maryją i Józefem i wcielonym Słowem Boga, które całym sobą przyjęli. To Bóg narodził się w nich, a Oni w Bogu. I o tym świetle mówił prof. Stanisław Grygiel przy obieraniu ziemniaków w alpejskim Rauris.
Postawmy więc sobie fundamentalne pytania:
Czy ja rodzę się w Jezusie?
Czy Jezus rodzi się we mnie i w moich relacjach z bliźnimi?
 
 
                                                                          Ks. Lucjan Bielas